Sprężał swoje jeszcze stosunkowo krótkie łapy, byle by nie spóźnić się na lekcje łowiectwa. Zdecydowanie wolał uniknąć spóźnienia w dzienniku, czy tym bardziej nieobecności, jeśli zbyt długo nie ukaże się wśród obecnych. Wszak, czuł wstręt i niesmak do łowiectwa, gdyż według niego nie było w tym nic eleganckiego, a łowcy to niewychowane brudasy, którzy przeprowadzają rzeź niewiniątek na bezbronnych zającach, czy innych stworzonkach. Co prawda, jeść coś trzeba, ale Ray z własnej woli w życiu nie zacisnąłby kłów na żyjącej istocie. Brzydzi się tego.Wracając do jego drogi na lekcje, po drodze poza innymi sforzanami, minął także przedszkole. Z początku rzucił tylko przelotnie spojrzeniem na owo miejsce, mrucząc pod nosem przekleństwa na te młode darmozjady, które się tam mieszczą i którym zresztą sam kiedyś był. Siedzą cały dzień w swoim gnieździe zwanym przedszkolem i właściwie, bardzo dobrze. Nikomu nie wadzą, to najważniejsze. Jednak w spokojnej drodze na lekcję, przeszkodziła mu inna duszyczka. Była to przerastająca znacznie wzrostem naszego Rayweylina kupa futra, czy jak to tam woli, pies owczarka australijskiego. Szczeniak nie przywiązał dużej uwagi do obcego przebierającego nogami w jego stronę, jednak nieznajomemu wychowawcy małych kurduplów najwidoczniej zależało na tym, by zatrzymać niebieskookiego.
— Hej, gdzie to tak pędzisz, co? — odezwał się, a na jego pysku zarysował się uśmieszek. Młody przystanął zdziwiony, odwracając łeb w jego stronę. Czego mógł on od niego oczekiwać? Naprawdę, nie był dziś w humorze, więc niech lepiej, by cały świat upchał jadaczkę i zostawił Raya w świętym spokoju, którego to tak bardzo pragnął.
— Dzień dobry, w czym mogę pomóc? — uśmiechnął się anielsko, ukrywając swoje poirytowanie, niczym kasjerka w Żabce, gdy kolejny dzieciak pojawia się w sklepie w poszukiwaniach rzadko widywanych lodów.
— Nie powinieneś znajdować się teraz w przedszkolu z resztą? — Ray wytrzeszczał oczy, szukając odpowiednich słów, by grzecznie wytłumaczyć, że zaszło jakieś nieporozumienie. Nie zdążył, gdyż przykładny wychowawca szczeniąt, chwycił młodego za skórę na karku i zaniósł go prosto do przedszkola. Cóż, Ray miał to nieszczęście, że był całkiem lekki, więc owczarek nie miał jak zdziwić się ciężarem podopiecznego, czy wpaść w niepewność co do tego, czy na pewno ma w pysku młodsze niż pół roku szczenię. Wiercił się niemiłosiernie, usiłując wydostać się z uścisku, jednak na daremno. Znalazł się wśród młodszych cholerstw i darmozjadów.
— Przepraszam bardzo, ale nie powinno mnie tu być! Lada moment, a spóźnię się na lekcje! — odezwał się, stając na równe łapy i już mając zamiar uciekać w stronę drzwi, ale wychowawca, którego imienia wciąż nie znał, skutecznie go powstrzymał od ulotnienia się z budynku. Przysunął go do siebie łapą i pchnął stosunkowo ostrożnie w głąb pomieszczenia.
— Nie wygłupiaj się i dołącz grzecznie do reszty. Każdy chce zyskać pochwałę, mam rację? Swoją drogą, jak masz na imię? Nie kojarzę cię, ale zarazem jestem też pewny, że należysz do naszej grupy — cóż, wychowawca nadal żył w nieświadomości, że przytargał do przedszkola ucznia, który uczęszcza już na lekcje z prawdziwego zdarzenia i już dawno poznał wszystkie kolory. Ray zapomniał na chwilę o swoim celu i się rozejrzał. Znajdował się tutaj pierwszy raz. Gdy już dołączył do sfory, nie było potrzeby, by wciąż tutaj przychodził. Było tam nawet... Całkiem przyjaźnie. Przynajmniej na pierwszy rzut oka, gdyż na dłuższą metę Ray oszalałby tutaj wśród tych bezmózgich bobasów, które ledwo co nauczyły się chodzić. Czuł sympatię do nauki, a tutaj co najwyżej powtórzy podstawowe zasady, by przeżyć w miarę godnie, a nie płaszczyć się po ulicach.
— Rayweylin... Jestem Rayweylin, ale możesz mi mówić Ray — mruknął, już nawet nie starając się zbytnio o dobry wizerunek.
— Świetnie! Mnie mówią Konstanty!
— Dobrze, dobrze, ale naprawdę, panie Konstanty, niech pan mnie wysłucha! Nie powinno mnie tu być, już się spóźniłem na lekcję łowiectwa, nie chcę mieć nieobecności! — jęknął, unosząc błagalny wzrok na dorosłego. Ten tylko parsknął i powtórzył swoje, by się nie wygłupiał i go posłuchał. Zatargał go do reszty szczeniąt, a Ray, naburmuszony siadł na dupsku gdzieś z boku, byle jak najdalej od tej ciemnoty i bezmózgich potworów. Kostek, wychowawca, zaczął czynić swoją powinność i dawać wykład na temat tego, co powinno się jeść. Fakt, te przygłupy wciąż mogły gryźć meble zamiast kości. Jednak... Nie lepiej, żeby już teraz przygotowywać je do ciężkiej nauki w szkole...? Żeby nie było zdziwienia i zgrzytanie zębów, gdy już znajdą się na tym samym poziomie co Ray. Znaczy się, nigdy nie będą one mu równe, kto mógłby być lepszy od najlepszego w historii sfory? Na pewno nie te pół mózgi. — Wybacz, że ci przerwę, ale moim zdaniem twoje sposoby wychowawcze są... Lekko mówiąc beznadziejne — wyszedł dumnie na środek, stając przy Konstantym. — Chcesz splunąć na imię naszej sfory i wychować jej dzieci na ptasich móżdżków? Toż to niedopuszczalne! Czy mam ci zaprezentować, jak się powinno uczyć młode pokolenie na wybitne psy?
Konstanty?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz