- Szybko ci to poszło - mruknęła, usiłując zmusić się do wręcz przesadzonej uprzejmości, co najwidoczniej mile połechtało ego samczyka, puszył się bowiem niczym paw, dumny ze swojego osiągnięcia. - Możemy się podzielić, hm? - przekrzywiła lekko głowę i mimowolnie utkwiła wzrok w zakrwawionym pysku towarzysza. Szybko jednak zorientowała się, iż jej spojrzenie stało się natrętne, utkwiła je więc w swych przednich łapach.
- W porządku - trącił nosem martwą mysz, tym samym przysuwając ją bliżej Hebe.
Bez zawahania zatopił swe jeszcze szczenięce kły w niewielkim truchle i przytrzymawszy ofiarę łapą, aby ułatwić sobie zadanie, oderwał kawałek mięsa.
Młoda amica westchnęła niesłyszalnie, po czym poszła w jego ślady, poczęstowała się jednak znacznie mniejszym kęsem i żuła go długo. Głód nie dawał jeszcze o sobie znać, a ona mimo młodego wieku miała wpojony spory szacunek do jedzenia, a tak właściwie to innych żywych stworzeń.
Łącznie pochłonęła zaledwie dwa gryzy, grzecznie podziękowała, po czym ułożyła się naprzeciwko Mojio, który dalej spożywał posiłek, i oblizała pyszczek z krwi, aby następnie starannie wylizać swoje przednie łapy. Po części robiła to ze względów higienicznych, jednak większą rolę miało tutaj czekanie na towarzysza, ot, proste zajęcie sobie czasu.
Kiedy uniosła wzrok na jedno z bliższych drzew rosnących wokół, dostrzegła Aegę, majordomusa rodziny Alf, choć ona sama nie była jeszcze w stanie poprawnie wymówić jego tytułu. Ojciec jej o nim wspominał, ale ów słowo zdawało się być trudne, za trudne. Spore ptaszysko siedziało na grubszej gałęzi, nie spuściwszy szczeniąt, zwłaszcza Mojito z oczu. Hebe uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, acz jej entuzjazm ostygł, kiedy syn przywódców podążył za jej wzrokiem, wywracając oczyma, gdy zorientował się, że jego towarzyszka przyglądała się krukowi.
Zastanawiała się, dlaczego jej towarzysz tak go nie znosił - był miły, nie narzucał się, a wręcz przeciwnie, zazwyczaj trzymał się w bezpiecznej odległości. Machnęła beznamiętnie ogonem, było to ruchem bardziej mechanicznym, aniżeli zaplanowanym, i zerknęła na Mojito, który właśnie skończył jeść, zostawiając po posiłku nieliczne drobne kostki.
- Już? - córka Bet podniosła się niespiesznie z ziemi, a gdy już stanęła pewnie na wszystkich czterech łapach, otrzepała się z kurzu, choć było go w jej sierści niewiele.
W odpowiedzi skinął jedynie głową. Między nimi zapadła krótka chwila ciszy, szybko jednak została pożegnana.
- Hej, popatrz - zagaiła suczka, utkwiwszy swe ślepia w oddali, gdzie stało drzewo, a raczej jego resztki, potargane przez czas i warunki atmosferyczne.
Jego pień był mocno pochylony, niektóre gałęzie połamane, a liście rosły stosunkowo skąpo, chociaż i tak było ich sporo, zważywszy na stan rośliny.
Hebe bez większego zastanowienia pognała w jego kierunku, zostawiwszy za sobą białego samca, wszakże nie na długo, bo już po chwili do niej dołączył. Wskoczyła na pień drzewa i ruszyła w górę, stawiając kroki z precyzją oraz ostrożnością, bowiem kora była dość wyślizgana. Już po chwili ukryła się w ubogiej, zielonej koronie, uprzednio znalazłszy zaczepienie w postaci gałęzi. Wyjrzała z zaciekawieniem ponad liście i jak się okazało, znalazła się całkiem wysoko. Na pewno był to dla niej nowy punkt widzenia, była więc zachwycona.
- Choć zobacz, Mojito! - krzyknęła z zadowoleniem i zerknęła w dół, acz rzeczonego samca nie spostrzegła.
Słońce mocno świeciło, rzucając ostre cienie, po błękitnych nieboskłonach przepływały leniwie śnieżnobiałe obłoki, a powietrzem pędził lekki wiaterek, który delikatnie mierzwił puszyste futro Hebe. Ona sama wpatrywała się w przestrzeń przed sobą, gdzie stało wiele czerwonych chatek, teraz były one widziane jednak z zupełnie nowej perspektywy.
Mojito?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz