Od Hebe CD. Ziny

 Klatka piersiowa Hebe unosiła się i opadła dysharmonijnie — w przeciwieństwie do rytmicznych fal uderzających o piaszczysty brzeg — pod wpływem łapczywych wręcz wdechów, które miały dotlenić jej organizm po szaleńczym biegu.  
Dopiero gdy poziom adrenaliny w jej żyłach zaczął opadać, młoda suczka poczuła niemiłosierne pieczenie w okolicach barku. Skrzywiła się, jednak poza tym nic więcej nie mogła poradzić, przynajmniej nie w tej chwili. Zajdzie do szpitala, gdy będzie wracać do domu, a do tego czasu musi przeboleć palące rozdarcie.
Z pomocą przyszła jej Zina (pewnie zupełnie nieświadoma swojego wpływu), odwróciwszy uwagę łowczyni od bólu.  
— Muszę przyznać księżniczko... Zaimponowałaś mi — odezwała się.
Hebe zerknęła na nią, napotkawszy się na czarujący uśmiech, który sprawił, że jej żołądek zawirował. Instynktownie uciekła wzrokiem, aby wlepić go w swoje przednie, oblepione piaskiem łapy, próbując zrozumieć co się z nią dzieje. Nigdy wcześniej nie poczuła czegoś takiego jak w tamtym momencie. Nie mogła jednak dać tego po sobie poznać, musiała okiełznać cokolwiek, co właśnie bawiło się wśród jej uczuć. Uśmiechnęła się więc nieco zaczepnie i ponownie popatrzyła na płową towarzyszkę.
— Co masz na myśli? — Uniosła jedną brew, jakby doskonale wiedziała, o co chodziło Zinie, a swoim pytaniem chciała się z nią jedynie podroczyć. 
Owszem, podejrzewała, co piratka chciała przez to powiedzieć, jednak nie była tego pewna. A lubiła być pewna wielu rzeczy.  
— No wiesz — Cudzoziemka zaśmiała się pod nosem z zadowoleniem. — Nieczęsto księżniczki stawiają się dwa razy większym pchlarzom z gangów. Patrząc im prosto w oczy.  
— Och... — mruknęła Hebe z udawanym zamyśleniem. — Problem w tym, że nie jestem już księżniczką, Piratko Zza Mórz.
Serce niemal stanęło jej w gardle, gdy umysł mimowolnie podsunął jej myśl, że ma rację. Nie jest księżniczką, ale niedługo zostanie Alfą i znowu wróci do wiążącego, niemalże jak łańcuchy, schematu hierarchii. Od jakiego tak bardzo pragnęła się uwolnić. Starała się nie myśleć za wiele o podjętych przez siebie decyzjach, ale refleksje z nimi związane nawiedzały ją wbrew jej woli. W momentach takich jak ten, miała ochotę walić głową o ściany, byleby zagłuszyć niechciany, w gruncie rzeczy jej własny głos, który napawał ją strachem i sprawiał, że była bliska zwróceniu całej zawartości swojego żołądka.
Ale... przy Zinie okazywało się to niekonieczne. Sam jej melodyjny głos był wystarczającym rozproszeniem dla myśli Hebe. Gdy zatapiała się ona w ciemnych otchłaniach własnych zwątpień, on był niczym rozbłysk anielskiego światła, który wskazywał jej drogę do wyjścia.
— Może i według tytułu nie, ale krwi się nie wyprzesz, wiesz? — odparła Zina i szturchnęła ją łapą w łopatkę. 
Łowczyni zaśmiała się nieco iluzyjnie i zastrzygła uszami, jakby miało to naśladować ludzkie wzruszenie ramion. 
— No dobra, skoro wyjaśniłyśmy już sobie tę sprawę, to teraz nieco ważniejsza kwestia. Jesteś cała? — piratka ogarnęła wzrokiem Hebe, dopatrując się na jej ciele jakichkolwiek uszkodzeń. Pewnie sierść i piasek dobrze je maskowały, ponieważ zdawała się nic nie zauważyć. 
— Powiedzmy.
— Powiedzmy?
— W końcu trochę nas poobijali, nie? — Córka Bet uśmiechnęła się z lekkim rozbawieniem, odpowiadając pytaniem na pytanie. Ciężko wyjść z tego bez jakichkolwiek draśnięć. Ty też nie masz poważniejszych obrażeń, prawda? W drodze powrotnej możemy zahaczyć o szpital. 
— Trzymam się cało. Powiedzmy. —  Puściła Hebe oczko i przeciągnęła się nieznacznie, jednak nagle cichy syk wyrwał się z jej gardła i zastygła w miejscu. —  Dobry pomysł z tym szpitalem —  wykrztusiła i zerknąwszy na młodą łowczynię kątem oka, wyszczerzyła zęby. 
Śmiech ich obu przeszył słone, morskie powietrze, po czym między samicami zapadła cisza, przerywana jedynie przez łagodny szum fal i okazjonalne skrzeczenie przelatujących mew.
Hebe oparła głowę o drewnianą, podgryzioną przez czas i wilgoć kolumnę będącą podporą molo i przymknęła oczy. Trwała tak przez nieokreślony czas, zawieszona gdzieś między krainą snów a rzeczywistym wymiarem, w pustym mroku, dopóki nie usłyszała tak bardzo upodobanego sobie, ciepłego głosu Ziny, która właśnie trąciła ją pyskiem.
— Czas wstawać, Księżniczko — oznajmiła energicznie. — Skoro do tej pory nas nie wytropili, to wcale tego nie zrobią. Pewnie te leniwe pchlarze w ogóle za nami nie ruszyły.
Potomkini Laverne i Enyaliosa uchyliła powoli powieki, aby ujrzeć stojącą tuż przed nią Zinę, za którą malowały się ogniste, odbijające się w tafli morza nieboskłony. Żegnały one zachodzące, zimowe słońce, a jego ostatnie promienie oświetlały postać piratki. Jej sierść była zmierzwiona, miejscami sklejona szkarłatną krwią i ozdobiona lepkim, wilgotnym piaskiem, jednak ona sama wciąż wyglądała niczym bogini, która właśnie wyłoniła się z morskiej piany. 
Hebe zaniemówiła. Wpatrywanie się w towarzyszkę z szczenięcym zauroczeniem w ślepiach było jedynym, na co było ją w tamtej chwili stać. Byłaby... byłaby skłonna oddać wszystko, aby taki obraz witał ją każdego dnia, aż po kres jej istnienia. 
I choć bardzo chciała trwać w tym naiwnym zachwycie bez końca, opuściła wzrok, w głębi duszy sprawiając bolesny zawód samej sobie i leniwie podniosła się z piaszczystego podłoża. Przeciągnęła się, naruszając rwącą ranę na barkunie wydusiła z siebie jednak żadnego, nawet najmniejszego piśnięcia, jedynie lekko zmarszczyła nos po czym wyprostowała się i posłała Zinie delikatny uśmiech, sugerujący, że mogą iść dalej. 
Opuściły więc plaże, rzuciwszy płomiennemu horyzontowi ostatnie spojrzenie i ponownie wkroczyły w sieć miejskich, oświetlonych już uliczek. Ludzi nagle przybyło, niektóre sklepy zostały pozamykane, a inne, w tym nocne bary dopiero zaczynały funkcjonować i zgromadzać złaknionych rozrywek dwunożnych do swojego wnętrza. Światła neonowych banerów odbijały się od powierzchni ulic i rzucały kolorowe poświaty na przechodniów. Gdzieniegdzie, między nogami ludzi przewijały się bezdomne psy, o mniej lub bardziej podejrzanym wyglądzie; niektóre z nich, gdy zbyt długo lub zbyt uważnie im się przypatrywało, rzucały ostrzegawcze spojrzenia. Miały one dokładnie taki sam wydźwięk jak warknięcie "pilnuj swojego nosa".
I wśród tego całego miejskiego chaosu były one — barwione przez jaskrawe, sztuczne światła, brudne i ranne a jednocześnie wciąż łaknące nowych przygód.
 
Zina?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette