W imieniu całego przywództwa Północnych Krańców,
Earl, samiec Gamma
ŚMIERĆ — AIDAN
Od Aidana
Aidan umiera
STRAŻNIK — DIEGO
unsplash.com | Laith Abushaar |
- Rasa: Nie zna swojej rodziny, więc nie wie, czy wśród jego dalszych krewnych nie ma jakiegoś pekińczyka, ale w teorii jest dobermanem
- Umaszczenie: czarne z brązowymi oznaczeniami na łapach, ogonie i pysku
- Wysokość: 63 cm
- Masa: 34 kg
- Długość sierści: krótkowłosa
CIEKAWOSTKI:
* Głęboko wierzy w coś, co nazywa „Widzącymi”. Twierdzi, że oni jedyni trzymają to wszystko w szachu, lecz nie potrafi wytłumaczyć, kim oni są.
* Zdarza mu się mówić do siebie.
* Marzy o odnalezieniu swojego rodzeństwa.
HISTORIA: Wiecie już, jakie były okoliczności narodzin Diego. Przejdźmy teraz do tego, co było później. Zaraz po urodzeniu, leżał w jakimś zaułku ze swoim rodzeństwem, konając z głodu. Wszystko wskazywało na to, że nie długo pożyją. Jednak, los się do nich uśmiechnął. Znalazła ich grupa ludzi. Wzięła ich do swojego domostwa i zajęła się nimi. Przez jakiś czas było wszystko idealnie. Szczeniaki bawiły się i cieszyły życiem, choć nie miały wtedy jeszcze nawet imion. Ten okres nie trwał jednak długo. W pewnym momencie do domostwa zeszli się inni ludzie i zaczęli po kolei zabierać rodzeństwo Diego. Kiedy został już sam, pojawił się wysoki, ciemnowłosy człowiek, który dziwnie pachniał. Ani trochę nie podobał się szczeniakowi. Nie zmienia to jednak faktu, że go zabrał. Diego trafił do ciemnego, cuchnącego budynku. Człowiek więził tam psy w klatkach i zmuszał do walk między sobą nawzajem. Kiedy psy nie wypełniały jego rozkazów - bił je. Diego nie jest z tego dumny, ale nim skończył rok, zabił pięć psów. Nie zapewniono mu żadnego treningu, ale okoliczności wyszkoliły go na wzorowego zabójcę. Szybko stał się ulubieńcem człowieka, który traktował go odrobinę lepiej niż innych więźniów, ale wciąż zmuszał go do uczestnictwa w niemałej liczbie walk. W pewnym momencie, towarzysze niedoli Diego zdecydowali się wznieść bunt. Sam doberman dowiedział się o tym jako ostatni, ponieważ pozostali bali się, że on się tu odnalazł i zdradzi ich człowiekowi. W chwili, gdy ich ciemiężyciel wyciągał z klatki Diego i jeszcze innego psa, Diego rzucił się mu do gardła. Drugi pies, którego doberman nie zna z imienia pomagał uciec innym psom. Wszyscy więźniowie uciekli, ale Diego nie mógł pozostawić człowieka, który uczynił z niego maszynę do zabijania – żywym. Zabił go, obiecując przy tym, że zostanie on jego ostatnią ofiarą. Po odzyskaniu wolności, nie wiedział już, co ma ze sobą zrobić. W pewnym momencie zaatakował go włóczęga. Sam Diego został zmuszony do zabicia agresora. Cały pojedynek widziała pewna grupa psów pod wodzą boksera o imieniu Król. Zaimponowała mu siła Diego, biorąc pod uwagę jego młody wiek i przyjął go do sfory, obiecując, że zapewni mu przetrwanie. Doberman z wdzięcznością przyjął propozycję, jednak szybko okazało się, że kryje się za tym haczyk. Powtórka z rozrywki. Król zmuszał Diego do tego samego, co jego ludzki ciemiężyciel. Miał zabijać psy, które naraziły się czymś Królowi. Kiedy Diego odmówił, Król wysyłał na niego swoją świtę. Doberman musiał dać za wygraną, okazać uległość i poddać się rozkazom swojego nowego alfy. W pewnym momencie się z tym pogodził, wmawiając sobie, że to tylko interesy. Jednak, w końcu Król kazał mu zabić szczeniaka. Diego ponownie próbował się postawić, ale Król przyszpilił go do ziemi i kazał zabić młodzika innemu psu. Diego wyrwał się Królowi i rozpoczął walkę z psem, który miał za zadanie zabić szczeniaka, dając młodemu czas na ucieczkę. Kiedy szczeniak uciekł, Diego, wiedząc, że nie ma już szans na ujście z życiem z pojedynku z psami Króla, zrobił to samo. Następne pół roku żył na własną łapę. Później spotkał Sforę Psów Natury. Bał się, że będą one równie agresywne, co Sfora Króla. Jednak, kiedy poznał ich alfę, doszedł do wniosku, że jest on dobry i szlachetny. Alfa namawiał Diego do dołączenia do sfory. Diego wahał się, ponieważ nie chciał być już dla nikogo ciężarem. Po usłyszeniu o randze strażnika, zdecydował się przyjąć tą rolę. Jego potężna budowa jest w stanie zaniepokoić każdego napastnika, a jeśli jego jedynym zadaniem będzie sprowadzanie przeciwnika do alfy, to w końcu nie musi, a nawet nie powinien go zabijać. A to o wiele łatwiejszy układ, niż życie włóczęgi.
AUTOR: natalia.laur.dr@gmail.com
Od Mishki cd. Davonny
Od Rayweylina
Od Ulricha CD. Anubisa
Od Silent
Zimno.
Przy ziemi wydawało się, że jest bezpieczna. Jej brzuch łaskotały
źdźbła trawy, która nie wydawała się już tak wygodna, jak za
dnia, kiedy opadła na nią bez krzty sił. Wtedy czuła nieopisaną
przyjemność. Dotknięcie czegoś miękkiego. Słońce świeciło
już znacznie mocniej, a jego promienie delikatnie muskały jej
gładziutki, mokry nosek. Ostatnie doby przeleżała, nie
przekręcając się nawet na któryś bok. Jak padła, tak nie wstała
ani razu. Brak sił, drętwiejące łapy i zapach krwi, której nie
była w stanie zmyć, trzymały ją w miejscu. Gdyby jakiś
drapieżnik dotarł na szczyt i znalazł się obok niej, czując
zapach powoli sączącej się świeżej krwi, mógłby zaatakować.
Była łatwym łupem, bez krzty szans na przetrwanie w pojedynku.
Jednakże tego dnia poczuła coś więcej niż zmęczenie oraz
depresyjną chęć pozostania w miejscu i czekania na upragnioną
śmierć. W głębi duszy wcale nie chciała umierać. Gdyby tylko
mogła, miała motywację, wstałabym i przeszła się po łące,
albo weszła do lasu, ale wydawało jej się, że w tej konkretnej
chwili to wciąż przekraczało jej możliwości. Tutaj z dołu, z
tej perspektywy – leżąc na brzuchu, kiedy unosiła nocą główkę,
widziała piękne usłane gwiazdami niebo. I księżyc. Niekiedy
wydawało jej się, że jest jego częścią, a kiedy umrze, stanie
się jednym z tych małych świecidełek, które mu towarzyszą. Z
każdą nocą, każdym nowym księżycem, mogła odrodzić się na
nowo. To momenty, kiedy czuje najwięcej. Przypomina sobie to, co
działo się, zanim tutaj trafiła. Czasami myślała o matce. Nie
znała nawet jej prawdziwego imienia, w końcu zmarła tak szybko,
nie zostawiając po sobie żadnych znaków. Ojca nigdy nie poznała.
Nie miała nikogo, komu mogłaby zaufać, kto mógłby pokazać jej
piękno świata, a jednak sama je dostrzegła. Czym samo w sobie jest
zaufanie? Zrozumienie? Miłość? To, czego tak pragnęła. Chyba
czasami ją czuła, siadając na łące takiej jak ta, kiedy
delikatny wiatr wchodził pomiędzy jej gęstą sierść. Obserwowała
inne stworzenia. Zwierzątka. Robaczki. Wszędzie było pełno
miłości, a jednocześnie za mało, aby starczyło i dla niej. W tej
depresyjnej, choć zarazem pięknej chwili uczuła silny ból w lewej
łapie. Skurcz? Skurcz. Wstała, przeciągając obolałe kończyny.
Może jednak powinna się przejść właśnie teraz?
Kiedy
otrzepała się z pyłków, ujrzała przed sobą śliczne wybrzeże.
Nie tutaj, kawałek dalej i mocno w dół. Widok wprawiał w
osłupienie. Czuła się tak, jakby pierwszy raz otworzyła oczy.
Nieskończona ilość kolorów, ich intensywność i moc uderzyły
silnie. Silent skrzywiła pyszczek, starając się przezwyciężyć
nadchodzący ból głowy. Aura, która jej towarzyszyła, z pewnością
zwiastowała nieprzyjemne kłucie w skroniach. I choć w prawdzie do
niego przywykła, za każdym razem łudziła się, że może tym
razem obejdzie się bez niego. Cichy szum momentalnie zwrócił jej
uwagę z powrotem na zbiornik, który miała pod sobą. Jak mogła
tak długo leżeć i nie usłyszeć szumu wody? Może ogłuchła? Aby
rozwiać swoje wątpliwości, sunia nieśmiało chrząknęła. Nie.
Wszystko działało jak dawniej. Nos, uszy i... czy aparat mowy
także? Definitywnie głos, który słyszała w głowie, dawał jej o
tym znać. I co ty zamierzasz dalej zrobić Silent? Myślisz, że
ktoś cię tutaj przyjmie? Jak w domu? Ironiczne pytania, które sama
sobie stawiała, były bolesne. Sprawiały, że miała ochotę
położyć się ponownie na kawałku miękkiej trawy i nigdy więcej
nie wstać. Chociaż ten północny wiatr tak mocno ciągnął ją w
dal. Chciała rzucić się z klifu, jak gdyby nigdy nic skoczyć w
przepaść. Poczuć, że żyje mimo braku sił. Tylko iść przed
siebie. Biec. Rozpędzić się, nie zwalniać, spaść, nie wstać.
Tak jakby nie było jutra, a wczoraj nie miało znaczenia. Tylko tu i
teraz. Wtedy rozejrzała się dookoła, zdając się na łaskę losu. Czy
zaprowadzi ją w dobrą stronę? Czy nie będzie żałowała?
Ktoś? [Albo nikt, też jest taka opcja.]
Od Hebe CD. Ziny
Zina?
1013 słów, + 15 j
Od Faye CD. Ulricha
Od Mojito C.D. Hebe
Wszedł do salonu chwilę po Hebe. Chciał się upewnić czy posiada u siebie w domu coś do jedzenia. Jeśli nie, wysłałby któregoś z kruków po jedzenie. Widział bowiem, że Hebe schudła dość mocno. Rozumiał jednak to wszystko bardzo dobrze, głównie ze względu na to, że sam przeżył niedawno to samo. Spojrzał w kierunku łowczyni, która leżała naprzeciwko kominka. Uśmiechnął się ciepło patrząc na nią. Po chwili dopiero zorientował się, że suczka zapadła w głęboki sen. Podszedł do niej i usiadł przy jej boku. Chwilę wpatrywał się w jej śpiące oblicze, po czym sam zdecydował położyć się obok i być może zasnąć.
Dość długo wiercił się z jednego boku na drugi. Fakt, że tuż obok niego śpi ta, którą jeszcze niedawno beta uważała za martwą, a jej poszukiwania za bezsensowne nie dawał mu szybko spokoju. Nie rozumiał jednak czym tak bardzo się przejmował. Przecież suczka żyła i miała się względnie dobrze. A jednak coś nie dawało mu spokoju. Odwrócił głowę w jej stronę i przez moment jeszcze jej się przyglądał, jakby wyczekując momentu, w którym suka się się obudzi i z nim porozmawia. Ów moment jednak nie nastał, głównie ze względu na to, że w końcu i przywódca stada pogrążył się w śnie.
Jego sen początkowo był przyjemny, a Mojito miał ochotę się z niego nie wybudzać. Miał bowiem przed sobą swojego ojca, który wciąż jest u boku swojej partnerki a matki białego psa. W śnie towarzyszyła im również Maerose i z jakiegoś powodu Earl. Mojito jednak szybko wymazał sobie tę dwójkę ze snu, gdy zorientował się, że jest tam niezwykle ważna dla niego osoba. Była z nim bowiem Hebe. Uśmiechnięta, radosna Hebe, córka emerytowanych bet. Taka jaką pamiętał za szczeniaka. Taką, którą kochał najmocniej na świecie. Sen przywódcy szybko jednak zamienił się w koszmar. Ojciec psa rozpłynął się w powietrzu niczym para wodna po dotknięciu łapą przez brązową sukę, a ta widząc to, odebrała sobie życie. Hebe we śnie psa również uległa zmianie. Stała się oschła, jej wyraz pyska zmienił się diametralnie. Mojito odniósł wrażenie, że i jej sierść zmieniła swój odcień na bardziej wyblakły. W oczach suki tlił się gniew. Okazało się, że i ona odebrała życie... Lecz nie sobie, a ich nienarodzonemu jeszcze potomkowi.
Mojito obudził się, podnosząc głowę i głośno dysząc. Rozejrzał się dookoła, a jego wzrok spotkał się ze wzrokiem Hebe, która leżała obok niego. Pies westchnął cicho, przymykając przy tym ślepia. Zorientował się bowiem, że nic takiego nie mogło mieć miejsca. To tylko głupi sen, to nigdy się przecież nie wydarzy. Powtarzał sobie przez jakiś czas. Otworzył w końcu swoje błękitne ślepia by spojrzeć na suczkę.
— Długo już nie śpisz? — spytał, wpatrując się w pyszczek łowczyni. Hebe podniosła swoją głowę.
— Na tyle długo, że widziałam jak twój sen się zmienia. — uśmiechnęła się niepewnie. — Co ci się śniło? — zapytała, kładąc łeb na swoich przednich łapach. Wpatrywała się w oblicze Mojito z wyczekiwaniem.
— Ja... Znaczy... Mi... — mruknął, odwracając głowę. — Nie ważne. — podniósł się szybko z podłogi i przeciągnął. — Jesteś głodna? — zmienił szybko temat, mając nadzieję, że Hebe nie będzie już do tego wracała.
< Hebe? >
CHIRURG — SILENT
unsplash.com | Joshua Freake |
- Rasa: Mieszanka czarnego wilka i border collie → choć wyglądem znacznie bardziej przypomina wilka, ale wcale nie czarnego...
- Umaszczenie: kolor sierści psa; jeśli nie wiesz, proszę zostawić puste, administracja uzupełni to za ciebie
- Wysokość: Wzrostem bardziej wdała się w matkę – 48 cm.
- Masa: Podobnie jak wyżej – 18 kg.
- Długość sierści: Sierść bardziej długa niż krótka, czyli średniej długości, puchaty wilczowaty border.
CIEKAWOSTKI:
→ nie mówi prawie wcale, milczy. Może zdarzyć się wyjątek, owszem, nie
jest niema. Stara się nie nadużywać słów, więc musi jej na kimś/czymś
niesamowicie zależeć, lub znajduje się w sytuacji krytycznej, gdzie mowa
jest jedynym kluczem do przetrwania.
→ czuje silny lęk przed utratą siły i zasłabnięciem, a zdarza jej się
to całkiem często (prawdopodobnie z powodu przepracowania).
HISTORIA: (brak) Nie pamięta nic. Nic co działo się przed ciężkim
przebudzeniem. Było ciemno, ale na niebie coś świeciło. Blady księżyc
odbijał światło słoneczne, oświetlając rów, w którym leżała. Wszystko ją
bolało, była przemęczona i zziębnięta. Nie pamiętała jak ma na imię i
dlaczego znajduje się w tym położeniu. Powoli uginała łapy, próbując
wstać. Było ciężko. Bolało. Zimno. Wiał silny wiatr, który uniemożliwiał
jej skupienie się na zbliżających się odgłosach. Możliwe, że ktoś
mówił. Silent wydała z siebie cichy jęk niezadowolenia, spięła wszystkie
mięśnie i w końcu wstała. Trzęsła się próbując wykonać pierwszy krok.
Czuła, jakby dopiero uczyła się chodzić. Powoli. Drugi krok. Musiała
analizować wszystkie swoje ruchy. Robiła to podświadomie, a jednak
musiała wkładać w to tyle pracy. Kiedy to całe poruszanie się stało się
prostsze i bardziej mechaniczne, podniosła głowę. Zobaczyła go.
Zobaczyła psa. Nie był sam. Chwilę po tym jak wyszedł na światło,
pojawiło się obok niego kilka innych stworzeń. To prawdopodobnie też
były psy. Czy to możliwe, aby udało jej się znaleźć dom? Czym jest dom w
momencie, w którym nie pamięta się własnego imienia. Nie wiem. Ona po
prosu poczuła, że to powinna zrobić. Żeby nie iść znowu sama. Żeby nie
skończyć nieprzytomna w rowie. Bez przeszłości. Bez historii.
AUTOR: Diana18 | katy.orange.j@gmail.com
PARA — BETA — ERATO x CONCORDE
Od Mojito C.D. Concorde'a [do Erato]
OBROŃCA — JEFFREY
unsplash.com | Andrew Ly |
- Evren [matka] - bezdomna samica, które całe swoje życie spędziła na ulicach jednego z norweskich miast. Przywykła do samotności i męczona przez problemy zdrowotne nigdy do końca nie potrafiła przyjąć roli matki, choć sama dwukrotnie podjęła decyzję o posiadaniu potomstwa. Jeffrey wspomina ją jako kochającą, acz apatyczną i słabą sukę, która przez fizyczny trud spędzała większość dni w ich "domu". Urodziła się w złym miejscu, złym wcieleniu. Zmarła krótko po narodzinach drugiego dziecka. Zdawać by się mogło, że Jeffrey nie przeżył zbyt dogłębnie jej straty. W rzeczywistości jednak codzienna obserwacja jak jego matka gaśnie, jak uchodzi z niej życie, jak poddaje się bez sił okrutnemu losowi stanowiły impuls, przez który szczeniak zbyt szybko dorósł i schował wszystkie uczucia głęboko w sobie.
- Idris [ojciec] - samotny wilk,
który to obdarzył uczuciem pewną żyjącą na ludzkich ulicach psinę. Nie
należeli do swoich światów, żyli osobno i spotykali się okazjonalnie. A
jednak owocem ich miłości było dziecko; później nawet dwa. Jeffrey nie
widywał ojca zbyt często, lecz kiedy już do owych spotkań dochodziło,
korzystał z nich jak tylko mógł - głównie pod względem praktycznym.
Wymagał na swoim rodzicielu nauki przetrwania czy walki, zaś ten, mimo
że od dłuższego czasu wiódł spokojny żywot, zgadzał się, chcąc spędzić
trochę czasu z synem. Nigdy nie wytworzyła się między nimi szczególna
więź, Jeffrey w dzieciństwie miał do niego żal za to, że zostawił ich
matkę samą sobie. Nie miał jednak świadomości, iż Evren świadomie
pozostawała z dala od partnera - nie chciała opuszczać miasta, które
znała całe życie. I przez ową niechęć do zmian, zmarła samotnie,
wykończona chorobą i żalem. Po tym wydarzeniu, Idris zniknął.
- Willow [siostra] -
młodsza o niecały rok. Jej imię wiązało się z miejscem narodzin - pod
wierzbą, w towarzystwie całej, kochającej, acz podzielonej rodziny. Być
może to właśnie przez moment przyjścia na świat byli tak różni od
siebie. Ona - w ciepły, letni dzień, przy ojcu, matce i starszym bracie,
na łonie natury. On - dzięki wysiłkom samotnej suki, gdzieś w
podziemiach opuszczonych, kamiennych ścian, gdy za oknem szalała
śnieżyca. Mimo to, kochał swoją siostrę całym sercem i choć nie
najlepiej wychodziło mu okazywanie tego, starał się jak mógł, by ją
chronić. Zaopiekował się nią po śmierci matki. Kłócili się często,
niekiedy o drobnostki, częściej jednak o sprawy poważniejsze. Willow
nigdy nie popierała życia, jakie wiódł jej brat, bała się o niego nie
mniej niż on o nią. Wreszcie, osiągnąwszy dorosłość, odeszła gdzieś
wgłąb norweskich lasów, pozostawiając miasto za sobą. Jeffrey został
sam.
- Rasa:
Mieszaniec. Ciężko doszukać się w jego krwi konkretnej rasy, nie licząc
genów otrzymanych od ojca. To właśnie w niego wdał się najbardziej, co
znacząco utrudniało mu życie pośród ludzi.
- Umaszczenie: Wilcze.
- Wysokość: 72 cm w kłębie.
- Masa: 35 kg.
- Długość sierści: Krótkowłosa.
HISTORIA: Wielkie miasta nie są przyjazne dla czworonogów. Przynajmniej dla tych, które nie godzą się na obrożę i życie u stóp ludzkich opiekunów. A jednak, wraz z postępem cywilizacji, pośród miejskich ulic wytworzyły się psie społeczności; mniejsze lub większe, ogródkowe towarzystwa czy wzorowane na dzikich sforach hierarchiczne grupki. Wiele z nich przejęło cechy niemalże ludzkie. I tak oto, gdzieś w zapyziałych dzielnicach norweskiej metropolii, przestępczy półświatek bezpańskich czworonogów rozwijał swą działalność.
Od Lysandra CD Beatrice
Beatrice ?
W końcu się zebrałam, ach te podróże -,-
Od Concorde'a CD. Erato [do Mojito]
Mojito? Poproszę, aby odpis był skierowany do Erato. Z góry dziękuję ^^
Od Davonny CD. Mishki
Mishka?
LEKARZ — LUDVIK
flickr.com | Ria Putzker |
IMIĘ: Otrzymał imię Ludvik, które należeć ma do „sławnego wojownika”. Nadał mu je ojciec i nie pomylił się ani trochę: jego syn rzeczywiście jest wojownikiem. Jednak nie posługuje się siłą, by zabijać – walczy on o życie i zdrowie innych psów.
SKRÓTY: Jego imię samo w sobie jest dość krótkie, dlatego też wszelkie skróty są po prostu zbędne. Dodatkowo nie za bardzo za nimi przepada – wystarczy mu zwyczajne Ludvik.
MOTTO: Świat podobny jest do amatorskiego teatru; więc nieprzyzwoicie jest pchać się w nim do ról pierwszych, a odrzucać podrzędne. Wreszcie, każda rola jest dobra, o ile grać ją z artyzmem i nie brać zbyt poważnie.
PŁEĆ: Pies
WIEK: Cztery lata, choć jego zachowanie na to nie wskazuje.
DATA URODZENIA: 13 marca
STANOWISKO: Lekarz, jednak lepiej odwiedzać go w sprawach fizycznych, a nie psychicznych.
ODPOWIEDNIK: Marcin Franc
CHARAKTER: Ludvika najłatwiej opisać jednym określeniem – głupek. Jest on po prostu głupawy, ale w taki pozytywny sposób. Swoją naiwnością i dziecinnością wręcz rozbraja towarzyszące mu osoby – śmieją się z niego lub wraz z nim. Jest niesamowicie radosnym psiakiem, a tą promiennością dzieli się z innymi. Niezależnie z kim spędza czas, zawsze stara się rozweselić każdego swoimi żartami – często okropnie nieśmiesznymi, ale pociesznymi w swojej prostocie. Tak – Ludvik to ogromny żartowniś, choć jego dowcipy prędzej wprawią w zażenowanie niźli rozbawienie, nad czym bardzo ubolewa oraz ciągle stara się zmienić. To również poczciwy oraz życzliwy psiak. W kontaktach jest naprawdę serdeczny. Można go również uznać za słodkiego i uroczego. Przez swoją infantylność jest także niesamowicie ufny – gotów jest powierzyć swoje życie i największe sekrety nowo poznanej osobie, bo wydaje mu się do tego odpowiednia. To zgubiło go już wiele razy – uznawał za przyjaciela kogoś, kto nie miał wobec niego dobrych zamiarów, zdradzał mu wszystko o sobie, a potem wiedzieli o tym ci, którzy wiedzieć nie powinni. Mimo takich wpadek dalej nie nauczył się na swoich błędach. Zawsze widzi w każdym dobro – nieważne, co dana osoba uczyniła w życiu – w końcu w każdym musi tlić się choć ta jedna pozytywna iskierka, która nigdy nie zagaśnie. Ludvik to ogromny optymista – na co wskazuje powyższa ufność i wiara w dobro, ale także to, iż dobro dostrzega również w każdym innym aspekcie życia, nie tylko w duszach innych. Z nadzieją wypatruje lepszego jutra, choć cieszy się także i chwilą obecną. Cechuje go również altruizm – w swoich działaniach kieruje się dobrem innych, a na ostatnim miejscu plasuje samego siebie. Brzydzi się także przemocą. Ma tragicznie niską samoocenę, którą próbuje zakryć właśnie swoimi okropnymi żartami, dlatego też bardzo trudno jest to w nim zauważyć. Ludvik należy także do grona artystycznych dusz – często można go spotkać nucącego pod nosem albo śpiewającego coś, co udało mu się zasłyszeć na ulicy z przeróżnych teatrów. Teatr także kocha, choć na żywo nigdy żadnego spektaklu nie widział – ale marzy o tym. Tak, to także marzyciel – często zamyśla się, pogrąża w marzeniach i zupełnie odcina od świata. Ma problemy z zainteresowaniami – szybko się nimi ekscytuje, wręcz nakręca, by coś robić – poświęca temu całe dnie, a niedługo później zapomina o tym i porzuca na długi czas. Skupienie się sprawia mu trudność – po prostu nie potrafi tego zrobić, choć próbuje się nauczyć. Dlatego też bardzo często zapomina o tym, co miał zrobić lub jeszcze niedawno zrobił. Musi dopytywać o te same rzeczy kilka razy, a przez to można uznać go za irytującego. Ludvik jest również okropnie głośny – głośno mówi, głośno się śmieje – po prostu głośno się zachowuje. Z jego infantylności wynikają również inne wady – przez niedojrzałość nie rozumie problemów innych – trudność sprawia mu postawienie się w sytuacji kogoś innego, wsparcie go w odpowiedni sposób, poza zadawaniem pytań czy rzucaniem krótkich, ogólnych haseł. Przez to problematyczne dla niego jest także zrozumienie, dlaczego ktoś nie ekscytuje się takimi samymi rzeczami, jak on sam. Oczekuje od bliskich takiej samej reakcji, a gdy jej nie otrzymuje, jest po prostu okropnie zawiedziony i złości się. Jest także zazdrosny o innych. Gdy już się przywiąże, nie odpuści – musi przebywać z daną osobą cały czas i nie potrafi się nią dzielić.
RODZINA:
Anselm [ojciec] – najgroźniejszy pies, jakiego Ludvik kiedykolwiek spotkał. Był surowy dla swoich dzieci, jednak każde z nich zdawało sobie sprawę, że je kocha i chce dla nich jak najlepiej. Nauczył je przetrwania – u swoich synów skupił się na walce, a u córek na sprycie i ostrości umysłu. Ludvik był dla niego swoistą maskotką – niezbyt rozgarniętą, ale pocieszną. Anselm nie zrobił z niego wojownika z bronią w pysku, nawet w malutkim procencie, ale nauczył jak o siebie zadbać i obdarzył ciepłem oraz zrozumieniem. To także on wpoił najmłodszemu synowi wszystkie swoje okropne żarty.
Diethild [matka] – ciepła oraz przekochana psinka. Rozpieszczała swoje dzieci, jak tylko mogła, gdy tylko jej partner na to nie patrzył. Każdego potomka traktowała na równi i była gotowa oddać za nie życie. To ona najbardziej ubolewała, gdy jej dzieciny zaczęły rozchodzić się po świecie oraz równie mocno cieszyła się, gdy powracały w rodzinne strony, by zaznać choć chwili spokoju. Diethild pomogła Ludvikowi zapanować nad własnymi emocjami i mimo wszystko, dzięki niej, choć trochę wydoroślał – choć nadal bliżej mu do szczenięcia niż dorosłego.
Dunstan [starszy brat] – dla Ludvika to pies, którego uważał i dalej uważa za swojego idola oraz bohatera. Zawsze odważny, mężny, poważny – wszystko to, o czym marzył jego młodszy brat. Dzięki niemu Ludvik wyruszył w szeroki świat i w trakcie swej wędrówki poznał pierwszych przyjaciół spoza rodziny. Na razie nie miał szansy ponownie go spotkać, gdyż Dunstan wyruszył w drogę jeszcze wcześniej, ale okropnie za nim tęskni.
Ishild [starsza siostra] – suczka niemalże identyczna jak jej matka. Opiekowała się każdym ze swojego rodzeństwa – nawet najstarszym bratem – ale Ludvikiem i Reinhilde w szczególności. Braciszek zwierzał jej się ze swoich młodzieńczych problemów, które ona – będąc w jego wieku – rozumiała doskonale. Równie często się z nim bawiła, jednak z czasem stawało się to coraz rzadsze – aż w końcu wyruszyła na poszukiwanie własnej drogi życia.
Fulbert [starszy brat] – Fulbert z Ludvikiem byli duetem, którego wszędzie było pełno. Obydwoje żywiołowi, chętni do zabaw, z tym samym beznadziejnym poczuciem humoru – to była para idealna. Męczyli – w pozytywnym sensie – wszystkich wokół siebie: brata, siostry, rodziców. Niestety (a może i stety), Fulbert w końcu wydoroślał i porzucił dziecięce zabawy. Wyruszył w świat zaraz po Dunstanie, a z Ludvikiem – po ckliwym pożegnaniu – już nigdy się nie zobaczyli, choć tęsknota doskwiera im niemal codziennie.
Reinhilde [młodsza siostra] – tym razem to Ludvik był tym, który kogoś rozpieszczał. Wręcz rozpływał się nad słodyczą i urokiem osobistym Reinhilde. Zrobiłby dla niej dosłownie wszystko – był na każde jej zawołanie. Spędzali długie godziny na zabawach oraz rozmowach i nigdy im się to nie nudziło. Reinhilde zmuszona była do wysłuchiwania jego żartów, ale w zamian dostawała to, czego tylko chciała – i taki układ odpowiadał obydwojgu.
PARTNERSTWO: Brak, choć marzy mu się spędzić z kimś życie. Zdecydowanie preferuje samców i miewa tendencje do szybkiego zakochiwania się w jednym, a następnie równie prędkiego odkochiwania się.
POTOMSTWO: Brak, ale kiedyś chciałby założyć malutką rodzinę.
APARYCJA:
- Rasa: Border collie
- Umaszczenie: Lilac merle
- Wysokość: Mierzy około pięćdziesięciu trzech centymetrów.
- Masa: Waży około siedemnastu kilogramów.
- Długość sierści: Długowłosa
– kocha kwiaty i zna wiele ich rodzajów
– bardzo często w medycynie polega na ziołach, czego nauczył go Fredenand
Z każdym dniem samotność budziła w nim coraz większy niepokój. Obserwował jak jego bracia, siostry oraz inne szczenięta znajdują przyjaciół, zakochują się, a on? On spędzał każdą wolną chwilę wraz z Fredenandem, ucząc się jak pomagać innym. Stawał się coraz bardziej przygnębiony, a jego samoocena ciągle malała. Zaczął zamykać się w sobie i skupiać jedynie na nauce. Na szczęście zauważył to Dunstan, który odpowiednio zajął się swoim młodszym braciszkiem. Od tego momentu w każdej wolnej chwili prowadził własne lekcje, których jedynym uczestnikiem był przybity młodzik. Wykładał mu tajemną sztukę, której Ludvik sam nie potrafił pojąć – jak znaleźć przyjaciół. Zapoznał go też z rówieśnikami, a dzięki jego staraniom oraz wspólnej pracy, wycofany szczeniak wreszcie mógł zaznać tego, czego tak długo pragnął – prawdziwej przyjaźni. Choć już wcześniej spędzał czas na zabawach z rodzeństwem (a zwłaszcza z Fulbertem i Reinhilde), nie uznawał tego jako to samo, co mógł przeżyć z innymi szczeniętami.
Dzieciństwo minęło mu na lekcjach z bratem oraz rodzicami, a także na medycznym szkoleniu i zabawach z rówieśnikami, jednak w końcu nadszedł czas na opuszczenie rodzinnych stron. Ludvik bardzo tego pragnął – od Fredenanda nasłuchał się wielu opowieści o tym tajemniczym wielkim świecie, w którym tak wiele się dzieje – dlatego chciał go poznać jak najszybciej. Wyruszył dość wcześnie, bowiem zaraz po swoich starszych braciach. Kroki skierował ku najbliższym ośrodkom miejskich. Błądził w nich bez większego celu, kompletnie zagubiony i przerażony ich ogromem.
Podczas jednego z wieczornych spacerów w poszukiwaniu resztek jedzenia, natrafił na pięknie oświetlony budynek, wokół którego gromadzili się odświętnie ubrani ludzie, a następnie w mgnieniu oka w nim znikali. Ludvik skrył się w bocznej uliczce i, obserwując zbiorowisko, oczekiwał na rozwój wydarzeń. W końcu, obok niego, właśnie w tym przedziwnym miejscu, rozbrzmiała muzyka. Od razu wpadła mu w ucho, a później, uprzednio dopytawszy znajomych, dowiedział się, iż są to musicale, których w miejskich teatrach jest jeszcze więcej. Bardzo dobrze osłuchał się z tą dziedziną sztuki scenicznej i dzięki temu do dzisiaj bardzo chętnie śpiewa te wszystkie utwory.