Od Makbetha CD. Nali

   Jego serce zmieniło rytm swego bicia, jak zauważył Makbeth w ciągu kolejnych godzin, podczas których jego partnerka niczym najdzielniejszy wojownik walczyła na najstarszym znanym polu bitwy przeznaczonym jedynie dla samic - na swym porodowym łożu, czy raczej, w tym przypadku, swej sofie porodowej. Nie miał jednak pewności czy zwolniło ono, uderzając mocno, wciąż rytmicznie, lecz powoli, jak kowal uderzający swym młotem w kowadło z taką siłą, że aż iskry pryskały, czy może jednak przyspieszyło, teraz trzepocząc niczym skrzydła niewielkiego ptaka, który jeszcze nie wie, że mimo swych usilnych starań nie da rady wyrwać się z klatki, w której go zamknięto. Nie wiedział również co czuł, biorąc swe potomstwo delikatnie w pysk i składając je u łap ich matki. Powinien czuć radość, dumę, być może nawet głębokie poruszenie, lecz im bardziej próbował się zgłębić w samym sobie, tym dalej od tych uczuć zdawał się być. Czy to oznaczało, że był ich pozbawiony co już na samym starcie przekreślało go jako ojca, dobrego ojca, którym powinien być?
   Kręcił się na swoim miejscu nieznacznie, choć sam nie do końca był tego świadom. Zakończyło się to dopiero w momencie, w którym Nala, w której oczach dostrzec mógł niezwykłe zmęczenie oraz ból, ale również ogromną radość, spojrzała wprost na niego. Dzięki szybkiemu spojrzeniu w bok mógł stwierdzić, że jego potomstwo rozpoczęło właśnie swój pierwszy niezdarny posiłek, lecz już po chwili całą swą uwagę skierował ponownie na Nalę.
   - Są piękne. - Odezwał się, choć nie przyjrzał się nawet zbyt dokładnie swym szczeniętom. Odezwał się, bo tak wypadało. Odezwał się, bo łatwiej było powrócić do noszenia masek, niż w żywe oczy powiedzieć swej ukochanej, że odczuwa się cholernie silną ochotę, by uciec od tego wszystkiego, co właśnie się wydarzyło.
   Na jego pysku pojawił się jednak delikatny uśmiech, który nie stanowił już nawet najmniejszej części maski.Więc może nie było z nim aż tak źle? Może była dla niego jakaś nadzieja? Może miał szanse się poprawić, przespać z całą tą sytuacją i wyjść z tego jakkolwiek sensownie? Może mógł być tym kimś, kogo można by bez wahania nazwać tatą, tatusiem, a nie tylko ojcem? Nie chciał w końcu zawieść swych potomków, a już tym bardziej nie chciał zawieść swej ukochanej.
   - Musimy im nadać imiona. - Zauważyła Nala, wyrywając go z zamyślenia. Gdy skinął łbem, odezwała się ponownie. - Moja mama gdy dorastałam zaproponowała mi imię Nouille gdybym miała kiedyś doczekać się syna, ale... - Zmarszczyła nos.
   - Ale nie jesteś do niego przekonana. - Dokończył za nią, choć tak właściwie nie było w tym momencie takiej potrzeby. Makbeth chyba po prostu nie chciał, by zapadło pomiędzy nimi milczenie.
   - Mojito. - Oznajmiła nagle, niekoniecznie zrozumiale dla swego partnera.
   - Alkohol? Nie mieliśmy nazywać właśnie naszych szczeniąt? Nie wspomnę już nawet o tym, że alkohol podczas karmienia szczeniąt mlekiem to... - Przerwał swą wypowiedź słysząc jej śmiech.
   - Mojito, tak chcę nazwać naszego syna. - Wyjaśniła, wciąż się nieco śmiejąc. - Co ty na to?
   - To dość niekonwencjonalny wybór, ale podoba mi się. - Oświadczył, trącając jej pysk nosem, starając się nieco niezdarnie okazać swą czułość.
   - Chcesz nazwać jego siostrę? - Usłyszał w odpowiedzi.
   - Chyba mogę... - Mruknął, dając sobie chwilę na zastanowienie się. - Może Maerose? To imię postaci z jakiejś książki, ale za nic w świecie nie mogę sobie przypomnieć jakiej. No i oboje mieliby imiona zaczynające się na literę "M". - Zauważył.
   - Ładnie. - Skinęła głową, po czym dość głośno ziewnęła. - Mojito i Maerose. Nasze dzieci.
   - Idź spać, na pewno tego potrzebujesz. - Liznął ją delikatnie w ucho i podniósł się na cztery proste łapy.
   - Zostaniesz tu z nami? - Szepnęła, posyłając mu wręcz błagalne spojrzenie.
   - Ja naprawdę kiedyś zginę przez tę samicę. - Mruknął, wracając do pozycji siedzącej. - Wasza matka owinęła mnie sobie wokół łapy już jako nastolatka i teraz to wykorzystuje, wiecie, Moji, Mae? - Wywrócił oczami, lecz swej ukochanej posłał ciepły uśmiech.
   Może nie miało być aż tak źle?

   Dni mijały, szczenięta rosły, a Makbeth coraz pewniej czuł się w swej nowej roli ojca czy, jak postanowił, taty, uważając różnicę pomiędzy tymi dwoma określeniami za oczywistą. Uczył się z każdym dniem nowych rzeczy, ponieważ każdy pies uczy się przez swoje życie i, choć czasem zdawało mu się, że jego głowa miała przez ten nadmiar wiedzy eksplodować, jak sam ze zdziwieniem pewnego dnia zauważył, szczerze go to radowało.
   Ani Mojito, ani Maerose nie należeli do szczeniąt szczególnie łatwych do wychowania. Biały samczyk, niewiele starszy od swej siostry, co jednak zagwarantowało mu pozycję przyszłego Alfy sfory, był twardym orzechem do zgryzienia dla swej matki, która to za punkt honoru wręcz obrała sobie zrobienie ze swego syna jak najlepszego przyszłego przywódcy. Jej następca z całą pewnością ją kochał, choć tego nie okazywał, tak jak zresztą tego uczucia nie okazywał nikomu z członków swej rodziny, lecz nijak nie pomagało mu to w skupieniu się na tym, co chciała mu ona przekazać, dlatego też w większości przypadków bywała ona przez niego po prostu lekceważona. Z drugiej strony była ciemna podpalana sunia, która stanowiła tak charakterystyczne połączenie cech Nali i Makbetha, że bez żadnych wyrzutów sumienia można by ją nazwać wręcz mieszanką wybuchową. Już jako zaledwie, przynajmniej w oczach swego ojca, maluch ćwiczyła owijanie sobie innych wokół łapy za pomocą swego uroku osobistego (to brzmiało dla samca Alfa aż zbyt znajomo...), by móc później ćwiczyć kolejną swą niekoniecznie dobrą, jeśli chodziło o moralność, zdolność, tym razem odziedziczoną po ojcu - manipulację innymi.
   Jednak nawet jeśli najmłodsi członkowie rodziny Alf Północnych Krańców nie byli idealni, ich życie zdawało się być teraz historyjką wyciągniętą prosto z księgi zawierającej w sobie zbiór najpiękniejszych baśni świata. Lecz życie to nie baśń, a już na pewno nie życie Makbetha, a przeszłość zadziwiająco często lubi dawać o sobie przypomnieć.
   A tym razem uczyniła to w postaci listu. Był to w zasadzie mały strzępek kartki, opalony nieco na jednym z czterech rogów. Zapisane na nim było zaledwie kilka słów, a tego, kto je napisał nie dałoby się rozpoznać po charakterze pisma, ponieważ litery zapisano w sposób jak najprostszy, przypominający to, którego uczy się najmłodsze szczenięta, zanim same wyrobią sobie swój własny sposób ich zapisu, do tego samymi wielkimi, drukowanymi. Jednak tym, co najbardziej niepokoiło w całokształcie tej notki, było właśnie to, co owymi literami zostało napisane.

Nala?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette