Biegła tak szybko jak tylko pozwalało jej na to własne ciało. Nie oglądała się za siebie, biegła z nadzieją, że Makbethowi nic nie jest.
Zatrzymała się gdy samiec dał jej znać, że niedźwiedzia nie ma w ich najbliższym otoczeniu. Byli bezpieczni. Przynajmniej wmawiali sobie, że są już bezpieczni. Inna sprawa, że niedźwiedź nie był tak szybki jak oni.
Nala podeszła zdyszana do czarnego psa. Makbeth przyglądał się swojemu bokowi. Samica początkowo myślała, że pies wpadł w kolczaste krzaki, które są wszechobecne na tych terenach i teraz wyjmuje drobne kolce. Jednak gdy zbliżyła się bardziej, zauważyła ranę szarpaną. Spojrzała na niego zszokowana.
— Co to jest? — spytała jakby sama siebie. Makbeth dotknął łapą rany. Gdy spojrzał na łapę, była na niej krew.
— Drasnął mnie. — powiedział nawet nie patrząc na samicę.
— Musimy jak najszybciej udać się do Laverne. Przecież ta rana jest bardzo głęboka. — powiedziała, przyglądając się ranie na boku czarnego samca. — Może się wdać zakażenie. — dodała. Ruszyli więc na tyle szybko, na ile pozwalał samcu ból. Nala obawiała się, że coś może ich po drodze zaatakować. Nerwowo oglądała się na boki i za siebie. Na białym śniegu ujrzała w równych odstępach krople krwi pozostawione przez Makbetha. Nie chciała dać po sobie poznać jak bardzo się o niego teraz bała.
— Musimy jak najszybciej udać się do Laverne. Przecież ta rana jest bardzo głęboka. — powiedziała, przyglądając się ranie na boku czarnego samca. — Może się wdać zakażenie. — dodała. Ruszyli więc na tyle szybko, na ile pozwalał samcu ból. Nala obawiała się, że coś może ich po drodze zaatakować. Nerwowo oglądała się na boki i za siebie. Na białym śniegu ujrzała w równych odstępach krople krwi pozostawione przez Makbetha. Nie chciała dać po sobie poznać jak bardzo się o niego teraz bała.
Na horyzoncie dało się już ujrzeć budynek przystosowany do pełnienia funkcji szpitala. Suka uśmiechnęła się sama do siebie i spojrzała na samca. Miał przymknięte ślepia i grymas bólu na pysku.
— Jeszcze kawałeczek... — szepnęła do niego. — Musisz dać radę. — powiedziała, uśmiechając się do niego. Chciała go jakoś pocieszyć, ale nie umiała. Nie wiedziała po prostu jak.
W końcu dotarli na miejsce. Na jednej z kanap w poczekalni siedziała Estlay, która czytała akurat jakieś akta. Nala od razu do niej podbiegła, zostawiając Makbetha przy ścianie.
— Laverne... Gdzie ona jest? — spytała samica wskazując na czarnego psa. Estlay od razu poderwała się i zaprowadziła oboje do gabinetu, w którym siedziała trójkolorowa suczka. Czarna po chwili opuściła pomieszczenie, w którym została Laverne z dwoma przybyszami.
— Laverne... Gdzie ona jest? — spytała samica wskazując na czarnego psa. Estlay od razu poderwała się i zaprowadziła oboje do gabinetu, w którym siedziała trójkolorowa suczka. Czarna po chwili opuściła pomieszczenie, w którym została Laverne z dwoma przybyszami.
— Jak to się stało? — zapytała Laverne, sadzając psa na łóżku szpitalnym. Nala nerwowo krążyła obok nich.
— Nie wiem... Trafiliśmy na niedźwiedzia... — powiedziała brązowa samica, przypatrując się poczynaniom lekarki. — Wyjdzie z tego? — spytała. Laverne popatrzyła na alfę.
— Lepiej będzie jeśli poczekasz przed salą. — uśmiechnęła się. Nala ją doskonale zrozumiała. Wiedziała, że jej przeszkadza. Wyszła więc i usiadła na jednym z krzeseł. Obok niej usiadła Estlay.
— Będzie dobrze. — uśmiechnęła się czarna samica.
— Nie wiem... Trafiliśmy na niedźwiedzia... — powiedziała brązowa samica, przypatrując się poczynaniom lekarki. — Wyjdzie z tego? — spytała. Laverne popatrzyła na alfę.
— Lepiej będzie jeśli poczekasz przed salą. — uśmiechnęła się. Nala ją doskonale zrozumiała. Wiedziała, że jej przeszkadza. Wyszła więc i usiadła na jednym z krzeseł. Obok niej usiadła Estlay.
— Będzie dobrze. — uśmiechnęła się czarna samica.
< Makbeth? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz