Zina?
Widok
płowej strażniczki stojącej u drzwi Hebe sprawił, że łowczyni poczuła
się lżej. Nie znały się długo, ale gdy ją widziała, miała wrażenie, że
znajduje się przed nią lustrzane odbicie, ucieleśnienie samej wolności,
jedyna osoba na świecie, która ją zrozumie. Jej towarzystwo pozwalało
Hebe odetchnąć, dodawało jej skrzydeł, podczas gdy obecność przywódcy
mimowolnie, nawet nie z jego winy je podcinała.
— Proszę, wejdź. —
Cofnęła się, robiąc Zinie przejście. — Dzięki, że przyszłaś.
Rzeczywiście towarzystwo kogoś, kto nie będzie trzymał się tego tematu
dobrze mi zrobi. Miło cię znowu widzieć.
Borderka mijając gospodynię,
która zatrzasnęła drzwi tylną łapą, posłała jej przelotny uśmiech, po
czym obie skierowały się do salonu, gdzie przysiadły pośród
porozrzucanych poduszek i zdobytych w ludzkim mieście koców.
— Masz na coś ochotę? — rzuciła Hebe i przyjrzała się badawczo towarzyszce.
—
Nie, nie, absolutnie — Zina zaprzeczyła energicznym ruchem głowy. — Nie
przyszłam tutaj, abyś mi usługiwała! No, najwyżej mogę mieć ochotę na
rum — wyszczerzyła śnieżnobiałe kły i poturlała szklaną butelkę, której
kolor przypominał morskie odmęty w kierunku mieszanej samicy. —
Otwieraj.
Łowczyni zerknęła na cudzoziemkę z uniesioną brwią, opadła
na jedną z poduszek i przytrzymawszy flaszkę łapą, wyciągnęła korek
zalegający w szklanej szyjce. Zanim zdążyła przyłożyć język do gwintu,
kilka sporych kropel alkoholu wylało się na koce i wypełniło swoim
zapachem pomieszczenie. Wypiła szybko parę łyków i odetchnąwszy głęboko,
oderwała się od butelki z grymasem na pysku, który wywołał u Ziny
śmiech.
— Twoja kolej. — Hebe przesunęła rum w jej stronę i przywołała na oblicze cień uśmiechu. Szczerego uśmiechu.
Przypatrywała
się Zinie, gdy ta rozkoszowała się trunkiem z zadowoleniem wymalowanym
na pysku. Jej krótka sierść lśniła w świetle, a w bladych ślepiach
zawsze tańczyły wesołe iskierki, ale łowczyni zdawała się dostrzegać w
nich coś znacznie więcej, lecz sama nie była stwierdzić co takiego.
Wiedziała jednak, że w tych oczach byłaby zdolna zatonąć niczym okręt
porwany przez wzburzone morze, że miały coś, co sprawiało, że ciężko
oderwać od nich wzrok.
Świat za oknem spochmurniał, a niewielką,
podniszczoną przez ostre zębiska czasu chatkę Hebe oświetlało ciepłe
światło zrobionych z drewna świec. Wraz z łagodnymi cieniami płomienie
tańczyły po pomieszczeniu, muskając swą poświatą obie samice, które na
zmianę podawały sobie butelkę z rumem i dzieliły się między sobą
najróżniejszymi historiami, które kiedykolwiek zamieszkały w ich pamięci
i sercu. Dyskutowały na temat burzliwej miłości Persefony i Hadesa,
porównywały grecką Afrodytę do rzymskiej (i wywodzącej się z ojczystych
krain Ziny) Wenus, nuciły irlandzkie piosenki, a od czasu do czasu
powietrze przeszywały ich chichoty.
Pokochała jej głos. Łagodny i
melodyjny, głoszący pirackie przygody, których słuchała z zapartym tchem
i błyszczącą, łudząco przypominającą tę szczenięcą fascynacją w złotych
ślepiach. Uwielbiała przyglądać się jej, gdy opowiadała kolejną ze
swoich historii, z płomienną pasją wymalowaną na obliczu i tą
niepowtarzalną ekspresją, której następstwem było marszczenie nosa,
wymachiwanie łapami, warczenie bazowym tonem, a zaraz perliste śmianie
się w głos.
Gdy porywająca opowieść piratki dobiegła końca,
popatrzyły na siebie z chichotem na pyskach, który stopniowo niknął w
pomieszczeniu, aż w końcu zapadła cisza, w jakiej wybrzmiewały tylko ich
przerywane oddechy i stukot narodzonego w bliżej nieokreślonej chwili
deszczu za oknem.
Łowczyni wpatrywała się w przypominające burzowe
niebo, blade oczy towarzyszki, niczym pogrążona w błogiej hipnozie i
wtedy uświadomiła sobie, że przy Zinie żadne problemy nie zdawały się
istnieć. Wyparowywały, podobnie jak w porannych promieniach słońca
znikają względnie nic nie znaczące krople rosy. Zupełnie jakby płowa
suczka była jej osobistym promyczkiem.
Wkrótce Hebe spuściła wzrok i
powiodła nim na widok za oknem, gdzie świat pogrążyły ciemne, wpadające w
granat barwy. Zerknęła na strażniczkę.
— Może się przejdziemy? —
rzuciła łagodnie i instynktownie machnęła puszystym ogonem. — O ile nie
przeszkadza ci taka pogoda! — dodała prędko, a na jej oblicze wkradł się
uśmiech konsternacji.
Zina obejrzała się za siebie, aby podobnie
jak towarzyszka, rzucić okiem na deszczową scenerię, po czym skinęła
energicznie głową.
— Piratce miałaby przeszkadzać ulewa? — prychnęła,
podniósłszy się prędko na łapy, jednak już po chwili jej pysk przebiegł
grymas.
— Wszystko w porządku? Żebra? — Hebe położyła po sobie uszy,
wciąż mając na uwadze jej połamane kości, nim jednak zdołała się
godziwie zmartwić, do jej uszu dobiegł rozweselony głos.
— Żwawo, żwawo, kamracie!
Uśmiechnęła się szeroko i wstała.
Stanęły
tuż przed drewnianymi drzwiami i powitane przez muśnięcia wodnych
płomyczków, spojrzały po sobie wymownie. Hebe ledwie uniosła brew,
chcący tym samym upewnić się, że, mimo upływu kilku znaczących tygodni,
strażniczka zebrała już siły, gdy ta wypruła przed siebie, przecinając
ścianę chłodnego deszczu. Popatrzyła za nią osłupiała i zamrugała
kilkakrotnie, ale już po chwili jej oblicze rozjaśnił nieposkromiony
uśmiech i wyskoczyła naprzód z zamiarem dogonienia borderki.
Przymknęła powieki i dała powieść się własnym łapom, a po jej umyśle rozniósł się pogodny głos dawnej mentorki, Reiny.
Zamknij
oczy, Hebe. Nie potrzebujesz ich, aby widzieć. Możesz usłyszeć każde
małe stworzonko przemykające pośród źdźbeł trawy. Twoje łapy słyszą
przez ziemię, wczuj się w jej drganie, a będziesz w stanie określić,
którędy kto właśnie idzie. Stań się częścią natury, twoje serce już do
niej należy.
Teraz wiedziała, o co chodziło wtedy starszej suce.
Od tamtej pory między nią i norweskimi lasami zawiązały się więzi
niezdatne do opisania.
Deszcz wsiąkał w jej futro, a lejące się z
nieba krople łaskotały nos. Czuła w powietrzu zapach wilgotnej ziemi i
prowadzącą ją woń strażniczki, która mieszała się z innymi, lecz wciąż
pozostawała tą najwyraźniejszą. Słyszała wodę uderzającą o zakwitające
liście drzew, słyszała przyspieszone bicie własnego serca i ich
rytmiczne kroki, od czasu do czasu przerywane jedynie przez plusk
rozchlapanej kałuży. Delikatne drżenie odbijało się echem pod jej
opuszkami, a ona czuła się częścią tej krainy, jak nigdy dotąd.
Otworzyła
ślepia skrywające promienie zachodzącego słońca i po chwili zrównała
się z Ziną. Gdy rzuciły sobie wypełnione radością spojrzenia,
zachmurzone niebo w akompaniamencie grzmotu przecięła srebrna pręga.
Obie zwolniły i uniosły pyski ku firmamentom z fascynacją wypatrując
kolejnych błyskawic.
— Jak wygląda burza na morzu? — wyszeptała zaintrygowana Hebe i powoli przeniosła wzrok na samicę wciąż zapatrzoną w chmury.
Zarysowawszy
smukłą sylwetkę, aksamitna sierść piratki oklapła, a po jej kosmykach
spływały niezliczone stróżki wody, mimo tego wciąż lśniła cesarskim
blaskiem, nawet mocniej niż zazwyczaj. Nad światem rozbłysnęła kolejna
wstęga światła, nie była jednak nic warta przy widoku oświetlonej przez
nią Ziny, która przypominała najwytworniejszy, wart miliona dolarów
obraz.
Zina?
1013 słów, + 15 j
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz