Gdy Jeffrey wylądował plecami na
śniegu, niemal zareagował odruchowo. Niemal. Zbudził się w nim nie tyle
instynkt, co wykreowany przez lata przestępczego życia odruch, nagłe
wezwanie do walki. Napiął mięśnie, podkurczył tylne łapy i naparł nimi
na brzuch przypierającego go do ziemi przeciwnika. Powstrzymał się w
ostatniej chwili, jak zwykle zachowując zimną krew i racjonalną, trzeźwą
ocenę sytuacji. Atak był zaskakująco szybki, wyważony i umiejętny jak na
zaproszenie do zabawy, jednak nie odnalazł w owym ruchu agresji czy
potencjalnego zagrożenia. Skrzywił się nieznacznie, unosząc brwi, jednak
znieruchomiał na miękkim śniegu. Obrzucił młodszego samca zniesmaczonym
spojrzeniem.
— Nie. Raczej nie — rzucił cierpko, dopuszczając do głosu nutę niecierpliwej irytacji.
Płynnym ruchem wyrzucił tylne łapy w górę i zrzucił z siebie nowo
poznanego psa. Niespiesznie zebrał się ze śniegu, leniwym ruchem
otrzepał sierść z sypkiego, białego puchu. Zerknął na tropiciela z
ukosa, jakby próbując upewnić się, że nie przyjdzie mu do głowy
próbowanie innych "zabaw". Tam skąd Jeffrey pochodził w istocie drobne
przepychanki uznawano niekiedy za rozrywkę; każdy jednak, niezależnie od
relacji czy okoliczności, chciał wygrać. Bywało więc, że szczenięce
pojedynki kończyły się połamanymi kośćmi czy poszarpaną skórą, a
nierzadko i wrogością na długie lata. Toksyczna rywalizacja wszczepiała
się w młode umysły, każda walka miała być zwycięstwem, pokazem
umiejętności, wyższości i treningiem zarazem. Ciężko było odnaleźć w
niej echo zabawy. I dobrze. Nie było tam czasu ani miejsca na beztroskę, a tym bardziej na słabość. Walka to walka.
— Sztywniak — podsumował Vanitas, przeciągając się przy tym niedbale. —
No dobrze, w takim razie jak się tu bawicie, co? Jak spędzacie wolny
czas?
Obrońca skrzywił się. Cóż
on się tak uczepił? Nie wyglądał na szczeniaka, raczej na w pełni
dorosłego kundla, więc jego zachowanie zakrawało o absurd lub
pozostałość po nieszczęśliwym dzieciństwie. Jedno z dwóch. Z drugiej
strony, nie było co się dziwić. Na tutejszych terenach znalezienie
ciekawego zajęcia dla kogoś z nadmiarem energii graniczyło z
niemożliwością. Jeffrey sam zauważył, że choć nigdy dotąd nie znał słowa
nuda, obecnie i jemu zaczęła doskwierać. Tłumaczył to sobie
odpoczynkiem i swobodą życia, jednak jego zszargana nerwami i ciągłą
pracą psychika niekoniecznie akceptowała podobny bezruch.
Pstrokaty samiec wpatrywał się w niego uparcie, z wyczekiwaniem.
— Widzisz te zamarznięte wody przy brzegu? — Jeffrey wskazał pyskiem na
skute cienkim lodem wody fiordu, obmywane przez napływające z dalsza
fale. — Ponoć to idealna ślizgawka. Wejdź na nie. Poskacz sobie trochę.
Gwarantuję ci, że nie będziesz się nudził — zapewnił spokojnym,
rzeczowym tonem.
Vanitas zmarszczył nos i zmrużył z urazą ślepia.
— Przyłączysz się? — zaoferował słodko i zaczepnie zarazem.
— Oh, nie, wybacz mi proszę, ale jestem na służbie — odparł z przesadną
grzecznością obrońca, jednocześnie ruszając przed siebie. — Miłej
zabawy.
Wyminął samca i
skierował się wzdłuż wybrzeża, kontynuując rutynowy obchód. Minęła
sekunda, może dwie, zanim podążył jego śladem odgłos łap stawianych na
skrzypiącym śniegu. Westchnął pod nosem. Zresztą, może dobrze się
złożyło. Zgodnie z jego wcześniejszymi przypuszczeniami, tropiciel
okazał się być nowym członkiem stada. Jego dołączenie gdzieś w
międzyczasie obiło się Jeffreyowi o uszy, jednak dotychczas nie miał
okazji by zainteresować się tematem. Niech i tak będzie - zawsze warto
dowiedzieć się czegoś więcej.
— Długo już należysz do stada? Urodziłeś się tu? — zagadnął młodszy samiec, zrównując krok z wilczurem.
— Nie — odparł krótko, nie racząc towarzysza choćby przelotnym spojrzeniem.
— Więc skąd pochodzisz?
— Z miasta.
— Tego na drugim brzegu fiordu?
— Nie. Innego — mruknął Jeffrey po raz kolejny, po czym skierował
rozmowę na inne, bardziej korzystne dla siebie tory. — A ty? Skąd
przybywasz?
— To akurat bardzo ciekawe! Pochodzę bowiem z pewnego znamienitego rodu...
— Doprawdy...?
Jeffrey traktował jego wywód podobnie jak traktuje się biały szum w
tle; niegdyś stanowił go uliczny zgiełk, teraz potok słów przypadkowego,
nocnego spacerowicza. Chłonął informacje pobieżnie, pozwalał im zająć
myśli, analizował w poszukiwaniu czegoś interesującego, wartego
zapamiętania i wypuszczał je drugim uchem, pozwalając by spłynęły po nim
jak topniejący śnieg. W istocie, zapewne zapamięta sporą część; lubił wiedzieć.
Przez lata jednak nauczył się filtrować informacje na tyle skutecznie,
by nie zaprzątać swoich myśli przypadkowymi faktami. Ukrywał je gdzieś
na uboczu pamięci, ot, na wszelki wypadek - z rzadka zdarzało się, że
bywały przydatne. Vanitas?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz