Od Coopera do Connora

  Nigdy nie był fanem zimna, a tu zdecydowanie było zimno. Na nic zdały się próby przekonania samego siebie, że nie powinien marudzić, gdyż, w przeciwieństwie do niektórych innych otaczających go psów, posiadał sierść dość długą, by go względnie przed owym zimnem ochronić. Na samą myśl o zimie, która miała wszak kiedyś nieuchronnie nadejść, miał ochotę zakopać się w pokrywającej jego nowe łóżko pościeli i już nigdy, przenigdy stamtąd nie wychodzić, a już na pewno nie zimą.
  Ale jego sfora go potrzebowała. To jedno, pojedyncze zdanie, które przypominał sobie raz za razem, powtarzając ją w myślach niczym mantrę, było wszystkim, czego potrzebował, by co rano wstawać z łóżka i wybierać się na swój stanowiący stały punkt porannego programu trening.
  Z każdym dniem, gdy wyruszał na bieg wzdłuż powstałych w naturalny sposób granic ich terenów, odkrywał coraz to nowe szczegóły w krajobrazie. Niektóre chatki miały urokliwe malowidła na ścianach. Niektóre żłobienia w skałach swym kształtem przywodziły mu na myśl różne inne znane mu obiekty czy stworzenia. Fiordy same w sobie wyglądały ciekawie, dodatkowo też wydłużały jego trasę przez swe liczne łagodne lub ostro zakrzywione linie.
  Po treningu, nadchodził czas na pracę, której w ostatnim czasie był prawdziwy ogrom. Koszary, których dostosowywanie zajmowało go i kilkoro innych psów przez ostatni czas, nadawały się już do użytkowania, choć póki co nie było ku temu podstaw, jak powiedział sam pies Beta, Enyalios, z którym Cooper jako szczeniak uczęszczał do jednej klasy, podziękowawszy wszystkim, dzięki którym tak się stało.
  Kolejnym ważnym budynkiem do przygotowania był szpital. Prace tam trwały już w najlepsze, głównie za sprawą Gammy, Estlay, i póki co jedynej pracownicy medycznej, lekarki Laverne, gdy część wojskowych zajęła się pomocą im. 
  Wiedział, że remontu wymagała jeszcze szkoła, w której pod czujnym okiem Delty, Olliego, z którym goniec również dzielił wspomnienia ze szkoły, pracowała obecnie pozostała część wojskowych, oraz dom adopcyjny, w którym prace były aktualnie prowadzone na tak zwane doskoki - komu danego dnia starczyło siły, szedł tam i robił, ile był w stanie.
  Cooper skończył właśnie swój dzień pracy przy odnawianiu budynku wyznaczonego na szpital, lecz postanowił, że jest w stanie pomóc jeszcze w domu adopcyjnym. Tam więc skierował swe kroki, których od szpitala do pokonania zbyt dużo nie było, widząc, że nikt nie podąża wraz z nim. Nie przeszkadzało mu to jednak, w budynku panowały bowiem już prace wykończeniowe, którym mógł się poświęcić samodzielnie, bez niczyjej pomocy, choć wiedział, że i tak mało będzie w stanie danego wieczora zrobić, czując narastające zmęczenie.
  Zajmował się właśnie przyklejaniem odklejającej się w niektórych miejscach tapety (ogromnie niewdzięczne zajęcie dla psa, musiał podkreślić), gdy usłyszał za sobą kroki. Przytrzymał obiema przednimi łapami płat okładziny, by móc odwrócić łeb.
  Wtedy też ujrzał Connora, z którym to wiązało się dla niego kilka ciekawych wspomnień, wchodzącego do pokoju. Nie widział go odkąd koszary zostały ukończone, gdyż należał do tej grupy psów, które pomagały teraz w szkole.
  Próbował przykleić tapetę, lecz oprócz niej w kleju ubrudziła się jego łapa, którą to musiał odrywać od okładziny, psując ją nieco przy tym.
  - Cholera! - Warknął, kręcąc łbem. Po chwili jednak podniósł wzrok na stojącego przy drzwiach, przypatrującemu mu się z pewną nutą rozbawienia widoczną w wyrazie pyska, psa, swego rówieśnika. - Przyszedłeś tu mnie wybawić i pomóc mi z tym piekielnym ludzkim wynalazkiem? - Westchnął, przysiadując na chwilę.

Connor?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette