Ten czas tak szybko mijał, że Eryda zaczynała odczuwać skutki tykającego zegara. Nie była już tak sprawna, często czuła bóle w różnych częściach ciała. Jej wzrok znacznie osłabł, podobnie jak węch i słuch. Straciła młodość, którą tak bardzo chciała przy sobie zatrzymać.
Nienawidziła obecnego stylu życia. Praktycznie starość stawiała przed nią bariery i wszelkie ograniczenia. Nie mogła już uczestniczyć razem z wojskowymi w ćwiczeniach, nie była w stanie na większy wysiłek, ponieważ od razu przybywał ból, zadyszka i osłabienie.
Mimo tylu przeciwności, w jej życiu widniała mała iskierka radości, dzięki której jeszcze miała ochotę oddychać. Był to jej syn, Concorde. Można powiedzieć, że dorosły już samiec nadał sens wszystkiemu dla starej suki. Samotne macierzyństwo nie okazało się tak trudne, jak przypuszczała na samym początku. Obecny żołnierz sprawiał czasem problemy i miał nieznośny charakter, ale tak naprawdę Eryda potrafiła to zrozumieć i wyciągnąć konsekwencje zarazem.
A teraz szła wraz z nim bez celu po terenach stada. Wyciągnął ją z domu, żeby spędzić z nią trochę czasu, jak to robili za dawnych czasów. Czuła dumę, gdy patrzyła się na jedynego syna. Była pewna, że uczyniła wszystko, co mogła, by wychować go jak najlepiej. Żałowała tylko, że ojciec samca nie potrafił dostrzec w ich dziecku tego samego. Na myśl o psim podrywaczu, generał przybrała smutny wyraz pyska.
Do dziś na mogła pogodzić się z faktem, że została porzucona przez Borisa. Mimo iż miała świadomość, że husky nie jest materiałem na partnera, gdzieś w odmętach swego umysłu łudziła się, że może być inaczej.
Zatrzymała się nagle, odczuwając zbyt duży natłok myśli. Po chwili zaczęła czuć lekkie ukłucia w sercu. Nabierała powietrza, aby to przerwać.
— Mamo? — usłyszała troskliwy głos syna — Wszystko w porządku? — przystanął, spoglądając na matkę uważnie.
— Tak... po prostu się zamyśliłam — odparła, siląc się na delikatny uśmiech.
— Wiesz, że cię kocham? — wypaliła, gdy dostrzegła, że jej odpowiedź nie do końca przekonała żołnierza.
— Wiem — przekręcił ślepiami, podchodząc do niej. — Też cię kocham — dodał ciszej, ale Eryda była w stanie usłyszeć owe słowa.
Chwilkę milczeli, posyłając sobie czułe uśmiechy. Eryda znów chciała zabrać głos, lecz w tym momencie przybył niemiłosierny ból w klatce piersiowej. Nie potrafiła wydusić z siebie ani jednego słowa. Z jękiem upadła na ziemię, bezskutecznie próbując nabrać powietrza do płuc.
— Mamo! — krzyknął zaniepokojony i zmartwiony Concorde.
Młody samiec coś krzyczał, jednak Eryda już nic nie rozumiała. Świat się rozmazał, a ból przybierał na sile. Czuła jakiś dotyk, zapewne Concorde podniósł lub podnosił ją na swój grzbiet, aby zanieść ją do szpitala. Nie miało to już sensu. Szanse na ratunek zostały z góry przekreślone.
Eryda przestała walczyć. Zaczęła powoli odpływać do zupełnie nowego świata. Ból nagle ustał, lecz widziała już tylko ciemność.
Po chwili dopiero przez mrok przebijało się światełko, które z każdą sekundą przybierało na sile. Podążała jego drogą, w oddali dostrzegając ciemny punkcik. Będąc bliżej, na jej pysku zagościł uśmiech, wyrażający szczęście, a jej ślepia zaszkliły się. Przed sobą miała swoją matkę. Czekała na nią, z kochającym spojrzeniem, które tak dobrze znała za szczenięcych lat. Wpadła w ramiona starszej od niej suki, czując niezwykle przyjemne ciepło. Znów mogła być przy niej, już na zawsze. Khalessi odsunęła się od córki, z uśmiechem zachęcając ją do udania się wraz z nią. Eryda nie zamierzała się opierać. Razem znalazły się w lepszym świecie.
Mimo tylu przeciwności, w jej życiu widniała mała iskierka radości, dzięki której jeszcze miała ochotę oddychać. Był to jej syn, Concorde. Można powiedzieć, że dorosły już samiec nadał sens wszystkiemu dla starej suki. Samotne macierzyństwo nie okazało się tak trudne, jak przypuszczała na samym początku. Obecny żołnierz sprawiał czasem problemy i miał nieznośny charakter, ale tak naprawdę Eryda potrafiła to zrozumieć i wyciągnąć konsekwencje zarazem.
A teraz szła wraz z nim bez celu po terenach stada. Wyciągnął ją z domu, żeby spędzić z nią trochę czasu, jak to robili za dawnych czasów. Czuła dumę, gdy patrzyła się na jedynego syna. Była pewna, że uczyniła wszystko, co mogła, by wychować go jak najlepiej. Żałowała tylko, że ojciec samca nie potrafił dostrzec w ich dziecku tego samego. Na myśl o psim podrywaczu, generał przybrała smutny wyraz pyska.
Do dziś na mogła pogodzić się z faktem, że została porzucona przez Borisa. Mimo iż miała świadomość, że husky nie jest materiałem na partnera, gdzieś w odmętach swego umysłu łudziła się, że może być inaczej.
Zatrzymała się nagle, odczuwając zbyt duży natłok myśli. Po chwili zaczęła czuć lekkie ukłucia w sercu. Nabierała powietrza, aby to przerwać.
— Mamo? — usłyszała troskliwy głos syna — Wszystko w porządku? — przystanął, spoglądając na matkę uważnie.
— Tak... po prostu się zamyśliłam — odparła, siląc się na delikatny uśmiech.
— Wiesz, że cię kocham? — wypaliła, gdy dostrzegła, że jej odpowiedź nie do końca przekonała żołnierza.
— Wiem — przekręcił ślepiami, podchodząc do niej. — Też cię kocham — dodał ciszej, ale Eryda była w stanie usłyszeć owe słowa.
Chwilkę milczeli, posyłając sobie czułe uśmiechy. Eryda znów chciała zabrać głos, lecz w tym momencie przybył niemiłosierny ból w klatce piersiowej. Nie potrafiła wydusić z siebie ani jednego słowa. Z jękiem upadła na ziemię, bezskutecznie próbując nabrać powietrza do płuc.
— Mamo! — krzyknął zaniepokojony i zmartwiony Concorde.
Młody samiec coś krzyczał, jednak Eryda już nic nie rozumiała. Świat się rozmazał, a ból przybierał na sile. Czuła jakiś dotyk, zapewne Concorde podniósł lub podnosił ją na swój grzbiet, aby zanieść ją do szpitala. Nie miało to już sensu. Szanse na ratunek zostały z góry przekreślone.
Eryda przestała walczyć. Zaczęła powoli odpływać do zupełnie nowego świata. Ból nagle ustał, lecz widziała już tylko ciemność.
Po chwili dopiero przez mrok przebijało się światełko, które z każdą sekundą przybierało na sile. Podążała jego drogą, w oddali dostrzegając ciemny punkcik. Będąc bliżej, na jej pysku zagościł uśmiech, wyrażający szczęście, a jej ślepia zaszkliły się. Przed sobą miała swoją matkę. Czekała na nią, z kochającym spojrzeniem, które tak dobrze znała za szczenięcych lat. Wpadła w ramiona starszej od niej suki, czując niezwykle przyjemne ciepło. Znów mogła być przy niej, już na zawsze. Khalessi odsunęła się od córki, z uśmiechem zachęcając ją do udania się wraz z nią. Eryda nie zamierzała się opierać. Razem znalazły się w lepszym świecie.
Eryda umiera
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz