Do tej chwili sądził, że jest odporny na ból. Nigdy nie sprawiał mu on problemów, zadał go tak wiele, że, jak mu się zdawało, zaprzyjaźnił się z nim. Zapach i smak krwi też sprawiały mu zadziwiającą przyjemność, w tym najbardziej skomplikowanym momencie swojego życia działał na niego wręcz jak afrodyzjak. Lecz teraz, gdy w milczeniu przypatrywał się poczynaniom zajmującej się jego raną lekarki, po raz pierwszy odkąd pamiętał odebrał ból i krew jako coś najzwyczajniej w świecie nieprzyjemnego i złego.
Starzał się, to nie ulegało jego zdaniem wątpliwości. Był mniej więcej na półmetku swego życia, jeśli zakładał, że dożyje spokojnej starości. Jako młodzik gardził psami w swoim wieku, mając je za już wręcz niedołężne.
Gdzieś podświadomie jednak wiedział, że to, jak intensywnie odczuwał te zjawiska, nie było związane z jego wiekiem. Ostatnimi czasy wszystko nabrało dla niego intensywnych barw, a wszystko to za sprawą pewnej suczki, która czekała teraz na niego na korytarzu. To o nią się bał, nie o siebie, gdy dostrzegł tego niedźwiedzia. To ona pierwsza, za jego poleceniem, uciekła. To ona, za co dziękował losowi, nie ucierpiała podczas tego nietypowego spotkania.
- Gotowe. - Usłyszał, podniósł więc głowę, by spojrzeć na Laverne. - Rana jest oczyszczona i zabandażowana. Na szczęście obyło się bez szycia, choć jest głęboka. Powinieneś przez kilka najbliższych dni powinieneś uważać, by nie narazić w żaden sposób tej części ciała i się oszczędzać, dużo odpoczywać. Straciłeś taką ilość krwi, że strata ta jest i będzie odczuwalna dla twojego organizmu. - Skinął łbem, by bez słów przekazać suczce, że zrozumiał to, co do niego powiedziała. - Chcesz, bym podała ci jakieś przeciwbólowe zioła?
- Nie, nie ma takiej potrzeby. - Ostrożnie pokręcił głową, nie chcąc, by mu się w niej zakręciło.
- W porządku. Gdybyś jednak go potrzebował w przyszłości, przyjdź lub przyślij kogoś tu lub do mojego domu. - Uśmiechnęła się sympatycznie i, jak mu się zdawało, w pełni szczerze.
- Dobrze. Dziękuję bardzo. - Nie czuł potrzeby prowadzenia dalszego dialogu z jedyną w tym momencie pracownicą szpitala, więc ostrożnie zszedł z kozetki, na której został wcześniej posadzony i skierował swe kroki w kierunku drzwi. Jego łapy zdawały się nie wytrzymywać jego ciężaru tak dobrze, jak zaledwie kilka chwil wcześniej, w głowie czuł delikatne kołowanie, a rana skryta za bandażem wciąż go bolała, lecz zignorował wszystkie te niedogodności.
Gdy opuścił salę i zamknął za sobą drzwi, szybko odnalazł wzrokiem siedzące na krzesełkach znajdujących się w odległości kilku kroków od niego dwie suczki - Alfę i Gammę. Wykonał pierwszy krok w ich stronę, lecz nie zdążył zrobić wiele więcej, gdyż brązowa samica poderwała się z miejsca i w ułamku sekundy znajdowała się już przy nim.
- Jak się czujesz? Wszystko w porządku? - Zaatakowała go pytaniami i silnym uściskiem, którego się nie spodziewał. Na szczęście jej dotyk ominął zabandażowaną ranę, więc gdy jego chwilowy szok opadł zastąpiła go przyjemność wynikająca z dotyku ukochanej.
Zerknął przez ramię Nali i zobaczył Estlay, która przez chwilę przypatrywała się tej scenie z delikatnym uśmiechem, by, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, skinąć mu głową, zapewne na pożegnanie, wstać, przejść szybko, lecz względnie niezauważalnie obok nich i zniknąć za drzwiami gabinetu lekarskiego, z którego on zaledwie chwilę wcześniej wyszedł.
Przez chwilę w jego głowie majaczyło pytanie, czy Gamma i lekarka będą teraz rozprawiać o tej dość jednoznacznej scenie, lecz postanowił je szybko stamtąd wyrzucić.
- Jest w porządku. Nie trzeba było szyć, tylko muszę chodzić w opatrunku. - Za żadne skarby świata oczywiście nie zamierzał wspominać o tym, że miał się również oszczędzał. Nie wiedział, czy suczka należała do tych, które od razu wpakowałyby go do łóżka, i to bynajmniej nie w tym wyjątkowo przyjemnym celu, w jakim mogła go tam wpakować ukochana, lecz zdawało mu się, że to wysoce prawdopodobne.
- Chodź, wracamy do domu. Znaczy, jeśli chcesz, bo technicznie rzecz ujmując to mój dom, a ty masz swój, a w nim pewnie swoje obowiązki, od których cię właśnie odciągam. - Westchnął cicho.
Nala?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz