— Powinieneś wracać do domu. — Znajomy, melodyjny głos wyrwał lekarza z zamyślenia. — Nie ma więcej pacjentów, reszta personelu już poszła, wszystko załatwione.
Maerose stała w progu pomieszczenia, spoglądając na samca. Nikolai
potarł łapą pysk i powiódł zmęczonym wzrokiem w kierunku okna. Mróz
musnął szybę mozaiką misternych wzorów, zaś zza ich zasłony wyglądała
prosta czerń i biel. Pośród mroków nocy gęsto padający śnieg rozjaśniał
zimowy krajobraz.
— Tylko dokończę — mruknął pod nosem, odwracając się ponownie do półki z lekami.
Ordynatorka zawahała się; otworzyła pysk i zamknęła go, by następnie
kiwnąć głową z mieszanką rezygnacji i zrozumienia. Lekarz słyszał jej
kroki, gdy odchodziła pustym korytarzem; nasłuchiwał jeszcze przez
chwilę, zanim zabrał się do kontynuacji przerwanej czynności.
Porządkował leki, maści, napary czy suszone zioła, ustalał zawartość
zakorkowanych buteleczek i z dokładnością perfekcjonisty ustawiał je na
odpowiednich półkach. Dzielił je na sekcje, działanie, intensywność, aż
wreszcie kolejność alfabetyczną. Farmacja była jedną z
najistotniejszych, choć często pomijanych dziedzin medycyny; wychodził
zatem z założenia, że porządek pośród specyfików był aż nadto
konieczny.
W rzeczywistości natomiast potrzebował zajęcia. Jak na niewielkie
stado miewał zwykle sporo pracy - pacjenci przybywali codziennie,
zwłaszcza w okresie zimowym. Czasami jednak dni, a w szczególności
wieczory, bywały puste. Nie narzekał - nie miał prawa, zarówno przez
własną moralność jak i lekarskie powołanie, narzekać na brak
pokrzywdzonych - jednak bezczynność przyprawiała go o nieprzyjemny
dreszcz pod skórą. Chodził skołowany, spięty, zanadto pogrążony w
myślach... Przekopywał się zatem przez szpitalne papiery, włóczył po
salach, porządkował co tylko mógł i chwytał każdej namiastki pracy, jaką
zdołał odnaleźć.
Odetchnął głęboko, przyciskając czoło do drewnianej półki. Był
zmęczony. Zdążył przywyknąć do takiego stanu, osobliwej rutyny -
wychodził do pracy, zostawał na nadgodziny, wracał późno do domu i nie
mógł zmrużyć oka. Włóczył się więc po lasach przez pół nocy, aż jego
organizm siłą pochłaniał wolę umysłu i zmuszał go do zapadnięcia w
niespokojny, naznaczony bolesnymi wizjami sen. Potem wszystko zaczynało
się od nowa.
Wyszedł na pusty korytarz, wsłuchując się w echo własnych kroków. Myśl
o powrocie do domu napełniała go niechęcią; każda noc wyglądała tak
samo, zaś pusta, zimna izba bynajmniej nie poprawiała jego samopoczucia.
Kiedy minął próg szpitala, skrzywił się nieznacznie. Śnieg sypał gęsto,
pokrywając cienką warstewką grzbiet. Szmaragdowa bandana wyglądała na
przyozdobioną białymi kropeczkami. Miękki puch skrzypiał pod naporem
jego łap, chłód przyjemnie drażnił ciało, lodowaty wiatr wdzierał się
pod sierść, muskał jego skórę, przenikał aż do kości, orzeźwiał umysł...
Wziął głęboki wdech i przystanął, przymykając oczy. Zanosiło się na
śnieżycę, jednak nie zrezygnował z wizji wieczornego spaceru. Być może
mróz szybciej zmęczy jego ciało, zmuszając je do odpoczynku.
Ruszył przed siebie, gotów przekroczyć most i udać się okrężną drogą
na standardowy obchód wokół okolicznych terenów. Nim jednak znalazł się
po drugiej stronie, z naprzeciwka wyłoniła się psia sylwetka. Nikolai
przystanął, marszcząc lekko brwi; nieznajomy utykał, właściwie niemal
kuśtykał na przód, z jedną łapą uniesioną w powietrzu. Każdy krok, choć
sprężysty i energiczny, zdawał się być dla niego wysiłkiem. Lekarz
wyszedł mu na spotkanie.
— Dobry wieczór — rzucił pogodnie obcy samiec, spoglądając z dobrodusznym zmieszaniem na lekarza i kompleks budynków użytkowych za nim. — Czy szpital... — odchrząknął. — Czy szpital jest już zamknięty?
Nikolai obrzucił samca badawczym spojrzeniem, po czym pokręcił powoli głową.
— Nie — odparł beznamiętnym tonem. — Proszę za mną — dodał, zawracając w kierunku szpitala.
Nigdy nie cieszył się z cudzego cierpienia czy niefortunnych
wypadków. A jednak pomimo szczerych chęci nie mógł zaprzeczyć, że wizja
dodatkowych nadgodzin i konkretnego zajęcia napełniała go swoistą ulgą. Dandelion?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz