Od Mishki do Davonny

  Samica kroczyła przez las coraz wolniejszym krokiem, dysząc ze zmęczenia i trzęsąc się z zimna. Nie była przyzwyczajona do długotrwałego przebywania na zewnątrz przy tak niskiej temperaturze, jej kończyny zapadały się w niesamowicie grubej warstwie białego puchu, a z brzucha regularnie wydobywał się dźwięk świadczący o tym, od jak dawna niczego nie jadła. Miała potarganą sierść, na której osiadały co jakiś czas spadające z jasnoniebieskiego nieba płatki śniegu, obolałe łapy i wytknięty jęzor. Wyglądała i czuła się jak jedno wielkie nieszczęście.
  Po pewnym czasie wędrówki suczka natknęła się na osiedle malutkich, iście norweskich domków, w których — jak się potem okazało — mieszkają bezpańskie psy. Kiedy alfa Północnych Krańców, Mojito, zaproponował Mishce dołączenie do stada, husky nie wahała się zbyt długo. Wiedziała, że w dziczy nie poradzi sobie sama, skoro dotychczas żyła z ludźmi, i choć ów fakt bardzo jej się nie podobał, postanowiła ten jeden raz schować dumę do kieszeni.
  Sfora, której samica stała się członkiem, miała naprawdę spory wachlarz stanowisk do wybrania, jednak Mishce praktycznie żadna profesja nie odpowiadała. Jej wiedza medyczna była zerowa, więc husky nie chciała decydować się na cokolwiek związanego z leczeniem. W dziedzinie łowieckiej musiałaby wychodzić na polowania co najmniej dwa razy dziennie, na co zdecydowanie nie miałaby ochoty. W wojsku kazaliby jej ćwiczyć, patrolować i — o zgrozo — walczyć, gdyby nadeszła taka potrzeba. Została zatem ostatnia gałąź, która wydała się suczce najlepsza i od tego momentu Mishka mogła szczycić się mianem wychowawczyni.
  Samica spacerowała po budynku, szósty raz mijając to samo pomieszczenie. Pierwsza lekcja zazwyczaj zaczynała się kilka minut po wschodzie słońca, lecz suczka zdecydowała się przyjść wcześniej, by móc bez pośpiechu z wszystkim się zapoznać. Cóż, jak widać, przyszła stanowczo za wcześnie.
  Kiedy wychowawczyni robiła ósme kółko, drzwi szkoły otworzyły się i do środka weszły dwa psy — niewielki szczeniak o wielokolorowym umaszczeniu oraz wysoka, smukła samica o ciemnych oczach i kruczoczarnej sierści, na widok której husky poczuła zalewającą jej ciało falę ciepła.
  — Przepraszam, że jesteśmy przedwcześnie, ale...
  — Nic się nie stało — mruknęła Mishka, próbując sprawiać wrażenie niezainteresowanej. — Niech maluch idzie do klasy. Lekcja się jeszcze nie rozpoczęła.
  — Lekcja? — powtórzyła czarna, przenosząc wzrok na stojącego obok niej młodziaka. — Och, nie. Cyklamen chodzi jeszcze do przedszkola.
  Na pysk husky wstąpił delikatny grymas.
  — Cyklamen? — wyszeptała, zastanawiając się nad tym, czy to stojąca przed nią samica nadała szczenięciu tak dziwnie imię. Poczuwszy na sobie skonsternowane spojrzenie suczki, Mishka dodała głośniej: — Rozumiem, ale ja zajmuję się starszymi szczeniakami. Jestem wychowawczynią. I mam na imię Mishka.
  — Miło nam cię poznać, prawda, Cyklamenie? — Samica musnęła szczeniaka swym puszystym ogonem i posłała Mishce serdeczny uśmiech. — Ja jestem Davonna, Cyklamen to mój syn. Dołączyłaś niedawno, mam rację?
  Husky skinęła łbem i westchnęła, zauważywszy wchodzących do budynku Yasmine i Rayweylina.
  — Na mnie już pora. — Czarna również spostrzegła szczenięta. — Miłego dnia, kochanie.
  Kiedy wysoka samica dotknęła nosem pyszczek swojego potomka, Mishce przeszło przez myśl, że to całkiem urocze. Właściwie... Właściwie Davonna sama w sobie była całkiem urocza.
  Medyczka miała już wychodzić, lecz przystanęła, gdy wychowawczyni odezwała się:
  — Davonno, zaczekaj. — Przełknęła ślinę. — Robisz coś... Czy robisz coś po pracy?

Davonno?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette