Od Makbetha do Nali

  Myślał, że już skończył z wędrowaniem. Liczył na to, że wędrówka ze Szkocji do Anglii będzie jego ostatnią i dożyje spokojnej starości lub jakkolwiek inaczej zginie w okolicach Londynu, jako członek Stada Psów Natury.
  Ale los przecież zawsze lubił płatać figle, i to nie tylko jemu, czyż nie?
  Wahał się czy nie zostać w tym lesie, który niedługo miał zniknąć. Śmierć poniesiona w walce z człowiekiem, który niszczył świat wielu znanych mu psów wydawała się być dobrą śmiercią.
  Ale wtedy nikt by go nie zapamiętał. A Makbeth, choć nikomu się tym nie chwalił, chciał zostać zapamiętany po swej śmierci.
  Była też druga sprawa. Stanowiła ją dorastająca suczka o brązowej sierści średniej długości, której łapy i brzuch pokrywała dodatkowo biel przypominająca mu śnieg, który otaczał jej poprzednie domostwo. Domostwo, które ludzie mieli rozebrać, jeśli już tego nie zrobili. Ludzie byli szybcy w destrukcji.
  Choć chciał, nie potrafił odpuścić. Zbudował z nią już jakąś więź, chyba zaczął nieco o nią dbać.  Wiedział, że nie mógł pozwolić jej odejść bez niego, że nie mógł zostać tam bez niej.
  Więc wyruszył wraz z zatrważająco malutką grupą psów. Jeszcze mniejsza ich ilość dotarła zresztą do celu. Wśród poległych znaleźli się Coccinelle i Revelin, Alfy, rodzice Nali. Choć strata każdego z psów była tragedią, zwłaszcza w tak małej grupie, to oczywiście te dwie śmierci wstrząsnęła każdym najbardziej. Nie wspominając nawet o Nali, która musiała się już pożegnać z rodzeństwem, a teraz straciła resztę rodziny.
  Starał się być dla niej wsparciem. Na początku sądził, że to część jego maski, lecz im dłużej to trwało, tym bardziej zaczynał rozumieć, że on po prostu naprawdę nie mógł patrzeć na jej cierpienie. Cierpienie innych zgromadzonych wokół niej spływało po nim jak po kaczce, dlaczego więc w tym przypadku było jakkolwiek inaczej?
  Północnym Krańcom nie można było odmówić uroku. Krystalicznie czysta woda, która fiordami wcinała się w ląd i górzyste ukształtowanie terenu łączyły się w pełen harmonii  norweski rejon rodem z jakiegoś pocztówkowego obrazka.
  Jedynym, na co mógłby narzekać, była temperatura, która jednak oczywiście ze względu na porę roku była jeszcze łagodna.
  Wybrał jedną z mniejszych chatek, tę urządzoną najbardziej ponuro. Ciemne barwy i proste wnętrza uspokajały go jednak i były dla niego bardziej przytulne niż niektórych innych chatek, które pomagał sprzątać i urządzać innym psom.
  Pomagał również w przystosowaniu koszar czy, później, gdy te już były gotowe, szkoły i ośrodka adopcyjnego. Był tylko najemnikiem, lecz nie znaczyło to, że nie mógł dołożyć swej większej niż przeciętnie cegiełki do dzieła tworzenia nowej sfory.
  Najwięcej pracy na głowach miało oczywiście przywództwo złożone z niezwykle młodych psów. Ich wiek nie dziwił go jednak, jak zdążył ustalić, był najstarszy z psów, które postanowiły wyruszyć w tę wyprawę i które dotarły do jej końca. Musiał jednak przyznać, obserwując to, jak tereny wokół niego z dnia na dzień stają się coraz bardziej przystosowane do zamieszkania przez psią sforę, że młody wiek nie oznaczał małej wiedzy i znikomych kompetencji postawionych najwyżej w hierarchii osobników. Możliwe było, że działo się wręcz zupełnie odwrotnie, a ich młody wiek oznaczał świeższe pomysły i więcej zapału do działania.
  Jedynym, co go szczerze martwiło, była niewielka ilość psów. Brakowało ich na stanowiskach we wszystkich sektorach, choć wojsko, do którego on sam należał, było niewątpliwie najliczniejsze. Brakowało również szczeniąt, które były potrzebne do tego, by sfora trwała przez kolejne pokolenia. Wiedział jednak, iż nie panował teraz czas na powiększanie rodzin, których oficjalnie zresztą nie było, ponieważ nikt ze zgromadzonych na Północnych Krańcach nie był wpisany do Wielkiej Księgi wraz z innym bliskim jego sercu psem.
  Pozostawało mu jednak jedynie liczyć na to, że wkrótce całe stado rozrośnie się do takich rozmiarów, jak to, do którego dołączył pod Londynem.

  Nalę zastał, gdy siedziała przed swym domostwem wbijając oczy w morze. Nie planował się na nią natknąć, przechodził jednak na tyle blisko ubocza terenów mieszkalnych, że ją dostrzegł. Wiedział, że potrzebowała teraz zapewne jak największej ilości wsparcia, co nie pozwoliło mu jej zignorować.
  Podszedł i bez słowa usiadł obok niej, również kierując wzrok na morze.
  Szybko dostrzegł jakąś samotną mewę, którą suczka najprawdopodobniej obserwowała, sądząc po tym, jak jej oczy zdawały się coś śledzić.
  Ptak próbował unosić się na powierzchni wody, co utrudniały mu duże tego dnia fale. Przyglądanie się temu było rozrywką niewątpliwie osobliwą, lecz, przynajmniej zdaniem Makbetha, wciągającą.
  Dopóki ptaka nie przykryła jedna z większych fal, po czym nie ukazał się już ponownie ich oczom.
  - Oby to nie był żaden zły omen. - Mruknął, przenosząc wzrok na wciąż milczącą suczkę, która siedziała tuż obok niego.

Nala?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette