Zimno.
Przy ziemi wydawało się, że jest bezpieczna. Jej brzuch łaskotały
źdźbła trawy, która nie wydawała się już tak wygodna, jak za
dnia, kiedy opadła na nią bez krzty sił. Wtedy czuła nieopisaną
przyjemność. Dotknięcie czegoś miękkiego. Słońce świeciło
już znacznie mocniej, a jego promienie delikatnie muskały jej
gładziutki, mokry nosek. Ostatnie doby przeleżała, nie
przekręcając się nawet na któryś bok. Jak padła, tak nie wstała
ani razu. Brak sił, drętwiejące łapy i zapach krwi, której nie
była w stanie zmyć, trzymały ją w miejscu. Gdyby jakiś
drapieżnik dotarł na szczyt i znalazł się obok niej, czując
zapach powoli sączącej się świeżej krwi, mógłby zaatakować.
Była łatwym łupem, bez krzty szans na przetrwanie w pojedynku.
Jednakże tego dnia poczuła coś więcej niż zmęczenie oraz
depresyjną chęć pozostania w miejscu i czekania na upragnioną
śmierć. W głębi duszy wcale nie chciała umierać. Gdyby tylko
mogła, miała motywację, wstałabym i przeszła się po łące,
albo weszła do lasu, ale wydawało jej się, że w tej konkretnej
chwili to wciąż przekraczało jej możliwości. Tutaj z dołu, z
tej perspektywy – leżąc na brzuchu, kiedy unosiła nocą główkę,
widziała piękne usłane gwiazdami niebo. I księżyc. Niekiedy
wydawało jej się, że jest jego częścią, a kiedy umrze, stanie
się jednym z tych małych świecidełek, które mu towarzyszą. Z
każdą nocą, każdym nowym księżycem, mogła odrodzić się na
nowo. To momenty, kiedy czuje najwięcej. Przypomina sobie to, co
działo się, zanim tutaj trafiła. Czasami myślała o matce. Nie
znała nawet jej prawdziwego imienia, w końcu zmarła tak szybko,
nie zostawiając po sobie żadnych znaków. Ojca nigdy nie poznała.
Nie miała nikogo, komu mogłaby zaufać, kto mógłby pokazać jej
piękno świata, a jednak sama je dostrzegła. Czym samo w sobie jest
zaufanie? Zrozumienie? Miłość? To, czego tak pragnęła. Chyba
czasami ją czuła, siadając na łące takiej jak ta, kiedy
delikatny wiatr wchodził pomiędzy jej gęstą sierść. Obserwowała
inne stworzenia. Zwierzątka. Robaczki. Wszędzie było pełno
miłości, a jednocześnie za mało, aby starczyło i dla niej. W tej
depresyjnej, choć zarazem pięknej chwili uczuła silny ból w lewej
łapie. Skurcz? Skurcz. Wstała, przeciągając obolałe kończyny.
Może jednak powinna się przejść właśnie teraz?
Kiedy
otrzepała się z pyłków, ujrzała przed sobą śliczne wybrzeże.
Nie tutaj, kawałek dalej i mocno w dół. Widok wprawiał w
osłupienie. Czuła się tak, jakby pierwszy raz otworzyła oczy.
Nieskończona ilość kolorów, ich intensywność i moc uderzyły
silnie. Silent skrzywiła pyszczek, starając się przezwyciężyć
nadchodzący ból głowy. Aura, która jej towarzyszyła, z pewnością
zwiastowała nieprzyjemne kłucie w skroniach. I choć w prawdzie do
niego przywykła, za każdym razem łudziła się, że może tym
razem obejdzie się bez niego. Cichy szum momentalnie zwrócił jej
uwagę z powrotem na zbiornik, który miała pod sobą. Jak mogła
tak długo leżeć i nie usłyszeć szumu wody? Może ogłuchła? Aby
rozwiać swoje wątpliwości, sunia nieśmiało chrząknęła. Nie.
Wszystko działało jak dawniej. Nos, uszy i... czy aparat mowy
także? Definitywnie głos, który słyszała w głowie, dawał jej o
tym znać. I co ty zamierzasz dalej zrobić Silent? Myślisz, że
ktoś cię tutaj przyjmie? Jak w domu? Ironiczne pytania, które sama
sobie stawiała, były bolesne. Sprawiały, że miała ochotę
położyć się ponownie na kawałku miękkiej trawy i nigdy więcej
nie wstać. Chociaż ten północny wiatr tak mocno ciągnął ją w
dal. Chciała rzucić się z klifu, jak gdyby nigdy nic skoczyć w
przepaść. Poczuć, że żyje mimo braku sił. Tylko iść przed
siebie. Biec. Rozpędzić się, nie zwalniać, spaść, nie wstać.
Tak jakby nie było jutra, a wczoraj nie miało znaczenia. Tylko tu i
teraz. Wtedy rozejrzała się dookoła, zdając się na łaskę losu. Czy
zaprowadzi ją w dobrą stronę? Czy nie będzie żałowała?
Ktoś? [Albo nikt, też jest taka opcja.]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz