Uśmiechnęła się, mimo iż początkowo trochę zesztywniała. Sama chciała to zrobić od dłuższego czasu. Rozluźniła się i delikatnie przekrzywiła swój pyszczek, patrząc na niego z zadziornym uśmiechem.
— Jeszcze się pytasz? — uśmiechnęła się i chwyciła go łapami za pysk by zrobić to o co sam ją zapytał. Ich pyszczki złączyły się ze sobą w pocałunku, zamknęła więc swoje ślepia. Samica poczuła delikatne łaskotanie w brzuchu. Uznała to za te całe „motylki”, o których mówi wiele zakochanych psów. Przed oczami malował jej się obrazek zakochanych rodziców. Owszem, byli to jej rodzice. Nigdy nie widziała nikogo w takim stanie jak oni. Do teraz. Wiedziała teraz, że im dorównała. Niesamowicie zakochana w starszym od siebie psie. Rodzice pewnie nie do końca pochwalaliby związek ze starszym o tyle lat samcem, jednak zapewne wspieraliby ją we wszystkim. Jednak nie było ich tutaj. Mimo to wiedziała, że są z nią i są z niej dumni. Znalazła kogoś, kto kocha ją i kogo kocha ona. W końcu była szczęśliwa.
— Jeszcze się pytasz? — uśmiechnęła się i chwyciła go łapami za pysk by zrobić to o co sam ją zapytał. Ich pyszczki złączyły się ze sobą w pocałunku, zamknęła więc swoje ślepia. Samica poczuła delikatne łaskotanie w brzuchu. Uznała to za te całe „motylki”, o których mówi wiele zakochanych psów. Przed oczami malował jej się obrazek zakochanych rodziców. Owszem, byli to jej rodzice. Nigdy nie widziała nikogo w takim stanie jak oni. Do teraz. Wiedziała teraz, że im dorównała. Niesamowicie zakochana w starszym od siebie psie. Rodzice pewnie nie do końca pochwalaliby związek ze starszym o tyle lat samcem, jednak zapewne wspieraliby ją we wszystkim. Jednak nie było ich tutaj. Mimo to wiedziała, że są z nią i są z niej dumni. Znalazła kogoś, kto kocha ją i kogo kocha ona. W końcu była szczęśliwa.
Nala delikatnie zdecydowała się odsunąć. Otworzyła ślepia i spojrzała na samca z uśmiechem. Pierwszy raz zobaczyła też, jak on się do niej uśmiecha. Zrobiło jej się ciepło na sercu. Może było to dziwne, ale chciała wykrzyczeć całemu światu, że jest ktoś, kogo kocha i z kim chce być do końca swoich dni.
Miała wrażenie, że już dzisiaj nie jest w stanie nic więcej powiedzieć. Jakby cała energia została z niej wyssana po ujawnieniu jej uczuć. Serce biło jej niesamowicie szybko. Siedzieli na przeciwko siebie wpatrując się w siebie, kiedy przez jedno z okien do środka zaczęły wpadać nieśmiałe promyki światła. Oboje spojrzeli w jego kierunku. Słońce wschodziło, co jednoznacznie wskazywało na to, że nastaje nowy dzień. Uśmiechnęła się i spojrzała na swojego ukochanego. Teraz bez problemu była w stanie nazywać swoje uczucia, emocje. Nowy dom sprawił, że niezwykle szybko musiała stać się dorosła. Straciła swoje dzieciństwo podczas wędrówki na te tereny. Jednak nie przeszkadzało jej to, gdy on stał tuż obok niej.
Przytuliła się do niego i spojrzała na jego czarny pyszczek. Musiała wracać do swojego domostwa. Nie z własnej woli. Miała jeszcze sporo pracy, czekały na nią stosy papierów, które musiała uporządkować. Mimo iż najchętniej zostałaby tutaj z nim, obowiązki stawiała bardzo wysoko w swoim życiu. Jednak nie ponad nim. Ta mała gromadka i jej interesy były dla niej jednak bardzo ważne.
— Makbecie... — zaczęła cicho. Spojrzała w kierunku okna, z którego widać było jak słońce wzbija się coraz wyżej, sprawiając że woda w fiordzie stawała się jakby pomarańczowa.
— Coś nie tak? — spytał, a w jego głosie wyczuła lekkie zaniepokojenie. Jednak chęć pozostania z nim w tym budynku zwyciężyła. Członkowie stada zapewne nie obrażą się jeśli uporządkowywanie papierów przełoży na inny termin.
— Nic. — uśmiechnęła się tylko delikatnie do czarnego samca, dalej spoglądając w kierunku wschodzącego za oknem słońca. — Upewniam się, że to mi się nie śni. — dodała po chwili.
Przytuliła się do niego i spojrzała na jego czarny pyszczek. Musiała wracać do swojego domostwa. Nie z własnej woli. Miała jeszcze sporo pracy, czekały na nią stosy papierów, które musiała uporządkować. Mimo iż najchętniej zostałaby tutaj z nim, obowiązki stawiała bardzo wysoko w swoim życiu. Jednak nie ponad nim. Ta mała gromadka i jej interesy były dla niej jednak bardzo ważne.
— Makbecie... — zaczęła cicho. Spojrzała w kierunku okna, z którego widać było jak słońce wzbija się coraz wyżej, sprawiając że woda w fiordzie stawała się jakby pomarańczowa.
— Coś nie tak? — spytał, a w jego głosie wyczuła lekkie zaniepokojenie. Jednak chęć pozostania z nim w tym budynku zwyciężyła. Członkowie stada zapewne nie obrażą się jeśli uporządkowywanie papierów przełoży na inny termin.
— Nic. — uśmiechnęła się tylko delikatnie do czarnego samca, dalej spoglądając w kierunku wschodzącego za oknem słońca. — Upewniam się, że to mi się nie śni. — dodała po chwili.
< Makbeth? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz