Cooper lubił uważać, że jest odważnym
psem. Już jako szczeniak uwielbiał pakować się we wszelkie niebezpieczne
sytuacje. Teraz, jako osobnik o podeszłym już wieku, oszczędzał się
bardziej, lecz gdzieś z tyłu głowy kołatała mu się myśl, że gdyby tylko
zaszła taka potrzeba, byłby gotowy ponownie obudzić w sobie ten zew
młodości i dzikości.
Teraz jednak
zaczynał w to wątpić. Już do gabinetu lekarskiego wchodził na sztywnych
łapach. Próbował winić za to swój słaby stan zdrowotny, lecz nie
potrafił wmówić tego nawet samemu sobie. Gdy opowiadał Davonnie o swoich
głodówkach, o objawach, które ostatnio mu towarzyszyły, w tym o tych, o
których wciąż nie wiedział Connor, drżał mu głos. Wszelkie przedmioty z
zimnego metalu, które przykładała do jego ciała medyczka zdawały się go
parzyć, nie wspominając już nawet o długiej igle, którą wbiła mu kilka
razy w celu pobrania próbek krwi.
Najstraszniejszy był jednak moment, gdy powróciła z wynikami, które okazały się wręcz tragiczne.
—
Przykro mi, Cooperze, lecz to nie wróży nam niczego dobrego. Masz już
swoje lata, do tego żyjemy w trudnych warunkach. Nie jestem pewna, czy,
nawet jeśli rozpoczniemy najbardziej gwałtowną terapię, jesteśmy w
stanie cokolwiek zrobić.
Mówiła
cicho, spokojnie. Coś w tonie jej głosu i spojrzeniu mówiło samcowi, że
naprawdę było jej przykro. Stracili ostatnio zbyt dużo członków sfory, a
on najwyraźniej miał niedługo dołączyć do ich grona.
— To znaczy, że... Chcesz mi powiedzieć, że...
— Umierasz — dokończyła cicho lekarka.
— Ile czasu mi zostało? — spytał zdławionym głosem.
—
Możemy to przedłużyć, jeśli tylko zgodzisz się na odpowiednie leczenie.
Musiałbyś jednak pozostawać w tym czasie w szpitalu i...
— Nie — przerwał jej. — Nie chcę dożyć swoich dni, będąc przykutym do szpitalnego łóżka. Ile czasu mi zostało bez tej terapii?
— Wspominałeś coś o kaszleniu krwią. To oznaka tego, że mówimy o naprawdę krótkim okresie.
— Czyli ile? — naciskał, coraz bardziej zniecierpliwiony. — Dzień? Tydzień? Miesiąc?
— Jeśli będziesz się oszczędzał, kilka tygodni, może miesiąc. Jeśli nie, możesz nawet nie przeżyć tygodnia.
Pokiwał głową.
— Aha — mruknął jedynie, wciąż dochodząc do siebie po tym, co usłyszał. — Dziękuję. Do widzenia. A może żegnaj? Nie wiem, czy jeszcze się zobaczymy. — Próbował się uśmiechnąć, lecz jedynie wykrzywił pysk w bliżej nieokreślonym grymasie.
Nie
czekał na odpowiedź. Wyszedł z gabinetu i stanął oko w oko z Connorem.
Ukochany od razu do niego doskoczył, chcąc jak najszybciej wydobyć z
niego ważne informacje.
— I jak?
— Chodźmy do domu. Tam... Tam ci opowiem.
W
ciągu drogi powrotnej, również wręcz boleśnie powolnej, szpieg jeszcze
kilka razy prosił gońca o wyjaśnienia. Ten jednak wciąż powtarzał, że
czas na nie nadejdzie dopiero w domowym zaciszu.
—
Zanim ci powiem, chciałbym jednak poprosić cię o jedną rzecz. Pamiętasz
tamtą noc, gdy zawarliśmy oficjalny związek? Gdy wróciliśmy do domu,
wyciągnąłeś gramofon i zatańczyliśmy. Moglibyśmy zrobić to jeszcze raz?
Teraz — poprosił Cooper chwilę po tym, jak przekroczyli próg, jeszcze
zanim Connor zdołał ponownie zadać swoje pytanie.
— Cooper, co się dzieje? — spytał husky, zaalarmowany dziwnym zachowaniem swojego partnera.
— Proszę. Gdy tylko skończy się piosenka, wszystko ci wyjaśnię, obiecuję.
Nie
otrzymał werbalnej odpowiedzi, lecz po chwili zawahania szpieg skinął
głową. Razem wyjęli gramofon spod łóżka, gdzie ten spoczywał przez cały
ten czas, gdy nie był używany. Udało im się znaleźć odpowiednią płytę i
już po chwili w ich salonie rozbrzmiewała znajoma melodia.
To,
co miało wydarzyć się niedługo, również nie pozostawiało im wyboru. Nie
było żadnego planu, no może oprócz tego, że w czasie od kilku dni do
kilku tygodni Coopera czekała śmierć. Ale tego chyba rzeczywiście nie
dało się nazwać planem...
— Kocham cię — wyszeptał chory samiec, gdy tylko wybrzmiały ostatnie sekundy nagrania.
—
Ja ciebie też — odpowiedział od razu jego partner. Gdyby nie emocje,
jakie można było usłyszeć w jego głosie, można by pomyśleć, że słowa te
automatycznie opuściły jego pysk. — Czy teraz powiesz mi, o co w tym
wszystkim chodzi?
— Umieram,
Connorze — szepnął, uśmiechając się smutno. — Został mi jakiś tydzień,
może więcej. Davonna stwierdziła, że nie ma już dla mnie ratunku. I,
zanim to zaproponujesz, nie chcę leżeć w szpitalu czy nawet w naszym
własnym łóżku przez ten cały czas. Chcę umrzeć tak, jak żyłem. Chcę
spędzić z tobą jak najwięcej czasu, może jeszcze raz pozwiedzać tereny
naszego stada, rozerwać się w mieście. Treningi w wojsku chyba będę
musiał sobie jednak odpuścić — spróbował zażartować.
—
O czym ty mówisz? — wybuchnął nagle Connor. — Jak to umierasz? Jak to
nie chcesz iść do szpitala? Jak to nie chcesz leżeć w łóżku. Jak to... —
wymieniał, mówiąc coraz mniej wyraźnie. W jego oczach chyba błyszczały
łzy, lecz równie dobrze mogła to być gra światła.
— Hej, Con, oddychaj. Spokojnie. Słyszałeś tę piosenkę? There's no plan, it's not in our hands —
zaśpiewał cichutko, przez towarzyszące mu emocje niemiłosiernie
fałszując. — Nic nie możemy zrobić, by temu zapobiec. Jeśli jednak i ty
tego chcesz, możemy jednak spróbować przeżyć ten czas jak najlepiej.
I
spróbowali. Następnego dnia, po nieprzespanej nocy, którą spędzili
wtulając się w siebie najmocniej jak potrafili i wspominając stare
czasy, wszystko, co razem przeżyli, udali się do koszar, by powiadomić
Betę o tym, jak wyglądała sytuacja i że nie zamierzali już uczestniczyć w
treningach. Erato rozumiała, było to widać w jej oczach. Ze smutkiem
obserwowała zapewne, jak to Kostucha zbierała swoje żniwo wśród
wojskowych — najpierw Rowan popełnił samobójstwo, potem Eryda zmarła na
atak serca. Nie można było również zapominać o tym, że jakiś czas
wcześniej zmarli rodzice młodej zwierzchniczki wojska. Niedługo miała
przyjść i po niego. Ich pokolenie wymierało.
Odwiedzili
miasto. Spacerowali po terenach stada. Jedli romantyczne kolacje i
śniadania podane do łóżka. Słuchali muzyki, czasem do niej tańcząc czy
nawet śpiewając. Garściami czerpali z życia, z tego, co z niego dla nich
pozostało.
Dwanaście dni po
otrzymaniu wyroku śmierci, Cooper zmarł. Odszedł we śnie, przytulony do
swojego ukochanego, z uśmiechem na pysku. Nie chciał wiedzieć, jak
Connor musiał zareagować, gdy obudził się obok martwego ciała. Nie
chciał wiedzieć, jak wyglądać miało jego życie bez partnera.
Czekał na ich ponowne spotkanie w "lepszym miejscu".
Koniec wątku. Cooper umiera
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz