Pies zastanawiał się, co takiego robią tutejsze psy, gdy spełnią już swoje obowiązki i nadejdzie czas wolny. Oddają się... rozrywką? Czym właściwie były te całe rozrywki? Nie było to do końca jasne dla Vanitasa, aczkolwiek wydawało się to całkiem oczywistą rzeczą. Zabawy w śniegu, rozmowy z bliskimi, spacery, podziwianie widoków fiordu. Rozrywka to było coś błahego, leniwego, błogiego i wartego uwagi zarazem. Prawda? Kto by nie chciał od czasu do czasu oddać się takiej rozkoszy czasu wolnego. Vanitas ze swoim stylem życia nie mógł sobie pozwalać na takie rzeczy żyjąc w mieście, choć umiał cieszyć się z chwil, które można by było uznać za przyjemne. Czy to nocne patrole, czy może nawet zwykłe samotne treningi, gdzie samodzielnie i bez żadnej presji mógł doskonalić swoje umiejętności. Trudno było powiedzieć, że tęskni za swoim domem, bardziej po prostu odczuwał nudę. Gdy tak obserwował, jak to mieszkańcy tej wiochy wiodą spokojne i błogie życie, zastanawiał się, jak to wygląda ich szczęście, czy ich ta cała "rozrywka", o ile w ogóle takową mają. To kolejna rzecz, o którą będzie musiał się spytać kogoś doświadczonego życiem w takiej sforze. Nie, żeby zazdrościł psom mieszkającym tutaj. Nie za bardzo go to obchodziło, lubił swoje życie, a przynajmniej satysfakcjonowało go ono. Gdyby musiał żyć w takim zadupiu, nie robiąc nic interesującego, zanudziłby się na śmierć. Właściwie to już teraz nie miał nic ciekawego do roboty.
Właśnie, co z tym całym wielkim planem podbicia tych terenów? Drogi szefuńcio mówił, że na razie może jedynie zbierać materiał i informacje na meldunki i inne takie powierzchowne rzeczy, a gdy będą pewni swojego położenia i stanu rzeczy, prześlą dalsze instrukcje.
— Co za nudy... No cóż, narzekania narzekaniami, pracę trzeba wykonać — mruknął pod nosem z uśmieszkiem i ruszył swój tyłek spod ciepłej podłogi. Pospaceruje sobie nieco, zatopi się w myślach, a może przy okazji kogoś zaczepi.
Właściwie było już późno, a przynajmniej ciemno. O tej porze roku słońce zachodziło cholernie szybko, a całe otoczenie wyglądało bajkowo, czy jak to tam opisują dorośli szczeniakom. Realia zimy wcale nie były takie "bajkowe", mróz dawał w kość i nie zawsze było można znaleźć wystarczającą ilość jedzenia, choć psy na fiordzie były do tych srogich warunków przyzwyczajone. Trzeba było przyznać, że Vanitas lubił to coś w zimowych spacerach o późnej porze. Mimo nastrojowej aury i przyjemnych dla oka i umysłu widoków wadą owych przechadzek, o ironio, były ciemności. Vanitas z natury był nieco strachliwy i bojaźliwy, chociaż w głębi serca dobrze wiedział, że nie ma się czego bać, a wszelkie zjawy to wymysł jego umysłu, czy autorstwo bajeczek opowiadanym z pokolenia na pokolenie. Mimowolnie, wbrew tym faktom, co chwila myślał o okropnościach zamieszkałych w ciemnościach nocy. Wysilił swoje wszystkie szare komórki, byle nie myśleć o tych nieprzyjemnościach... i nawet mu się udało. Skupił się na swoich krokach i odgłosie skrzypiącego śniegu, dzięki czemu nie miał czasu na rozmyślanie o bzdetach. Dreptał po śniegu jakiś czas bez większego celu, to w kółko czy w inny sposób. Uwagę zwrócił głównie na murowany budynek, który rzekomo był zamieszkany przez alfy. Interesujące.
Zaskoczony wzdrygnął się, słysząc chrząkniecie z tyłu. Przez moment w głowie zawirował mu obraz najstraszniejszego widma, które właśnie planowało wyssać mu duszę, gdy jednak obrócił łeb w stronę głosu, okazało się, że stał tam jedynie jakiś staruszek. Też mi coś przerażającego.
— Co tu robisz? — nieznajomy się odezwał.
— Nie twoja sprawa — odburknął, wciąż nieco wstrząśnięty po tamtym zaskoczeniu.
— Zła odpowiedź. Jeszcze raz — odważnie. Wyglądało na to, że delikwent mimo swego wieku miał tupet.
— Spaceruję.
— Nudna, oczywista, obrzydliwie przewidywalna i niejasna, ale trudna do podważenia — staruszek zbliżył się do młodego. — A zatem, akceptowalna. Jakiś konkretny powód, że wybrałeś akurat tę okolicę?
Co za dziwny typek i irytujące pytania. Brzmiał na kogoś pokroju strażnika, czy innego wojskowego. Ewidentnie chciał się upewnić, że niebieskooki nie ma złych zamiarów i jest tylko i jedynie nieszkodliwym, spacerującym członkiem sfory. Cóż, nie ma co ukrywać, że Vanitas mógł i wyglądać na kogoś podejrzanego.
— Kim ty w ogóle jesteś? — wbił w niego swoje przenikliwe spojrzenie, oczekując jasnej odpowiedzi.
— Jeffrey, obrońca na nocnej warcie. Ty?
— Obrońca, huh? Ciekawie. Vanitas jestem, dano mi tutaj profesję tropiciela, ale nie myśl sobie, że ja zasługuję tylko na takie coś! Okropność! Zgaduję, że już o mnie słyszałeś i dobrze wiesz, z kim masz do czynienia — rozluźnił się wyraźnie. Chyba i za bardzo, bo ta nagła zmiana nastawienia była co najmniej dziwna — W każdym razie, długo żyjesz w tej sforze, co nie? Mam do ciebie pytanie. Wiesz może jak się tutaj spędza czas wolny? Albo czy może praktykujesz zapewnianie sobie rozrywki? Albo może chociaż znasz kogoś, kto się zajmuje takimi rzeczami? Nudzi mi się tu cholernie, więc nie pogardzę jakąś dobrą zabawą — zamerdał ogonem, jakby rzeczywiście zaraz miał się zabawić z Jeffreyem jak szczeniak z dziadkiem. I prawdę mówiąc, tak i było. Vanitas rzucił się na starszego, śmiejąc się i powalając obrońcę na lodowaty śnieg. — Tak, na przykład, się tutaj bawicie?
Jeffrey?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz