Od Maerose CD. Earla

Początkowo Maerose nie zamierzała pojawić się na pogrzebie emerytowanego samca Gamma Północnych Krańców. Nie wiedziała, czy czuła się na siłach. Każda myśl, którą poświęcała pogrążonym teraz w żałobie Estlay. Davonnie i Earlowi, prędzej czy później prowadziła ją ku śmierci jej własnego ojca. Znowu słyszała szloch matki. Znowu widziała zaciśnięty aż do bólu pysk Mojito. Znowu czuła tę pustkę. Pamiętała wszystkie te jego słowa o tym, jak bardzo nie chciał, by wyrosła właśnie na kogoś takiego, kim teraz była, jak bardzo się za to obwiniał, i go nienawidziła. Przypominała sobie, jak za jej szczenięcych lat próbował wpoić jej, jak być lepszym człowiekiem, i kochała go. Nie potrafiła poukładać swoich myśli, uczuć, pragnień. Czasami miała ochotę po prostu ukraść ze szpitala śmiertelną dawkę jakiegokolwiek leku i odciąć się od tego wszystkiego.
Wtedy jednak jej myśli zawsze wędrowały w jego kierunku. Jej ciało znowu było do niego przyciśnięte, ich pyski znowu były złączone w gorączkowym pocałunku. Znowu mijała go na szpitalnym korytarzu i, choć nie przemawiali do siebie ani słowem, wymienione przez nich spojrzenia miały jeszcze więcej znaczenia. Śniła o nim prawie co noc. Na początku były to tylko sny o władzy, którą mogłaby zdobyć, stając się jego partnerką. Po tym, jak pocałowali się po raz pierwszy, jej senne wizje przyjęły postać nieodpowiednią dla oczu szczeniąt, rozgrzewającą ją do czerwoności. Nagle jednak zaczęła śnić o czymś zupełnie innym. Spacerowali razem brzegiem morza. Wtulali się w siebie po ciężkim dniu w szpitalu, czerpiąc emocjonalne wsparcie z bliskości tej drugiej osoby. Wymieniali się żartami i słodkimi, delikatnymi pocałunkami. Wychowywali razem gromadkę szczeniąt, a najważniejsze nie było to, iż to ich następcy, lecz to, że to ich dzieci, owoc ich... 
Nie. Maerose nie była zakochana w Earlu. Wiedziała jednak, że nie może zostawić go samego w tak trudnych chwilach. W ciągu kilku ostatnich dni całkowicie przejęła odpowiedzialność za szpital, podczas gdy on spędzał czas ze swoją rodziną. Nie przeszkadzało jej to. Lubiła swoją pracę. Jej myśli jednak często uciekały do niego, snując rozważania na temat tego, jak się czuł, czy mimo przeżywanego zapewne bólu właściwie się odżywiał i nawadniał. Raz na jakiś czas przyłapywała się na chęci odwiedzenia go i po prostu przytulenia go. Nigdy jednak tego nie zrobiła. Nie miała w sobie dość odwagi.
Najwyraźniej to on był tym odważnym z ich dwójki. To on podszedł do niej po pogrzebie, to on zainicjował tę ważną rozmowę, którą przesuwali w czasie od tak dawna. To on wyznał, że chciałby, by była jego. To on zaproponował związek, póki co niezobowiązujący, lecz w czasie mogący przeobrazić się w partnerstwo. A ona, zamiast cieszyć się z tego, że jej plan nareszcie zaczyna przynosić efekty, poczuła przerażenie. Nie dlatego, że nie chciała z nim być. Chciała, bardzo chciała. I to właśnie było powodem jej lęku, bo, do jasnej cholery, skoro do jakiejkolwiek bliskości, kolejnych ważnych kroków w ich relacji prowadziła ich żałoba, to jak mieli sobie poradzić w dalszym życiu? Co, jeśli propozycja Earla stanowiła wyłącznie efekt przeżywanej przez niej żałoby i za jakiś czas miał on pożałować swojej propozycji? Co, jeśli ona, gdy również poczuje się lepiej psychicznie, postanowi, że nie chce tego życia, które wymarzyła sobie jako młoda, rozwydrzona samiczka? Już teraz żądza władzy odchodziła w cień, zastąpiona potrzebą bliskości. Co miało wydarzyć się później?
— Earl, ja... — zaczęła i już po chwili zamilkła, nie wiedząc, co tak właściwie chce mu odpowiedzieć. Boję się, że popełniamy błąd, więc, proszę, zapomnij o mnie? Oczywiście, że chcę z tobą być, ale proszę, proszę, proszę, nie bądź na mnie zły, jeśli nam nie wyjdzie? Nie jesteś tego wart? Ja nie jestem tego warta? — Kurwa — jęknęła cicho, czując, jak do oczu napływają jej łzy. Wbiła spojrzenie w ziemię, starając się to przed nim ukryć. — Potrzebuję trochę czasu, żeby to przemyśleć — wyszeptała w końcu i, nie mogąc się powstrzymać, obdarowała go krótkim, lekkim jak motyl pocałunkiem w kącik pyska, nie dbając o to, czy ktokolwiek na nich patrzy. A potem uciekła, jak tchórz, którym była.

Nie wytrzymała długo. Pierwszego dnia, usłyszawszy, że Earl postanowił wrócić do szpitala, wzięła dzień wolny, całkiem nieźle udając przeziębienie. Leżąc jednak we własnym łóżku, kręciła się jak szalona, nie potrafiąc ani zasnąć, ani zebrać się do wykonywania jakiejkolwiek czynności. Raz po raz wracała myślami do monologu samca Gamma, odtwarzając go w pamięci jak nagranie z kasety magnetofonowej. Chciałbym mieć cię przy sobie... nie chcę chować się po kątach... nie mogę znieść myśli, że mogłabyś być z kimś innym... chciałbym, żebyś była moja... 
Pękła po niecałej godzinie. Zerwała się z łóżka tak, jakby ją parzyła i pełna determinacji, ale i złości na samą siebie, szybkim krokiem pokonała tę niewielką odległość, która dzieliła jej chatkę od szpitala. Tam zaś od razu, jedynie automatycznie reagując na powitania swych współpracowników, skierowała się ku gabinetowi Gammy. Nie zaprzątała sobie nawet głowy pukaniem. 
Zawahała się dopiero wtedy, gdy go ujrzała. Siedział przy biurku, pochylony nad jakimiś dokumentami, lecz szybko podniósł głowę, usłyszawszy skrzypienie drzwi, które ona szybko za sobą zamknęła.
— Mae... — wydusił z siebie pełnym emocji głosem, lecz już po chwili odchrząknął, by przybrać pełną profesjonalizmu maskę. — Myślałem, że jesteś przeziębiony — zauważył.
— Wyzdrowiałam — prychnęła i już po chwili stała u jego boku, nachylając się nad nim i całując go. Ku jej wyraźnej uldze, on nie zawahał się ani chwili przed odwzajemnieniem tego gestu.
— Czy to znaczy, że...? — zaczął, gdy nareszcie oderwali się od siebie.
— Nie wiem, co przyniesie los, ale chcę zaryzykować, Earl. Ja również nie chcę musieć nawet wyobrażać sobie ciebie u boku kogokolwiek innego. Nie chcę kryć się w naszych gabinetach, bojąc się, że ktoś nas znowu nakryje. — Przerwała na chwilę, wyraźnie się wahając. Postanowiła jednak wyłożyć wszystkie karty na stół, po raz pierwszy być z kimkolwiek całkowicie szczerą. Pokazać ojcu, że jest zdolna do bycia normalnym psem, a nie kalkulującą każdy swój ruch podstępną maszyną. — Earl, ja... Początkowo traktowałam cię jedynie jako sposób do osiągnięcia swoich głupich pragnień. Najpierw chciałam władzy, tytułu samicy Gamma, który mogło mi dać tylko partnerstwo z tobą. Potem potrzebowałam cię jedynie cieleśnie, twoich pocałunków, twojego dotyku. No cóż, tego nadal potrzebuję, a tytuł byłby miłym bonusem, gdyby nam się udało, ale... Już nie chcę być podstępną żmiją. Już nie chcę skupiać się wyłącznie na swoich ambicjach, na tym, co podpowiada mi głowa. Chcę podążać również za głosem serca. Chcę prawdziwie żyć. Najlepiej z tobą — zakończyła z delikatnym uśmiechem, wpatrując się w niego z nadzieją. — To znaczy... jeśli ty nadal również tego chcesz. Wiem, że to dużo do przyjęcia, ale obiecuję, że od teraz planuję być względem ciebie tylko i wyłącznie szczera — dodała, odsuwając się na kilka kroków, tracąc prawie całą swą pewność siebie. Bo dlaczego on miałby chcieć być z kimś, kto kiedyś planował go wykorzystać, by posiąść władzę?
 
Earl?
1102 słowa, + 15 j

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette