Rozejrzała się dyskretnie dookoła, niechętnie krążąc wokół swojego przeciwnika. Walki stanowiły nieodłączną część niemal każdego treningu. Dziś również nie mogło go zabraknąć. Jej głowę zaprzątały jednak inne myśli - jak wyrwać się tego miejsca. Sądząc po położeniu słońca, nie minęła jeszcze nawet połowa przewidzianych ćwiczeń, zaś ciało młodej samicy już błagało o odpoczynek. Nie tyle ze zmęczenia, co z nudów i swoistego lenistwa, jednak nie umniejszało to faktów. Uważała ten konkretny rodzaj szkolenia swoich umiejętności za bezużyteczne marnowanie energii, toteż nie zamierzała pływać we własnym pocie, tylko po to, by przypodobać się tutejszym przełożonym. Nawet jej. Ucieczka odpadała, gdyż za niesubordynację porządnie oberwała poprzednim razem. Co prawda kilka słodkich, zgrabnie dobranych słówek załatwiło sprawę, jednak po kolejnym takim wybryku owa drobna manipulacja faktami mogłaby wyjść na jaw. Tego wolałaby uniknąć - podpaść ledwie na początku swojego pobytu... Nawet ona nie mogła sobie pozwolić na taką bezmyślność.
Spojrzała uważniej na swojego przeciwnika. Miała zmierzyć się z Rowanem - z tego co zdążyła się dowiedzieć, trzyletnim owczarkiem australijskim, pełniącym funkcję żołnierza. Jemu tężyzna fizyczna zdecydowanie mogła się przydać. Sam wyraźnie zdawał sobie z tego sprawę, o czym świadczyły znacząco zarysowane mięśnie oraz wyjątkowe poświęcenie na dzisiejszym treningu. Zdecydowanie przewyższał Vesper pod względem siły.
I w tym właśnie dostrzegła swoją szansę. W jej głowie wykiełkował pomysł, który po dokładaniu kolejnych cegiełek formował się w całkiem składny plan. Gdyby tak upozorować niewielki wypadek... W końcu, takie rzeczy się zdarzają, zaś biorąc pod uwagę niedawny, ledwie zagojony uraz lewej łapy, jakiego doświadczyła w podróży ruda samica, dałoby się to rozegrać względnie wiarygodnie.
Powietrze przeszył donośny gwizd, oznajmiający rozpoczęcie walk. Nie miała więcej czasu na rozmyślanie, jednak również go nie potrzebowała - działała jak zawsze, impulsywnie i instynktownie. Początkowo unikała ciosów, korzystając ze swoich atutów. Obserwowała taktykę Rowana, analizując słabe i mocne punkty, a także powtarzające się schematy. Tym razem nie miała jednak zamiaru wykorzystać ich, by zwyciężyć. Wręcz przeciwnie - zamierzała przegrać. Rozpoczęła prowokację, przyśpieszając nieco tempo wzajemnej rozgrywki. Samiec, wyraźnie sądząc, iż Vesper świadomie zwiększyła poziom trudności, ponownie wyprowadził atak, podobny do każdego poprzedniego. Tym razem jednak stało się coś, czego nie przewidział - przeciwniczka nie uniknęła. Zamiast tego przyjęła atak całym ciałem, jakby celowo wystawiając się na jego działanie. Sekundę wcześniej upozorowała jednak potknięcie, by ukryć fakt, iż całość została zamierzona. Poczuła przeszywający ból w prawym barku, kiedy ostre szpony wbiły się w jej skórę. Siła uderzenia odepchnęła ją na bok, lewa łapa wygięła się nienaturalnie, powodując kolejną falę rozdzierającego uczucia. Stłumiła krzyk, lecz odruchowo zaklęła pod nosem. Wyszło gorzej niż się spodziewała. Ból, choć zamierzała symulować, był jak najbardziej realny, zaś po krótkim namyśle zaczęła podejrzewać u siebie zwichnięcie lewej kończyny. Cudnie.
Przynajmniej dalsza część gry aktorskiej poszła jej dzięki temu gładko. Grymas, jaki pojawił się na jej twarzy był jak najbardziej autentyczny, toteż skupiła się na innych aspektach.
- Nic ci nie jest? - usłyszała nad sobą głos Rowana, nie tyle przejęty, co skonsternowany. - Przepraszam. Byłem przekonany, że unikniesz, jak do tej pory...
- Nie, nie, to moja wina... - przerwała mu tollerka, przybierając skruszony ton głosu. - I mojej niezdarności. Potknęłam się, przez co nie uniknęłam...
Spróbowała się podnieść. Już szykowała teatralne syknięcie, jednak jak się okazało, ból był na tyle realny, że dźwięk samoistnie wydobył się z jej gardła. Poczuła na sobie wzrok pozostałych członków sekcji wojskowej oraz przełożonych. Amatorszczyzna, jaką wyraźnie się popisała, z pewnością zostanie odnotowana. Może to i lepiej? Dostanie jakąś taryfę ulgową... Albo wyznaczą sobie za punk honoru zrobienie z niej żołnierza. Zadrżała na tę myśl.
- Oby to nie było nic poważnego... - odezwał się samiec Beta. - Zaprowadzę cię do szpitala. Masz szczęście, że właśnie dołączyła do nas sanitariuszka. Do tej pory był problem w opatrywaniem urazów...
Vesper odruchowo zastrzygła uszami. Słyszała o nowym członku stada, jednak nie zdołała jeszcze ustalić, kim był. A raczej, jak się okazuje, była. Zawsze okazja do poznania kogoś nowego. Tak czy inaczej, ciekawsza perspektywa niż spędzenie połowy dnia na bieganiu w kółko i przenoszeniu ciężarów.
Szpital znajdował się pośród murowanych budynków na "półwyspie" - zaraz obok siedziby wojskowej. Tuż obok znajdowała się szkoła, przedszkole, bunkier... Większość budynków, nieprzeznaczona do użytku mieszkalnego. Lepiej dla niej. Kuśtykając, balansowała pomiędzy przenoszeniem bólu na zwichniętą łapę, a ranny bark po drugiej stronie. Umieszczenie szpitala w tak bliskiej odległości od poligonu wojskowego było z pewnością dobrym i praktycznym pomysłem.
Na miejscu powitała ich młoda, nieznajoma Vesper samica, o szarawym umaszczeniu. Nie potrafiła określić jej rasy, wiek mogła tylko szacować. Posadę już znała - sanitariuszka, która najwyraźniej przez niedobór zwykłych lekarzy pełniła również tę funkcję.
- Beatrice, to twoja nowa pacjentka. Doznała wypadku podczas treningu. Zajmij się nią proszę - Enyalios skinął uprzejmie głową.
Beatrice?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz