Loki leniwie podniósł się ze śniegu,
po drodze otrzepując sierść z puchatych drobinek. Nie zrobiło to
większej różnicy - nadal wtapiał się w tło. Obecnie lepiej dla niego.
Późniejsze pory roku mogą mu sprawić nieco więcej trudności w kwestii
kamuflażu, jednak norweskie zimy bywały długie, zaś on sam żywił
nadzieję, że do tego czasu zdoła wystarczająco wyszlifować swoje
umiejętności, by sierść czy pstrokate tło nie stanowiły problemu.
Zrównał krok z nowo poznanym psiakiem.
— Na co masz ochotę? — zagadnął.
Bazyl wzruszył ramionami.
— A bo ja wiem? Na to co się trafi. Dopiero uczę się zdobywać pożywienie, chyba nie powinienem wybrzydzać, nie?
— I tu się mylisz — stwierdził rzeczowym tonem Loki. — Jeżeli
wybrzydzasz już na etapie nauki, uczysz się zdobywać to, co chcesz. Od
razu w czymś się specjalizujesz. Potem umiesz polować na wszystko, ale
swoją ulubioną rzecz zdobywasz najłatwiej — tłumaczył głosem znawcy.
Prawda była taka, że żaden z niego myśliwy. Jeszcze. Nie szło mu
najgorzej, fakt, ale do perfekcji, czy choćby zadowalającego poziomu,
trochę brakowało. Pierwsze pół roku życia zamieszkiwał na leśnych
terenach, jednak wówczas jedynie zakosztował wstępnej nauki polowań.
Zaczął ćwiczyć gdy tylko zdołał utrzymać się na łapach, ale nie miał
zbyt wiele okazji ku intensywnej praktyce. Później, gdy przeniósł się do
miasta, sporo się zmieniło. W tym polowania. Tam odnalazł co prawda
swoją wstępną specjalizację - podwędzanie aromatycznych kąsków ludzkim
naiwniakom - lecz nie zdała się ona na wiele po ponownym powrocie do
dziczy. Kiedy jednak przez te kilka miesięcy radził sobie sam pośród
miejskich zaułków, polował na coś jeszcze. Szczury. Potrafił łapać małe
gryzonie, a skoro tak...
— Ja
na przykład lubię lemingi — ciągnął dalej, bez zająknięcia wprowadzając w
swój monolog element manipulacji. — Są małe, jest ich pełno, idealne na
przekąskę, wyjątkowo smaczne jak na zamarznięte mięso... Znacznie
lepsze niż takie króliki, łykowate i gorzkawe, czy chociażby ptaki,
cholernie upierdliwe do złapania, a za to z małą ilością mięsa.
— Leming brzmi jak dobra opcja — przyznał z namysłem Bazyl, zaś Loki
jedynie uśmiechnął się z zadowoleniem pod nosem. Wystarczył prosty
dobór słów, by postawić na swoim, nie dając drugiemu nawet świadomości,
że przystał na takową propozycję.
— Dobrze się składa — stwierdził, gestem łapy zatrzymując znajomego.
— Bo właśnie znaleźliśmy trop. A właściwie już niemal posiłek.
Pośród śniegu dało się dostrzec malutki kopczyk, ledwie dostrzegalną
nierówność w terenie. Biały samiec schylił pysk, by upewnić się co do
zapachu. Idealnie.
— Ty tam podejdziesz i go wystraszysz — polecił półgłosem. — A ja złapię, kiedy wybiegnie.
Bazyl skinął z powagą pyskiem, najwyraźniej choć przez chwilę
przywiązując wysoką wagę do zadania. Zakradł się do nory, obszedł ją
dookoła, wyraźnie niepewny, jak właściwie powinien się za to zabrać.
Ostatecznie pacnął łapą jej wyjście. Śnieg i garść ziemi wpadła do
środka, zanim nagle, w mgnieniu oka, wyłoniła się z wnętrza sylwetka
gryzonia. Leming czmychnął przez śnieg z zadziwiającą prędkością...
Prosto w łapy Lokiego. Szczeniak natychmiast wbił zęby w kark gryzonia,
uciszając jego krótki pisk.
—
Łatwo poszło — stwierdził, po czym skinął w kierunku drugiego samca. —
Nieźle — przyznał. Wskazał na zdobycz. — Jest twój. Ja nie jestem
głodny.
Zamiast tego usiadł
na miękkim śniegu i zaczął powoli, ze starannością czyścić łapy i pysk z
krwi, aż na białej sierści nie pozostała ani jedna czerwona plamka. Bazyliusz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz