Od Enyaliosa CD. Laverne

  Czuł, jak ogarnia go ulga. Z jego serca spadł kamień, który uderzając o ziemię musiał wywołać niezły huk, lecz nie byłby w stanie go usłyszeć, nawet gdyby głaz nie byłby jedynie metaforyczny - cała jego uwaga poświęcona była tej jednej jedynej postaci, która właśnie się w niego wtuliła.
  Ulga nie była zresztą jedynym uczuciem go w danej chwili wypełniającym. Miłość, którą czuł całym sobą, musiała wręcz od niego bić, nie widział innego wyjaśnienia dla tak silnego uczucia.
  Kochał ją. Nie miał już co do tego żadnych wątpliwości. Nie zamierzał już się oszukiwać, nie zamierzał się też z tym kryć - a już na pewno nie przed obiektem owej miłości. Wiedział, że zasługiwała ona na miłość czy wszelkie inne pozytywne uczucia kogokolwiek innego, znacznie od niego lepszego, lecz jednocześnie miał nadzieję, że był przynajmniej na tyle dobry, by nikogo takiego nie potrzebowała, by mógł jej wystarczyć.
  A ona kochała jego. Nie zasługiwał na to, nie zasługiwał na nią, lecz jednocześnie oczywiście cieszył się jak mały szczeniak, wiedząc, że jego uczucia były odwzajemnione, nawet mimo tego, ile bólu musiał już jej przynieść.
  Schował nos w jej średniej długości sierść. Tym oto sposobem mógł chłonąć ten moment jeszcze jednym zmysłem, czując jej cudowną, niepowtarzalną woń.
  - Zamierzamy tak stać do końca świata? - Wymruczał w końcu w jej kark.
  - To brzmi jak dobry pomysł. - Skinęła głową, powoli się jednak od niego odrywając. - Ale wydaje mi się, że to nie przejdzie. Obawiam się, że oboje mamy różne obowiązki i zobowiązania względem sfory. - Uśmiechnęła się delikatnie, nieco smutno.
  - To może wpuścisz mnie do środka? - Zaśmiał się cicho.
  Suczka wyraźnie przez chwilę się wahała, zerkając to na niego, to na wnętrze zdajdujące się za drzwiami.
  - Wiesz co? Mam lepszy pomysł. Chodźmy się przejść. Co ty na to? - Na jej pysk powrócił uśmiech, nadal nie widział w nim jednak przekonania.
  - Jak na moje oko, to zaraz będzie padać. - Mruknął, wymownie spoglądając w górę, ku niebu. - Ale mały spacer, nawet jeśli w deszczu, nikomu jeszcze nie zaszkodził. A ten jeden konkretny zakończymy po prostu w moim domu, co ty na to? - Spojrzał ponownie na nią. Czyżby dostrzegał ulgę?
  - W porządku. - Zgodziła się na jego propozycję, podkreślając to skinieniem głowy.
  - Chodźmy więc. Damene først. - Jego wymowa nie była do końca poprawna, trzeba mu było jednak wybaczyć, jako nowicjuszowi, jeśli chodziło o naukę norweskiego. Wykonał gest łapą, wskazując jej kierunek.
  - Co? - Roześmiała się, ruszając jednak.
  - Pierwszą wizytę w miasteczku mam już za sobą. Spotkałem pewnego przyjaznego psa, który na szczęście mówił po angielsku, dzięki któremu poznałem kilka norweskich zwrotów. Ten oznacza "panie przodem". - Wyjaśnił.
  - Jakie zwroty jeszcze poznałeś? - Zainteresowała się.
  - God dag, czyli "dzień dobry". Ale rano mówi się jakoś inaczej, podobnie jak w angielskim... - Potrzebował chwili, żeby sobie przypomnieć ów zwrot. - No tak, god morgenPå gjensyn to "do widzenia". - Zatrzymał się na chwilę, przypominając sobie ostatnie słowa, które zapamiętał. - Jest jeszcze jeg elsker deg.
  - Czyli? - Spojrzała na niego.
  - "Kocham cię". - Wyjaśnił z szerokim uśmiechem, który ona szybko odwzajemniła.
  Delikatny deszcz zaczął spadać z nieba dopiero w momencie, gdy od jego domostwa dzieliło ich zaledwie kilka kroków.
  Gdy otwierał przed nią drzwi, po raz pierwszy jego nowe domostwo zdawało się prawdziwie być jego domem. Wytarł łapy o prowizoryczną wycieraczkę wykonaną z kory i traw i od razu powędrował do łazienki, której ściany pokryte były jasno błękitnymi i białymi drobnymi płytkami. Stamtąd do korytarza powrócił z dwoma miękkimi ciężkimi ręcznikami, z których jeden wręczył Laverne. Wytarli w nie swe sierści, po czym zaniósł je z powrotem do łazienki.
  Przeszli do salonu, którego wystrój był prosty, lecz elegancki. Na środku pomieszczenia stała kanapa, przed którą stał niewielki stolik kawowy o szklanym blacie. Przy ścianie, za którą znajdowała się kuchnia, była strefa jadalna ze stołem, przy którym stały cztery krzesła - o trzy za dużo dla samotnie mieszkającego psa. Dokładnie po drugiej stronie pokoju znajdowało się duże okno, pod którym stały dwa fotele, pod których nogami leżał przyjemnie miękki i puchaty dywan.
  Laverne zasiadła na kanapie, patrząc na niego wyczekująco.
  - Zaproponowałbym coś ciepłego do picia, ale tak się składa, że nic takiego nie mam. - Uśmiechnął się przepraszająco. - Jeśli jednak masz ochotę na wodę czy odrobinę suszonego mięsa lub ryby, to służę. - Roześmiał się cicho.
  - Nie trzeba. - Pokręciła głową, po czym poklepała łapą miejsce obok niej. - No siadaj. - Ponagliła go.
  Wywrócił oczami i podszedł do kanapy, siadając tak, że jego bok stykał się z bokiem jego ukochanej.
  - Jak wygląda sytuacja w szpitalu? - Spytał wręcz automatycznie. Ostatnio nie rozmawiał z psami o niczym innym niż postępy prac w poszczególnych budynkach. Widząc, że Laverne odpowiada pysk, by mu odpowiedzieć, pokręcił głową, powstrzymując ją. - Nie, poczekaj. Nie rozmawiajmy o szpitalu. Powiedz lepiej, co u ciebie. Jak się odnajdujesz w tej nowej sytuacji? Jak ci się podoba okolica? Co jest nie tak z twoim domem? - Zakończył pytaniem, które najbardziej go nurtowało.

Lav? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette