Obolały biały samczyk ruszył w kierunku swojej brązowo-białej towarzyszki. Wciąż tylko udawał, że nic mu nie jest. Odkąd ruszyli w podróż do miasta, odczuwał niemiłosierne skutki swojego upadku z drzewa. Szczenię nie chciało jednak dać poznać po sobie, że coś go boli i po prostu jak gdyby nigdy nic dołączył do córki bet. Samiczka uśmiechnęła się do niego i po chwili udali się w kierunku coraz to gęstszych zabudowań.
Miasto nie należało do największych. Można by je spokojnie nazwać najzwyklejszym miasteczkiem, pełniącym jakoby funkcję stolicy gminy, do której należała zamieszkiwana przez psy wieś. Mimo wszystko, miasto zrobiło na młodym białym szczenięciu niebywałe wrażenie. Odkąd pierwszy raz ujrzał je z daleka, oświetlone w nocy, odbijające się w wodzie pobliskiego fiordu nad którym to Mojito spędzał całe dnie, marzył by się w końcu do niego udać. Początkowo chciał zrobić to sam, jednak gdy teraz o tym wszystkim pomyślał, z jednej strony cieszył się, że jest tutaj z kimś. Może nie pałał radością z powodu, że była to córka bet. Wciąż jednak wolał być tutaj z kimś znajomym niż samemu.
Mojito i Hebe szybko zrozumieli zasady poruszania się po ruchliwej miejscowości. Po środku jeździły jakieś niezidentyfikowane puszki, w których zamknięci byli ludzie, a po wąskich ścieżkach z czegoś twardego, czego białe szczenię nie było w stanie nazwać, bo po prostu tej nazwy nie pamiętał, chodzili ludzie i psy. Ludzie, nie do końca owłosione istoty, które budziły zachwyt u przyszłego przywódcy. Poruszali się na tylnych łapach, przednimi chwytali różnego rodzaju przedmioty. Przeważnie ludzie mieli jasną skórę i równie jasne włosy, które Mojito zwykł nazywać najzwyczajniej w świecie sierścią tylko na głowie. Uwagę przykuwali ci, którzy odbiegali od tego wzorca. Były to pojedyncze jednostki. Różnił ich kolor włosów, który czasami bywał rudy a innym razem brązowy lub czarny. Mojito zatrzymał się jednak na dłużej przy jednym z budynków, koło którego stał mały człowiek, którego zarówno skóra jak i włosy były koloru brązowego. Po chwili jednak i on, i Hebe ruszyli dalej, gdy do ludzkiego szczenięcia podszedł większy osobnik rodzaju męskiego, zdecydowanie ciemniejszy niż młody. Psy, które mijały szczenięta różniły się od tych, które znają. Tylko nieliczni w stadzie wyglądali podobnie. Miejskie osobniki były przeważnie dwukolorowe, czarno-białe. Zdarzały się jednak osobniki szaro-białe lub rudo-białe oraz z całkowicie białą sierścią. Ich uszy były stojące, a ogony lekko podkręcone.
Mojito czuł, że miejsce, w którym obecnie się znajduje ze swoją towarzyszką jest o wiele lepsze niż wioska, w której psy mieszkają. Nie podobało mu się to, że w miejscu jego zamieszkania nie ma ludzi oraz innych psów, nie tylko tych ze sfory.
Swój upadek zaczął odczuwać coraz bardziej. Nie chciał jednak przerywać wyprawy, pragnął mimo to odpocząć gdzieś chociaż chwilę. W oczy rzuciła mu się drewniana ławka tuż nad brzegiem fiordu. Uśmiechnął się sam do siebie i delikatnie, coraz bardziej zmieniał kierunek ich zwiedzania, by ostatecznie znaleźli się obok obranego przez szczenię celu.
— Chwila odpoczynku nikomu nigdy nie zaszkodziła. — posłał jej zadziorny uśmieszek, po czym niezdarnie wskoczył na drewnianą ławkę. Położył się, bo w takiej pozycji nie odczuwał takiego bólu. — Wskakuj. — rzucił do niej. — Jest jeszcze miejsce dla ciebie. — dodał, po czym odwrócił od niej wzrok, wpatrując się teraz w wodę fiordu. Na drugim brzegu dostrzegł czerwone chatki, które zamieszkiwali członkowie stada, w którym się urodził.
< Hebe? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz