Podczas gdy Hebe w dalszym ciągu stała w progu pokoju, ogarnięta przez niepewność, starsza od niej towarzyszka bez chwili zawahania ruszyła wgłąb, jak wszystko na to wskazywało, dawnego gabinetu, z gracją i zwinnością manewrując między porozrzucanymi rzeczami oraz szklanymi i gruzowymi odłamkami. Nie trzeba było jej namawiać, aby rozpoczęła eksplorację szuflad, półek i innych zakamarków, zrobiła to bowiem od razu.
Córce Bet towarzyszył wyraźny niepokój. Obejrzała się za siebie, na puszczę ciemności rozciągającą się tuż za jej ogonem i poczuła jak jej serce zmienia swój rytm, a sierść na karku się jeży. Nie musiała się dłużej zastanawiać, aby stwierdzić, że wolała przebywać bliżej Vesper, nawet i przegrzebując enigmatyczny gabinet, niż stać przy drzwiach, po jednej stronie których panował bezkres mroku. A kto wie co ów mrok skrywał w swych czeluściach...?
Przeszedł ją dreszcz, otrzepała się więc, następnie przekraczając próg pomieszczenia. Ostrożnie lawirowała między zniszczonymi przedmiotami czy też odłamkami materiałów, które to spoczywały, zapewne od wielu długich lat, na podniszczonej (lecz w mniejszym stopniu niż na parterze) podłodze. Tym razem udało jej się nie skaleczyć, pokonała ów tor przeszkód wyjątkowo czysto, podeptała jedynie kilka pojedynczych kartek będącymi, jak ona sama podejrzewała, fragmentami książek lub listami.
Utkwiła spojrzenie w tekście napisanym na jednej z papierowych stron, i choć nie umiała jeszcze dobrze czytać, powolutku, z ogromną dozą skupienia składała słowa z pojedynczych liter, a ze słów zdania. Zajęło jej to prawdopodobnie o wiele więcej czasu niż dorosłemu osobnikowi, sama jednak się tym nie przejmowała.
Pismo było szlachetne, do złudzenia przypominało sztukę kaligrafii, ale oprócz olśniewająco postawionych liter, i sama treść była piękna.
List miłosny. Niedokończony. Poplamiony krwią.
Hebe skuliła po sobie oklapnięte uszy i jeszcze chwilę przyglądała się kartce, aż w końcu uniosła znad niej swój wzrok, by obdarzyć nim pochłoniętą w przeszukiwaniach gabinetu Vesper. Nie spieszyła się ona, powoli i schematycznie przeglądała półki, ale już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, iż jest podekscytowana, podobnie jak piraci podczas swych grabieży, o których to młoda suczka słyszała wiele opowieści.
Mniej doświadczona życiowo z samic przysiadła na chwilę, zaraz wszakże podniosła zad z zakurzonej ziemi, a jej uwagę przykuło mosiężne biurko stojące pod oknem. Jak Hebe zdążyła zakodować, tollerka je pominęła, więc postanowiła, że je sprawdzi. Dotarła do niego, poruszywszy się podobnie jak wcześniej. Obwąchała miejsce wokół, nie wyczuła jednak nic więcej oprócz kurzu i zapachu pleśni. Uniosła głowę znad ziemi, zmarszczyła nos i kichnęła.
Przyglądała się przez chwilę potężnemu kształtowi z drewna, jakby mogła prześwietlić go wzrokiem i ujrzeć, co skrywa w środku. Ostatecznie podeszła do szuflad i skupiła się na najniższej z nich, głównie ze względu na swoje wzrostowe możliwości - po prostu nie dosięgłaby tych położonych wyżej.
Złapała zębami za zdobioną klamkę, zrobioną zapewne z jakiegoś rodzaju metalu, prawdopodobnie pozłacanego srebra, po czym szarpnęła do tyłu, a szuflada otworzyła się, choć z początku suczka poczuła opór. Zajrzała do środka. Na pierwszy rzut oka zdawało się, iż w kaszcie nic nie było, lecz już po chwili jej wzrok zarejestrował ciemny kształt kryjący się pośród mroku. Mimo prób, nie mogła jednak wyciągnąć, jak się okazało, sejfu. Chwyciła więc jeszcze raz klamkę w szczęki i pociągnęła mocno, przez co szuflada wypadła z szyn i wylądowała z hukiem na podłodze. O to chodziło!
Hebe zamerdała ogonem, ale już po chwili stwierdziła, że to jeszcze nie koniec i barkiem uderzyła w bok szuflady. Zabolało, ale dzielnie pchała, na różne sposoby, aż ostatecznie przewróciła półkę, a z tej wypadła stosunkowo ciężka skrytka. Popatrzyła z dumą na swoje dzieło, a triumf był i tym większy, że dokonała tego sama.
Podeszła do sejfu i obejrzała go z uwagą.
Kłódka.
Stęknęła pod nosem, ale już po chwili zganiła w myślach samą siebie, stwierdziwszy, iż musi zobaczyć co tam jest! Bez narzekania.
Zadrapała w zabezpieczenie, nic to jednak nie dało. Wyprostowała się i po chwili zastanowienia postanowiła z impetem uderzyć w kłódkę. Nic. Powtórzyła ów czynność kilkukrotnie, aż w końcu nieoszczędzony przez czas i wilgoć zamek puścił. Wzięła głęboki, pełen napięcia wdech, w międzyczasie merdając ze satysfakcją ogonem. Otworzyła metalowe wieko, a z głębin skrzyneczki wylała się biżuteria.
Skarby.
Zdumiona Hebe chwyciła w łapy jeden z dziwów, który wyjątkowo rzucił jej się w oczy.
Czarny, jak z początku jej się zdawało, klejnot błyszczał nienaturalnie pośród półmroku trzymany na miękkich poduszeczkach łap. Słabe światło, które na niego padało, które zdawało się go przenikać, wydobyło z niego prawdziwe kolory, różne odcienie granatu, a w okolicach jego serca mienił się nawet i przepiękny turkus.
Szafir.
Wyglądał, jakby ktoś skrył w nim głębiny wszystkich oceanów i mórz tego świata, jakby ktoś skradł nocne nieboskłony i zamknął je w tym niewielkim klejnocie. Aby mieć przy sobie, dla siebie, na zawsze. Aby nosić na piersi, być panem i władcą morskich, niezbadanych czeluści oraz firmamentów po zmroku.
Spoczywał na cienkim łańcuszku wykonanym najprawdopodobniej z białego złota. Młoda samica wpatrywała się w szlachetny kamień z zachwytem, mając ochotę go posiąść, nosić dumnie na swej szyi. Miała jednak także obawy, czy powinna go zabierać. Stała więc tylko i napawała swe szczenięce oczy tym niesamowitym skarbem.
Vesper?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz