- Davonna bardzo mi się podoba - pokiwała głową z uznaniem, co najwidoczniej bardzo rozradowało samca. - Celtyckie imię, podobnie jak twoje, hm?
Przytaknął ochoczo, mrucząc pod nosem potwierdzenie dla jej przypuszczeń.
- A ty masz jakieś propozycje? - polizał ją czule po nosie, przez co nieco się zmarszczyła, zaraz jednak cicho zachichotała.
- Mam - odparła, a w jej głosie pobrzmiało widoczne zadowolenie, jakby co najmniej dokonała światowego sukcesu. Nie kazała długo czekać Aidanowi na poznanie imion, kontynuowała. - Głównie nasunęły mi się imiona dla samczyków. Kto wie, może matczyna intuicja? - uniosła zawadiacko brwi, i oboje się zaśmiali. - Na jedno szczególnie się uwzięłam, nie wiadomo czemu. Earl.
Pies Gamma wyraził swoją opinię na temat imienia, która okazała się należeć do tych pozytywnych, po czym spytał o resztę wymyślonych przez ukochaną imion, a ona chętnie się z nimi podzieliła. Leżeli wtuleni siebie na sporym łożu i rozmyślali nad swym rodzinnym życiem, dopóki nie przyszło im zasnąć, dalej w swych objęciach.
Czas mijał szybko, w odczuciu Kruczoczarnej zdecydowanie za szybko. Nim się obejrzała, była już w połowie ciąży, w połowie drogi do rozwiązania. I mimo licznych bóli, czy to kręgosłupa czy też podbrzusza, mimo wszelkich gorszych chwil, huśtawek hormonalnych, nie chciała, aby ten stan tak szybko mijał. To uczucie noszenia żyć pod swoim sercem było nie do opisania, nie do porównania... było niezwykłe. Oczami wyobraźni już brakowało jej chwil, gdy leżeli wspólnie z Aidanem, obserwując jak na skórze samicy pojawiają się wypuklenia będące łapkami szczeniąt. A właściwie kopniakami od nich. Tak bardzo lubiła obserwować, jak samiec mówił do jej brzucha, jak przykładał łapę lub pysk, aby poczuć ich ruchy.
Czy cokolwiek mogło zastąpić te wszystkie, magiczne wręcz chwile?
- Nie chcę rodzić - powiedziała pewnego dnia do ukochanego.
Z początku zaśmiał się ze zdziwieniem, po chwili wszakże spoważniał, najwyraźniej zrozumiawszy, iż mówiła poważnie.
- Dlaczego, Estlay? Ja nie mogę doczekać się, aż zobaczę nasze dzieci - przekrzywił lekko łeb, po czym zaciągając się rześkim powietrzem, przyciągnął do siebie swą partnerkę i zamknął w uścisku.
Siedzieli przed swoim domem, ich ciała okalała soczysta trawa, a przed nimi rozciągało się jedno z licznych jezior, w tafli którego odbijały się ciepłe barwy nieboskłonów. Miękkie promienie słoneczne rzucały delikatne cienie, malując na złoto przedmioty lub postacie, które stawały im na drodze.
- Ja też... z jednej strony - westchnęła niemalże niesłyszalnie, po czym zastrzygła uszami, choć ta czynność nie pomogła jej w zebraniu myśli, była wręcz machinalna. - Trochę boję się porodu, wiesz? Ale nie o to chodzi, absolutnie nie. Po prostu... wiem, że nic nie zastąpi mi tych wszystkich chwil. Wyczekiwania ich najmniejszego ruchu, twoich rozmów do nich, tych wszystkich poranków i wieczorów, kiedy oboje wpatrywaliśmy w ten mój wielki brzuch - uśmiechnęła się delikatnie na myśl o tych momentach. - Nie potrafię tego opisać, ale też dla mnie, jako samicy, ta ciąża jest jakaś wyjątkowa... fakt, że w tobie rozwija się życie może być nieco przerażający, ale dla mnie jest magiczny. Nie potrafię tego wyjaśnić, wiesz? - prychnęła na samą siebie. - Po prostu będę z utęsknieniem wspominać ten fragment naszego życia. Ale wiem, że i po nim przyjdą kolejne, być może lepsze? Tak czy siak, czas płynie za szybko... - mruknęła.
Aidan?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz