Od Enyaliosa CD. Laverne

   Choć zasnął jako ostatni spośród członków swej rozkosznej świeżo powiększonej rodziny, obudził się również jako pierwszy. Wykorzystał to, by udać się na szybki spacer do miasta, podczas którego miał nadzieję zdobyć znośnej jakości pościel, która nie była pokryta zaschniętą już i ciemniejącą krwią czy innymi maziami, które ją ubrudziły podczas narodzin jego córek. Gdy tak kroczył, był z każdym krokiem coraz bardziej szczęśliwy, wszelkie towarzyszące mu wątpliwości stopniowo zanikały. Został ojcem, miał ochotę wykrzyczeć to całemu światu!
   Po drodze widział trzymający się w grupce skład najbardziej znanego w tym rejonie psiego zaprzęgu. Jednego z tych psów, Borisa, zdążył już poznać i oczywiście już wtedy nie przypadł mu do gustu, nie wspominając już nawet o tym, jakie uczucia nim targały po tym, jak wykorzystał on jego przyjaciółkę, Erydę. Kojarzył też Xaviera, jego brata, u którego to pierwotnie mieli wraz z Laverne szukać pomocy, gdy szukali farby do pomalowania sypialni w jej niezamieszkanej teraz chatce. Pozostałe psy znał jedynie ze słyszenia, lecz udało mu się zapamiętać ich imiona - Stella oraz Andy i Jay. Gdy ich mijał, słyszał ich śmiech.
   Do swego domostwa powrócił na tarczy, jego misja zakończyła się powodzeniem - coraz bardziej zadowolony, niósł ze sobą tobołek utworzony ze zdobytej przez siebie pościeli. Gdy cichutko zamknął za sobą drzwi, usłyszał wołanie Laverne, więc już po chwili stanął w drzwiach sypialni, na jego pysku malował się uśmiech. Uśmiech, który po chwili zniknął, ustępując miejsca zdenerwowaniu. Nie był przecież gotowy na pozostanie sam na sam z maleńkimi szczeniętami, nawet jeśli, tak jak powiedziała Lav, spały, a jej najprawdopodobniej miało nie być jedynie przez chwilę. Nie zaprotestował jednak, nie chciał denerwować swej partnerki, której na pewno nie wyszłoby to na zdrowie zaledwie kilka godzin po porodzie.
   Podszedł do łóżka, a ona wyszła z ich domu. Już miał się położyć tuż obok swych córek, gdy w jego oczy znów rzuciły się coraz bardziej brzydko wyglądające plamy substancji, których nawet nie chciał próbować nazwać. Wiedział, że teraz, kiedy jego ukochana opuściła łóżko, nastąpił chyba najlepszy moment, by wymienić pościel. Ale jak miał to zrobić, gdy te maleństwa wciąż tu spokojnie spały?
   Postanowił zaryzykować, ostrożnie chwytając w pysk najpierw jedno szczenię, by powolutku przenieść je na przełożoną uprzednio na podłogę poduszkę dość płaską, by miał pewność, że się z niej nie zsunie, później drugie. Odetchnął głęboko, gdy Hebe jedynie machnęła łapką, by z powrotem pogrążyć się w śnie, a Erato nawet nie drgnęła. Szybko uwinął się ze zmianą pościeli na nowszą i świeższą. Ta zaplamiona tymczasowo po prostu spoczęła zwinięta na podłodze, ponieważ Enyalios nie chciał odchodzić zbyt daleko od swych pociech. Gdy ponownie położył je na łóżku, Erato rozbudziła się, zaczęła popiskiwać, co zaalarmowało również Hebe.
   - Zdrajczyni, a nie następczyni. - Mruknął, starając się podejść do tego jak najbardziej optymistycznie, po czym wskoczył na łóżku, by położyć się obok nich. - O nie, od tego jest mama. - Roześmiał się cicho, widząc, że suczki wyraźnie szukają pewnych części ciała, których mu jako samcowi brakowało, a które to zapewniały im pożywienie. - Jesteście głodne, wiem. - Mruknął, czując, że zaczyna jednak powoli wpadać w panikę. - Musicie poczekać jeszcze chwilkę, mama zaraz wróci. - Zapewniał, choć nie wiedział, czy je, czy bardziej jednak siebie. - Może zaśpiewam wam kołysankę, co? Nie twierdzę, że umiem, ale mnie podobno zawsze uspokajała. - Uśmiechnął się delikatnie, wspominając przez chwilę swoją matkę.

    Nie udało mu się zaśpiewać zbyt dużego fragmentu tekstu, ponieważ już niedługo po tym, jak zaczął, do jego uszu dobiegł odgłos otwierania drzwi wejściowych chatki. Śpiewał zatem jedynie do momentu, gdy jego partnerka stanęła w drzwiach sypialni. Na jej pysk, zapewne za sprawą tej, jak miał nadzieję, przyjemnej scenki, którą ujrzała, wpłynął delikatny uśmiech. Szybko, lecz na tyle ostrożnie, by nie narazić przy tym nijak szczeniąt, zszedł z łóżka, robiąc na nim miejsce dla swej ukochanej.
   - Wymieniłem pościel. - Poinformował ją, choć wiedział, że mogła zauważyć, że leży już w świeżej. - No ale te panny się obudziły. Są głodne, jak sądzę. - I to powiedział na próżno, gdyż w momencie, gdy zaczął mówić, suczki zdołały już odnaleźć źródło swego pokarmu.
   Usiadł na podłodze. Nie otrzymał odpowiedzi, coś ciężkiego wisiało w powietrzu. Czy znowu zrobił coś nie tak? Czuł, jak zaczyna go ogarniać zdenerwowanie, więc skupił się na patrzeniu na to, jak jego córki się posilają. Jego uwadze nie umknął również dość nieobecny wyraz pyska jego ukochanej.
   - Lav? Wszystko w porządku?- Podniósł się i podszedł bliżej niej. Tym razem usiadł tuż obok krawędzi łóżka, na której oparł łeb, tuż obok miejsca, nad którym zawisła głowa Laverne.
   - Chyba tak. Po prostu... - Westchnęła. - Miałam sen. Była w nim moja mama. To wszystko było tak realistyczne, a teraz... a teraz znów jej nie ma. Znów mnie opuściła. - Głos jej zadrżał, widział, jak jej oczy zaczynają wypełniać łzy.
   - Nie, Lav. - Odezwał się z całą potrzebną w tym momencie powagą, może nawet zbyt dobitnie. - Ona cię nigdy nie opuściła, cały czas jest przy tobie. Ten sen to najlepszy tego znak. Jest przy tobie, a może patrzy na ciebie z góry, nie wiem. Wiem, że jest teraz twoim aniołem stróżem, który na pewno jest z ciebie bardzo dumny. To samo z twoim tatą. - To nie była pora, by dodawać do tego swoją rodzinę, wiedział o tym. Teraz liczyło się tylko samopoczucie Lav, nie było miejsca na jego tęsknotę.

Laverne?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette