- To pewnie silniejszy skurcz – oznajmiła, ale jej ton głosu nie był
wystarczająco pewny.
Oboje powoli zawrócili, aby niespiesznie, w tempie, na jakie mogła pozwolić sobie Estlay, wrócić do domu. Wyraźnie zaalarmowany samiec szedł tuż obok ukochanej, oferując jej swoje podparcie, z którego śmiało skorzystała.
Już w drodze okazało się, że przypuszczenia suczki były błędne, może wręcz naiwne. To nie był tylko silniejszy skurcz, i miała okazję prędko się o tym przekonać. Kiedy na horyzoncie rozpościerał się już budynek, który był ich oazą, Estlay odeszły wody. Dobrze wiedziała, co to oznaczało, jej partner najwyraźniej także, na jego pysku dało się bowiem dostrzec wyraźnie zmartwienie, przyspieszył też tempa, najprawdopodobniej nieświadomie, lecz dzięki temu szybciej mogli przekroczyć próg domu.
- Gdzie idziemy? – zapytał gorączkowo, co pozwoliło myśleć Kruczoczarnej, że stresował się bardziej od niej. Podobno tak się zdarzało, może nawet często, że płeć męska ciężko znosiła porody. W międzyczasie zamknął za nimi drzwi jedną z tylnych łap, dalej służąc suczce jako podparcie. – Sypialnia, salon?
Nie odpowiedziała, ruszyła jedynie do pokoju dziennego, który okazał się być najbliższym, nie wskoczyła jednak na żadną z kanap czy foteli.
- Tutaj – sapnęła i usiadła ciężko na dywanie ze skóry jelenia, który leżał przed sofą i stojącym obok niej, ustawionym lekko pod skosem fotelem.
Aidan bez zbędnych pytań energicznie ściągnął z kanapy granatowy koc polarowy i przeprosiwszy ukochaną na bok, ułożył go na dywanie, a następnie skinął głową na prowizorycznie przygotowane posłanie. Estlay ułożyła się na nim, a zaraz obok niej usiadł pies.
Skrzywiła się nagle, pod wpływem jednego ze skurczów, które z biegiem czasu stawały się częstsze i mocniejsze. Ból promieniował po dolnych partiach jej ciała, głównie brzuchu oraz kręgosłupie. Po dłuższej chwili spróbowała ulżyć sobie chodzeniem w kółko (między innymi z uwagi na to zdecydowała się pozostać na podłodze), cierpienie jednak nie zniknęło, położyła się więc z powrotem.
Zerkając na partnera, widziała troskę na jego obliczu, wszak nie miała okazji zbyt się nad tym rozczulić.
- Gdybym tylko mógł ci ulżyć… - mruknął w pewnym momencie, widząc męki swej ukochanej, która uparcie zapewniała, że jest w porządku, choć jej mimika świadczyła z goła o czymś innym. – Powinienem wezwać chociażby Beatrice, a może Laverne? Ale teraz już za późno – skulił po sobie uszy.
- Już wtedy było za późno – szepnęła, kiedy kolejny grymas zagościł na jej pyszczku. – Nie zdążylibyście przyjść… - zaskomlała, co przerwało szyk jej wypowiedzi, wkrótce jednak skurcz zelżał, więc kontynuowała. – I musiałabym rodzić w samotności. Dobrze, że zostałeś.
Zaczęła się niespokojnie kręcić, mimo że nie przynosiło to ulgi w bólu, który stopniowo rósł, przynajmniej nie wystarczająco dużej.
Nie chciała płakać, lecz łzy mimowolnie zbierały się w jej ciemnych ślepiach, sprawiając, iż te błyszczały. W pewnym momencie impulsywnie wtuliła łeb w dolną część szyi ukochanego i zaskuczała mimowolnie, jakby z przymusu.
Czy każda matka przeżywała takie katusze, gdy wydawała na świat swe dzieci?
Tym razem ból nie ustępował, utrzymywał się dłużej aniżeli jego poprzednie fale, a sama Estlay miała wrażenie, że trwał wieki. Gdzie był ten jej uciekający czas, gdy go potrzebowała?
Wydała z siebie kolejny skowyt, który zaraz potem zmieszał się z cichym popiskiwaniem, jakie przybyło z momentem ulgi.
- Jest! – zawołał żywo Aidan.
Odwróciła gwałtownie głowę, aby spojrzeć do tyłu, gdzie ujrzała białą, niewielką istotkę. Już wygięła ciało w łuk, aby złapać ją w zęby i przenieść bliżej swoich przednich łap, lecz jej partner ją wyprzedził i zrobił to za nią.
Uniosła wzrok znad szczenięcia, w celu popatrzenia na Aidana. Uśmiechnęli się do siebie, po czym ponownie skupili na ich pierwszym dziecku, którego biała sierść mocno kontrastowała z czarną, należącą do jego matki.
Suka Gamma przełknęła słone łzy, na próżno wszakże, gdyż zaraz pojawiły się kolejne. Nie miała okazji zbyt długo nacieszyć się swym potomkiem, a przeszkodziły temu kolejne skurcze, fale bólu. Znosiła je cierpliwie, w głębi duszy jednak chciała, aby skończyły się jak najszybciej.
Ukojenie. Pojawiło się ono ponownie około kilkunastu, ciężko było stwierdzić, czas bowiem przestał istnieć dla rodziny Gamm, minut później.
Kwilenie przybrało na sile, acz nie w głosie, a w ilości. Obróciła się i choć z początku ciężko jej było odróżnić czarne maleństwo od własnej sierści, dostrzegła, jak się potem okazało, swoją córkę. Za sprawą swego ojca, znalazła się ona już po chwili obok białego maleństwa, między łapami matki.
- Skrajne przeciwieństwa… - zaśmiała się Estlay i zerknęła na Aidana.
Nie mogła mieć pewności, czy jej poród się zakończył, korzystała jednak w pełni z chwilowej beztroski.
Zaczęła czule wylizywać, jak chwilę wcześniej sprawdzili, swoją córkę i syna.
Oboje powoli zawrócili, aby niespiesznie, w tempie, na jakie mogła pozwolić sobie Estlay, wrócić do domu. Wyraźnie zaalarmowany samiec szedł tuż obok ukochanej, oferując jej swoje podparcie, z którego śmiało skorzystała.
Już w drodze okazało się, że przypuszczenia suczki były błędne, może wręcz naiwne. To nie był tylko silniejszy skurcz, i miała okazję prędko się o tym przekonać. Kiedy na horyzoncie rozpościerał się już budynek, który był ich oazą, Estlay odeszły wody. Dobrze wiedziała, co to oznaczało, jej partner najwyraźniej także, na jego pysku dało się bowiem dostrzec wyraźnie zmartwienie, przyspieszył też tempa, najprawdopodobniej nieświadomie, lecz dzięki temu szybciej mogli przekroczyć próg domu.
- Gdzie idziemy? – zapytał gorączkowo, co pozwoliło myśleć Kruczoczarnej, że stresował się bardziej od niej. Podobno tak się zdarzało, może nawet często, że płeć męska ciężko znosiła porody. W międzyczasie zamknął za nimi drzwi jedną z tylnych łap, dalej służąc suczce jako podparcie. – Sypialnia, salon?
Nie odpowiedziała, ruszyła jedynie do pokoju dziennego, który okazał się być najbliższym, nie wskoczyła jednak na żadną z kanap czy foteli.
- Tutaj – sapnęła i usiadła ciężko na dywanie ze skóry jelenia, który leżał przed sofą i stojącym obok niej, ustawionym lekko pod skosem fotelem.
Aidan bez zbędnych pytań energicznie ściągnął z kanapy granatowy koc polarowy i przeprosiwszy ukochaną na bok, ułożył go na dywanie, a następnie skinął głową na prowizorycznie przygotowane posłanie. Estlay ułożyła się na nim, a zaraz obok niej usiadł pies.
Skrzywiła się nagle, pod wpływem jednego ze skurczów, które z biegiem czasu stawały się częstsze i mocniejsze. Ból promieniował po dolnych partiach jej ciała, głównie brzuchu oraz kręgosłupie. Po dłuższej chwili spróbowała ulżyć sobie chodzeniem w kółko (między innymi z uwagi na to zdecydowała się pozostać na podłodze), cierpienie jednak nie zniknęło, położyła się więc z powrotem.
Zerkając na partnera, widziała troskę na jego obliczu, wszak nie miała okazji zbyt się nad tym rozczulić.
- Gdybym tylko mógł ci ulżyć… - mruknął w pewnym momencie, widząc męki swej ukochanej, która uparcie zapewniała, że jest w porządku, choć jej mimika świadczyła z goła o czymś innym. – Powinienem wezwać chociażby Beatrice, a może Laverne? Ale teraz już za późno – skulił po sobie uszy.
- Już wtedy było za późno – szepnęła, kiedy kolejny grymas zagościł na jej pyszczku. – Nie zdążylibyście przyjść… - zaskomlała, co przerwało szyk jej wypowiedzi, wkrótce jednak skurcz zelżał, więc kontynuowała. – I musiałabym rodzić w samotności. Dobrze, że zostałeś.
Zaczęła się niespokojnie kręcić, mimo że nie przynosiło to ulgi w bólu, który stopniowo rósł, przynajmniej nie wystarczająco dużej.
Nie chciała płakać, lecz łzy mimowolnie zbierały się w jej ciemnych ślepiach, sprawiając, iż te błyszczały. W pewnym momencie impulsywnie wtuliła łeb w dolną część szyi ukochanego i zaskuczała mimowolnie, jakby z przymusu.
Czy każda matka przeżywała takie katusze, gdy wydawała na świat swe dzieci?
Tym razem ból nie ustępował, utrzymywał się dłużej aniżeli jego poprzednie fale, a sama Estlay miała wrażenie, że trwał wieki. Gdzie był ten jej uciekający czas, gdy go potrzebowała?
Wydała z siebie kolejny skowyt, który zaraz potem zmieszał się z cichym popiskiwaniem, jakie przybyło z momentem ulgi.
- Jest! – zawołał żywo Aidan.
Odwróciła gwałtownie głowę, aby spojrzeć do tyłu, gdzie ujrzała białą, niewielką istotkę. Już wygięła ciało w łuk, aby złapać ją w zęby i przenieść bliżej swoich przednich łap, lecz jej partner ją wyprzedził i zrobił to za nią.
Uniosła wzrok znad szczenięcia, w celu popatrzenia na Aidana. Uśmiechnęli się do siebie, po czym ponownie skupili na ich pierwszym dziecku, którego biała sierść mocno kontrastowała z czarną, należącą do jego matki.
Suka Gamma przełknęła słone łzy, na próżno wszakże, gdyż zaraz pojawiły się kolejne. Nie miała okazji zbyt długo nacieszyć się swym potomkiem, a przeszkodziły temu kolejne skurcze, fale bólu. Znosiła je cierpliwie, w głębi duszy jednak chciała, aby skończyły się jak najszybciej.
Ukojenie. Pojawiło się ono ponownie około kilkunastu, ciężko było stwierdzić, czas bowiem przestał istnieć dla rodziny Gamm, minut później.
Kwilenie przybrało na sile, acz nie w głosie, a w ilości. Obróciła się i choć z początku ciężko jej było odróżnić czarne maleństwo od własnej sierści, dostrzegła, jak się potem okazało, swoją córkę. Za sprawą swego ojca, znalazła się ona już po chwili obok białego maleństwa, między łapami matki.
- Skrajne przeciwieństwa… - zaśmiała się Estlay i zerknęła na Aidana.
Nie mogła mieć pewności, czy jej poród się zakończył, korzystała jednak w pełni z chwilowej beztroski.
Zaczęła czule wylizywać, jak chwilę wcześniej sprawdzili, swoją córkę i syna.
Aidan?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz