W
skrócie mówiąc — Maerose całkowicie skopała sprawę. Plan był prosty
(może wręcz zbyt prosty i, z tego właśnie powodu, nienadający się do
realizacji?) — zbliżyć się do Earla, ukazać się w jego oczach jako
idealna partia na stanowisko samicy Gamma, zawładnąć jego sercem i
umysłem, by wreszcie zasiąść u jego boku jako dumna, choć zapewne nieco
chłodna w zachowaniu względem niego partnerka. Sytuacja niczym z baśni,
lecz zamiast ścieżką uwielbianych przez wszystkich księżniczek, siostra
Alfy postanowiła podążyć drogą królowych, złych macoch, które może i na
koniec historii ponosiły bolesną śmierć, lecz przed tym mogły się
przecież pochwalić osiągnięciem swoich celów bez pomocy krasnoludków czy
innych elfów.
Jej
plan nie obejmował jednak wydarzeń losowych, do których najwyraźniej
należała śmierć jej ojca i to, jak nie potrafiła się po niej pozbierać.
Dlatego też, jak już zostało podkreślone, udało jej się wręcz koncertowo
skopać sprawę i teraz mierzyła się z tego konsekwencjami.
Przez
kilka następnych dni Earl wyraźnie jej unikał. Gdy mijali się na
korytarzach szpitala, nigdy nie inicjował rozmowy, jeśli nie dotyczyła
ona spraw służbowych, które koniecznie musiał z nią omówić, ba,
przechodząc obok, nawet nie rzucał w jej stronę powitania. Pracowało się
tak trudniej, i jej, i zapewne jemu, być może również i wszystkim innym
pracownikom szpitala, których uwadze mogła nie umknąć napięta atmosfera
pomiędzy dwojgiem ich zwierzchników.
Tak
było aż do momentu, w którym nagle zaprosił ją do swojego gabinetu, a w
nim, zamiast od razu przejść do spraw jednego z pacjentów czy
pracowników szpitala, jak to czynił ostatnimi czasy, z grobową wręcz
powagą oznajmił, że powinni porozmawiać o tym, co ostatnio się między
nimi wydarzyło.
Sama
nie była pewna, czego się po nim wtedy spodziewała. Tonu jak stal,
ostrego, twardego i zimnego? Reprymendy, pogadanki na temat tego, że
takie sytuacje nie mogły mieć miejsca w środowisku pracy? Podania daty i
godziny umówionego przez niego dla niej spotkania ze sforowym
psychologiem?
Na
pewno jednak nie spodziewała się tego, co rzeczywiście potem nastąpiło.
„Chrzanić rozmowę”, mruknął niecałą sekundę przed tym, jak
nieoczekiwanie nachylił się ku niej i pocałował ją. Tym razem nawet na
początku nie było w tym żadnej nieśmiałości, czy grzeczności — samiec po
prostu „przybył, zobaczył i zwyciężył”, błyskawicznie wręcz zyskując
sobie równie żarliwą odpowiedź ordynatorki.
Znowu działała niezgodnie z planem, lecz przyjemność była zbyt wielka, by jej nie ulec.
Gdy już się od siebie odsunęli, z trudnością łapiąc powietrze, nie potrafili spojrzeć sobie w oczy.
—
Zajmiesz się tymi dokumentami? — spytał, odchrząknąwszy, biały samiec,
gdy udało mu się już uspokoić oddech, po biurku przesuwając w jej stronę
zapewne pierwszy lepszy stosik papierów.
—
Tak, oczywiście — odpowiedziała szybko, być może zbyt szybko, i już po
chwili zniknęła za drzwiami, dopiero na korytarzu uświadamiając sobie,
że ostatecznie nie udało im się porozmawiać.
Kolejne
tygodnie były prawdziwą męczarnią. Wskutek nagłej fali zgonów wśród
członków stada, do nigdy niemalejącego stosu dokumentów na jej biurku
dołączała dokumentacja dotycząca właśnie tych wydarzeń. Wycieńczenie i
odmrożenia byłej pary Beta, Laverne i Enyaliosa, leżały gdzieś obok
upadku z wysokiego klifu (zapewne celowego) Rowana i ataku serca Erydy, a
na samej górze, jakby ku zwieńczeniu tej listy nieszczęść, wzrok
przyciągała niezidentyfikowana choroba Coopera. Nikogo z nich nie była w
stanie uratować medycyna, w którą do tej pory Maerose tak silnie
wierzyła.
Jeśli
zaś chodziło o nią i o Earla, sytuacja między nimi była tylko kolejnym
czynnikiem wpływającym na to, jak okropny był dla niej ten okres. Na
korytarzach wciąż rzadko kiedy mówili sobie chociażby głupie „dzień
dobry” czy „do widzenia”, w dalszym ciągu rozmawiając jedynie na tematy
służbowe i to tylko wtedy, gdy okoliczności już naprawdę tego wymagały.
Jeśli zaś chodziło o to, co działo się za zamkniętymi drzwiami ich
gabinetów...
Nie
była pewna, jak, kiedy i dlaczego to wszystko stało się czymś na
kształt zwyczaju. Szybko stało się jasne, że po tym, co już się między
nimi wydarzyło, nie potrafili wiecznie trzymać się od siebie z daleka.
Nie potrafili jednak również żyć ze sobą normalnie, tak jak dawniej,
dlatego też raz na jakiś czas jedno z nich wzywało lub zapraszało to
drugie do swojego gabinetu w celu, jaki wszystkim innym znany był jako
służbowy, by ostatecznie wylądować w takim położeniu jak wtedy, gdy Earl
odciągnął Mae od rozmowy z Koemedagg. Gdy już brakowało im tlenu i sił
do dalszego oszukiwania się, że świat może jednak nie jest aż tak
okrutny, jak im się zdawało, wręczali sobie przypadkowe dokumenty i
powracali do swoich zajęć. Potem zazwyczaj wytrzymywali bez siebie kilka
dni, może tydzień, by później z nową porcją pragnień znów się spotkać
na swoją własną wersję „siedmiu minut w niebie”.
Nie
wiedziała, jak długo by to trwało, gdyby nie ten jeden wypadek, jakim
była nagła wizyta Davonny w gabinecie Earla, kiedy akurat byli w trakcie
jednej ze swoich „schadzek”. Lekarka zdawała się wręcz zaszokowana tym,
co zobaczyła, gdy otworzyła drzwi, za którymi zapewne spodziewała się
znaleźć swojego brata po nos zakopanego w stertę dokumentów. No cóż,
Maerose na pewno nie była stertą dokumentów.
Sytuacja
była jeszcze dziwniejsza przez to, że jakiś czas wcześniej Davonna
wdała się w romans z Mojito i wychowywała teraz jego syna. Tak, widok
własnego brata migdalącego się z siostrą samca, z którym spędziło się
przynajmniej jedną noc, musiał być co najmniej osobliwy.
Odskoczyli od siebie jak poparzeni, a Earl szybko zaczął tłumaczyć się przed siostrą.
—
Davonno, to... to nie tak jak myślisz. Ja... — zaczął się plątać, jakby
samica była co najmniej jego partnerką, która właśnie przyłapała go na
zdradzie, a nie jego rodzeństwem.
—
Uznajmy po prostu, że nic nie widziałam, dobrze? — zaproponowała czarna
suczka, uśmiechając się niepewnie. — Gdy znajdziesz chwilę, powinieneś
na to rzucić okiem — dodała i, położywszy na biurku kolejną teczkę z
papierami, wyszła z gabinetu.
—
Kurwa — jęknęła Maerose, która do tej pory jedynie w milczeniu
przyglądała się i przysłuchiwała konfrontacji między bratem i siostrą. —
Jak myślisz, jakie są szanse, że zaraz to komuś wypapla i już jutro
będziemy na językach całego szpitala, a może i całego stada? —
zagadnęła, próbując myśleć rzeczowo i, póki jeszcze mieli na to czas,
opanować sytuację najbardziej, jak się dało.
Samiec jednak milczał.
— Teraz to chyba naprawdę musimy porozmawiać, co? — dodała, ponownie próbując zdobyć jego uwagę.
Earl?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz