Od Vanitasa do Anubisa

Pstrokaty, chcąc nie chcąc, zmuszony został do jakichś polowań, czyli jego obowiązków wobec profesji tropiciela. Nie narzekał ani trochę, koniec końców była to chociaż jakaś forma zajęcia. Poza tym, nie było to też szczególnie trudne. Naprawdę, taki tropiciel nie zdążyłby się nawet spocić w jeden dzień pracy. Ot, wystarczyło jedynie wywęszyć jakąś zwierzynę, a resztą zajmował się łowca. Też mi coś. Największym minusem było jednak towarzystwo w tej robocie. Był w parzę z jakąś rozgadaną i niziutką sunią. To dopiero utrapienie. Najgorsze było to, że ona była taka ze swojej natury. Przerażające. Vanitas z początku próbował płynąć z nią na jednej fali, ale szybko sobie odpuścił. Niekoniecznie przepadał za osobistościami tego typu. W końcu udało mu się jakoś odejść z dala od tamtej pierdoły i ruszył własną drogą. Dopiero po dłuższej chwili uświadomił sobie, że samotne zapuszczanie się w obce mu terytorium nie było koniecznie dobrym pomysłem. Z początku szedł hardym krokiem, ochłonąwszy już z całych nerwów, ale potem nieco spokorniał przed obliczami nieznanego terenu. Modlił się w duchu do losu, żeby tylko nie zesłał na niego jakiegoś nieszczęścia. Nie, żeby sam sobie nie poradził, po prostu po jego głowie znów zaczęły krążyć myśli o tych baśniowych potworach.
Pocieszył go fakt, że udało mu się złapać trop. Szczerze mówiąc, trudno mu było określić, od jakiego zwierzęcia może pochodzić taki zapach, to też zatrzymał się na moment, by lepiej przyjrzeć się, a raczej powąchać swoje znalezisko. Zając? Sarna? Rany kota, nie no, to na pewno jakieś ptaszysko! Albo i nie! Trzeba przyznać, że teraz to się nieco podenerwował się, swoją nieudaną zgaduj-zgadulą. Za dużo bodźców naraz. Nie starał się nawet o ochłonięcie, ruszył tylko śmiało przed siebie, z nadzieją, że potem uda mu się rozpoznać cel.
Nie minęło długo, aż znalazł ową zwierzynę, a raczej zwierzyna znalazła jego i to w dosyć spektakularny sposób. Jakiś kawał mięcha wpadł na niego, przewracając biednego Vanitasa na ziemię, a żeby tego było mało, przygniatał go całym swoim ciężarem. Był to zaledwie ułamek sekundy, to też pies nie zdążył się nawet zorientować, z której strony nadleciał ten gruby potwór. Wystraszył się nieźle, duszę miał na ramieniu, ale powstrzymał się od wrzasku. Pstrokaty chciał zweryfikować, na co takiego wpadł. Osobnik podniósł się z niego i spojrzał na niebieskookiego, uważnie go lustrując.
— FACET, NASTĘPNYM RAZEM TO TY UWAŻAJ CO ROBISZ! — Vanitas zerwał się na cztery łapy, stanął przed delikwentem i spojrzał mu prosto w oczy mrożącym wzrokiem, powarkując.
— Dobra, dobra, nie zesraj się. Kim ty w ogóle jesteś, co? Śmierdzisz jak jakiś włóczęga — nieznajomy odburknął i otrzepał się z błota na swoim futrze, odkrywając przy tym nieco swoją czarno-białą sierść.
— Ja ci dam włóczęga, delikwencie! Na każdego tak wpadasz, kupo futra?! Do diaska z tobą... — fuknął, przysiadł i pośpiesznie, jakby się paliło, zaczął wylizywać swoje futerko z tego całego brudu, którego nabrał się od obcego psa. — Gadaj, kim jesteś, ty cholerny bandyto.
— Może najpierw ty mi się przedstawisz, co? Jesteś w końcu tym włóczęgom, czy nie? Skąd tutaj przylazłeś?
— Mówię ci, że nie jestem jakimś nędznym włóczęgom, inteligencie! Jestem z pobliskiej sfory, moje imię to Vanitas, ale taki dewiant, jak ty pewnie nigdy o mnie nie słyszał — przybrał swoją rolę zaginionego dziedzica pradawnego rodu. Nawet podobał mu się ten cały teatrzyk. Mógł rzeczywiście poczuć się jak wielki i szlachetny książę. — Możesz mi co najwyżej łapy lizać, a patrząc na obecną sytuację, przydałoby się, żebyś to zrobił, wiesz? — uśmiechnął się zadziornie i powoli wyciągnął przednią łapę w stronę drugiego. 

Anubis?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette