Odwzajemniła pocałunek, z pasją i całą istotą swoich uczuć. Zupełnie
jakby była to najwłaściwsza, najnaturalniejsza rzecz jaką mogła uczynić,
prosty cykl wpisany głęboko w porządek Wszechświata. Co ważniejsze
jednak, jakby była to rzecz najwłaściwsza tutaj. Gdzieś w małej
wiosce w Norwegii, w pewien zimowy poranek, w zaciszu drewnianej chatki,
pomiędzy dwójką bijących serc. Tak naturalne, słodkie, oczywiste... Nie
zdziwiła się nawet, kiedy po jej policzku spłynęła łza. Od zawsze miała
w sobie sporo z romantyka i, pomimo młodzieńczej, upartej dumy,
wrażliwą duszę. Teraz zaś nie próbowała nawet opierać się tym emocjom.
Pozwoliła im rozkwitać, wzbijać się w jej umyśle skrzydłami motyla i
opadać niczym ciepły, letni deszcz na rozgrzaną skórę.
Ulga.
To proste słowo zdawało się najlepiej oddawać wewnętrzny stan Vesper.
Nie znała czegoś takiego jak dom. Przez całe życie poddawała się
kapryśnym wiatrom, rzucała na coraz to głębsze wody, stawała na przekór
mitycznemu fatum. Uciekała, walczyła, a ponad wszystko - szukała.
Szukała, nie wiedząc czego. Kogo. Tułała się bez celu, byle
dalej, byle dłużej, karmiła się każdym przypadkowym doświadczeniem. I
nie żałowała. Żyła pełnią życia, a jakże, czuła każdą sekundę. Ale
wiedziała, gdzieś w odległej, zduszonej przez krzykliwą energię
podświadomości, że gdy to wszystko ucichnie, nie będzie miała dokąd
wrócić. Nigdy nie sądziła, że odnajdzie swoje miejsce. Dom. A jednak
teraz, lekko skacowana, na wpół śpiąca, wtulona w miękką sierść szarawej
samicy, poczuła nagle, że wszystko jest w porządku. Właściwie.
Dokładnie tak, jak powinno być.
Pozwoliły sobie na to. Pozwoliły sobie żyć tym słodkim, niespodziewanym
uczuciem. Żadna z nich go nie przewidziała, nie tu, nie w tym wieku;
pojawiło się z zaskoczenia, łagodnie, lecz niespodziewanie, jak pierwsze
kwiaty na wiosnę. Przy tym wszystkim płonęło jasno i spokojnie,
zupełnie harmonijnie. Nie było gwałtowne czy wzburzone, nie było też
ponure i wyrobione przez czas jako akceptowalny nawyk. Po prostu było. Ciepłe. Miękkie. Idealne.
Spotykały się często, niemal codziennie. Każda z nich powoli odstawiła
pracę w stadzie na rzecz odpoczynku, należnego i zasłużonego w podeszłym
wieku. Spędzały ze sobą długie chwile przy kominku, noce rozmów przy
odrobinie alkoholu, długie spacery pośród leśnej gęstwiny czy brzegiem
zimnego fiordu. Były ze sobą. Żyły. I każdego dnia, jakkolwiek banalnie
to nie zabrzmi, zakochiwały się w sobie od nowa.
Vesper na pewno.
Tego wieczoru spotkały się na jednym z klifów. Noc była cicha i
spokojna, skąpana w symfonii mroku i bladych barw. Śnieg skrzył się pod
ich łapami, otulał niczym puchata pierzyna zmarzniętą, uśpioną ziemię
pod zimowym panowaniem. Pod nimi rozciągały się morskie wody; skute
lodem przy brzegu, za to wciąż falujące, nucące swą pieśń nieco dalej.
Stłumiony szum niósł się z oddali, mieszał z biciem ich serc i szmerem
oddechów. Ponad nimi rozciągało się niebo. Czyste, bezchmurne,
przyozdobione kaskadą migoczących gwiazd. I czymś jeszcze.
Ruda samica podniosła pysk. Turkusowa łuna falowała na plamie
czerni, niczym aksamitna chusta muskana przez wiatr. Jej kolory
rozmywały się, zmieniały, przechodziły przez odcienie morskiej zieleni i
lekko zanieczyszczonego błękitu. Czasami zanikała częściowo, tylko po
to, by pojawić się kawałek dalej. Zasnuwała niebo, majestatyczna,
piękna, wyjątkowa... Vesper zerknęła w bok. Zielonkawe światło migotało
na sierści jej towarzyszki i w głębi jej bursztynowych oczu,
zapatrzonych z błogim spokojem w niebiański spektakl. Szpieg uśmiechnęła
się. Widziała zorzę polarną już wiele razy. Ale nigdy nie w taki
sposób. Nigdy nie była cudowniejsza.
Odetchnęła cicho i oparła się o ramię starszej suki, wtulając policzek w jej miękką sierść.
— Bea?
— Hm? — mruknęła w odpowiedzi samica, jakby bojąc się zakłócać wszechobecną ciszy.
— Kocham cię —
szepnęła. Zdała sobie sprawę, że wypowiedziała te słowa po raz
pierwszy. Kiedy jednak zsunęły się z jej języka, stały się prawdą; tak
oczywistą i głęboką, że jej własna nieświadomość zdołała ją zaskoczyć.
Wiedziała. Od dawna. Po prostu nigdy tego nie przyznała. — I chcę być z tobą. Już do końca. —
Odsunęła się nieznacznie, tylko po to, by spojrzeć po raz kolejny w
złociste oczy ukochanej i po raz kolejny utwierdzić się w tym, co już
dawno postanowiła. — Zostań ze mną. Zostań moją partnerką. Zostańmy razem. Tak... Oficjalnie. — Trąciła ją lekko nosem i uśmiechnęła nieśmiało, jak zakochany szczeniak. — Co o tym myślisz?
Beatrice?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz