„Księżniczka nie raczyła poczekać na swojego nieokrzesanego brutala?”
Kąciki
jej pyska mimowolnie uniosły się w delikatnym uśmiechem, gdy
przypomniała sobie zaczepkę Concorde'a. Co prawda zaledwie kilka sekund
później strofowała go, że nie powinien sam siebie określać w taki
sposób, lecz nie minęło dużo czasu, zanim śmiali się z tego oboje. Tak,
jej matka miała osobliwe podejście do niektórych spraw.
A
teraz nie żyła. Ona i ojciec, zginęli razem, pokonani przez otaczające
wszystkich członków sfory warunki. Jakby jeszcze tego wszystkiego było
mało, najbardziej dobijał ją symbolizm ich śmierci — zginęli w drodze po
eliksir, który miał przedłużyć Enyaliosowi życie, zapewnić im jak
najmniej oddalone od siebie w czasie odejście z tego świata.
No
cóż, ostatecznie chyba osiągnęli swój cel. Zginęli razem, a ich ciała,
gdy je odnaleźli, złączone były w wiecznym uścisku. Nikt nie chciał
próbować ich rozdzielać, dlatego też w takiej pozycji zostali również
pochowani.
Nie wiedziała, które z
wydarzeń ostatnich dni było dla niej najgorsze. Osobiście przewodziła
grupie odpowiedzialnej za odnalezienie emerytowanej pary Beta, dlatego
też była jedną z pierwszych, którzy dowiedzieli się o ich śmierci. Była
przy tym, gdy odkopywano ich spod wielkiej zaspy śnieżnej. Łapy się pod
nią ugięły, gdy ciszę przeszyły słowa towarzyszącej im sanitariuszki:
— Nie żyją.
U
jej boku przez cały ten czas był Concorde. To on pomógł jej utrzymać
się w pionie, nie pozwolił jej paść w zimny śnieg, w którym to
prawdopodobnie zechciałaby zostać do swej śmierci, podobnej do tej, jaka
dopadła jej rodziców, gdyby już się w nim znalazła. To on zaprowadził
ją do jej chatki, gdzie okrył ją kocem i zostawił, by mogła w spokoju
przejść przez pierwsze godziny żałoby.
Gdy
już miała pewność, że nie ma więcej łez do wylania i poduszek do
rozerwania w przypływach szału, udała się do Hebe. Gdy drzwi od chatki
jej młodszej siostry otworzyły się i samice nazwane po greckich bóstwach
spojrzały sobie w oczy, Erato przez chwilę nie wiedziała, co ma
powiedzieć. Jak przekazać komukolwiek tak straszne wieści? Jak nie
rozsypać się przy tym całkowicie?
To, co się wypowie, staje się prawdą.
— Rodzice nie żyją.
Zapewne
skrzywiłaby się, usłyszawszy, jak wielokrotnie jej głos załamał się na
tych trzech, z pozoru prostych, słowach. Była jednak zbyt zajęta
obserwowaniem reakcji swojej siostry, na której pysku najpierw wymalował
się szok, by potem po prostu przemienić się w jedną wielką plątaninę
kręcenia głową, płaczu i powtarzania w kółko jednego słowa — „nie” —
jakby to miało cokolwiek dać, zwrócić życie Laverne i Enyaliosowi.
Pozwoliła jej szlochać w swoje futro, a sama stała prosto, jak kamień,
opoka, którą powinna teraz być dla Hebe, a nie suczka, która sama
przeżywała śmierć dokładnie tych samych dwóch psów.
Pogrzeb
był naprawdę bolesnym przeżyciem. Nie przemawiała podczas niego jako
pogrążona w żałobie córka, ale jako dostojna samica Beta, żegnająca
znamienitych członków ich społeczności. Rozkaz Alfy, którego
przemówienie podczas pogrzebu jego ojca również było jedynie stekiem
podniosłych bzdur.
Po pogrzebie Hebe
zniknęła. Przestała pojawiać się na łowach, nigdy nie dało jej się
także zastać jej w jej domostwie. Przeszukano całe terytorium sfory, a
także ich najbliższe okolice, lecz na marne. Erato nie uczestniczyła w
tych poszukiwaniach. Nie chciała być przy tym, jak być może odnajdą
ciało kolejnego członka jej rodziny.
Ona
sama krążyła jedynie pomiędzy koszarami a swoją chatką. Na treningach
była bardziej surowa niż kiedykolwiek wcześniej, każdemu wypominając
nawet najmniejsze błędy, nie zważając o prośby Erydy, by nieco
złagodniała lub, być może, na jakiś czas odpuściła sobie uczestnictwo w
ćwiczeniach wojskowych. Nie przekomarzała się już z Concordem, lecz
ponownie po prostu się z nim kłóciła. Odpychała go od siebie coraz
bardziej, bojąc się, że jeśli za bardzo się do niego zbliży, i on gdzieś
zniknie i umrze. Po jakimś czasie on sam już się do niej nie odzywał w
żaden inny sposób, niż odpowiadając wściekłością na jej nieustanne
wybuchy.
W porządku. Wszystko było w porządku. Robiła to dla jego bezpieczeństwa.
Dlaczego więc tak cholernie przez to cierpiała?
Kilka dni później do jej drzwi zapukała Maerose, ordynatorka.
— Eryda nie żyje. Uznałam, że powinnaś wiedzieć.
— Co? — wyszeptała, wbijając w siostrę Alfy nieco rozbiegane spojrzenie. — Jak to nie żyje? Co się stało?
— Atak serca. Concorde próbował ją przyprowadzić do szpitala, ale gdy do nas dotarli, było już za późno.
— Concorde! — dotarło do niej nagle. — Gdzie on jest? Jak się trzyma?
— Jest jeszcze w szpitalu, pomaga wypełnić wszelkie formalności. Jeśli się pospieszysz, powinnaś go tam jeszcze zastać.
— Dziękuję — mruknęła szybko, zanim wyskoczyła z chatki, zamknęła za sobą drzwi i popędziła w kierunku szpitala.
Zastała go na jednym z korytarzy. Zmierzał chyba właśnie ku wyjściu. Miał spuszczony łeb, ciężko włóczył łapami.
— Con... Concorde — wydusiła z siebie, podszedłszy do niego. — Słyszałam, co się stało. Ja... Tak strasznie mi przykro — wyszeptała, sama nie będąc pewną, czy chodziło jej o śmierć jego matki, czy o to, jak go traktowała przez ostatnie kilka dni.
Concorde?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz