Od Enyaliosa do Laverne

  Ostatni okres był jednym wielkim szaleństwem. Dla kogoś, kto urodził się i spędził początek swego dzieciństwa w czasie wojny nie powinno być to wielkim problemem, lecz jeśli ten ktoś jednocześnie od niedawna piastował drugie pod względem ważności stanowisko w stadzie, mogło to być równie dobrze opłakane w skutkach.
  Ludzie byli okropni. Co prawda do tej pory byli mu obojętni, lecz teraz wszystko się zmieniło. Teraz przekonał się, jak zachłanni potrafią być, jak nie szanują innych żyjących stworzeń i otaczających ich przyrody. Rozbiórka starego zamku, wycinka lasu i budowa wieżowców? Według siebie ludzie byli istotami obdarzonymi największymi rozumiami, lecz on teraz bardzo w to wątpił.
  Przeprawa była piekłem. Bolało go to, jak wiele psów postanowiło w nią nie wyruszyć. Najbardziej bolało go to, że w tyle zostawić musieli Hansa, brata Laverne. Widział jej cierpienie, cierpienie osoby mu najbliższej w całym tym świecie, osoby, z którą wiązała go przyjaźń i miłość, i nie był w stanie nijak go załagodzić. Bolało go również to, że część psów nie dożyła końca wielkiej wędrówki. Największą stratą byli oczywiście Coccinelle i Revelin, para Alfa, która była dla niego naprawdę dużym wsparciem podczas ostatniego okresu jego nauki życia na nowym stanowisku. Mógł tu jednak tylko przysiąc samemu sobie, że będzie całym sobą wspierał Nalę, dorastającą nową Alfę, i wszystkich tych, którzy za nią kroczyli - a tych do celu dotarła zaledwie garstka.
  Osiedlili się na terenach górzystych i pokrytych fiordami. Ci, którzy znali się lepiej od niego na geografii świata, twierdzili, iż była to północna część Norwegii. Jemu wystarczała jednak sama informacja, iż było to miejsce znacznie odległe od jego domu rodzinnego.
  Kolejne tygodnie wypełniła mu praca, której było w bród. Gospodarowanie zespołu opuszczonych budynków, prawdopodobnie całej opuszczonej wioski, była zajęciem monotonnym i męczącym. O ile z domostwami dla członków stada było łatwiej, tak dużo czasu wymagało odbudowanie całego szpitala, koszarów, szkoły i ośrodka adopcyjnego. Drugi pod względem wspaniałości budynek mieszkalny w stadzie przypadł zresztą w udziale jemu. Prawdopodobnie powinien się z tego cieszyć, lecz chyba po prostu nie był w tym momencie w stanie.
  Serce mu się krajało, gdy stanął w koszarach, mając przed sobą zaledwie garstkę psów. Wspomnieniami wrócił do chwili sprzed kilku tygodni, kiedy to po raz pierwszy przemawiał przed o wiele bardziej licznymi wojskami Stada Psów Natury. Nie marudził jednak zbytnio, wiedząc, że sytuacja wyglądała jeszcze gorzej w szpitalu czy wśród łowiectwa. Nie wspominał już nawet o szkole, która w ogóle nie funkcjonowała z powodu braku nie tylko pracowników, ale i uczniów.
  Przez kolejne dni krążył pomiędzy koszarami, domostwem Nali, dość świeżo upieczonej Alfy i swą własną chatką, z czego to ostatnie miejsce odwiedzał najrzadziej z tych trzech. Czuł wyrzuty sumienia wiedząc, że wyraźnie zaniedbywał Laverne, którą to przed przenosinami zwykł odwiedzać raz na dwa czy trzy dni. Jak to musiało wyglądać, biorąc pod uwagę fakt, że niewiele przed tym wszystkim pocałowali się po raz pierwszy i jedyny do tej pory, po czym "sprawa przycichła" ze względu na natłok ich obowiązków i wędrówkę.
  W końcu pewnego dnia, gdy sytuacja zaczynała się w końcu powoli stabilizować, powiedział "dość" i, rzuciwszy z powrotem na biurko dokumenty, których na szczęście było na tyle mało, by mogły one poczekać do następnej okazji, ruszył w kierunku domku, który, jak wiedział, zamieszkiwany był przez bliską mu lekarkę. Nie miał nawet pewności, czy w nim była. W szpitalu raczej nie było jeszcze zbyt dużo pracy, co dawało mu większe szanse, że ją zastanie, lecz i tak czuł zdenerwowanie rosnące wraz z tym, jak zbliżał się do swego celu.
  W końcu jednak zaskrobał pazurami do odpowiednich drzwi i stał, czekając na to, czy się otworzą.
  Nie musiał czekać zbyt długo. Już po chwili ujrzał, jak drzwi się otwierają i ukazują dobrze znaną mu suczkę.
  Na powitanie posłał jej prawdopodobnie nieco zmęczony, lecz ciepły uśmiech.
  - Enyalios. - Była zaskoczona, co aż go zabolało. Jak mógł ją tak zaniedbać, by była zdziwiona, gdy ją odwiedzał? Zdecydowanie musiał się postarać, bardzo postarać, by to się nigdy, przenigdy nie powtórzyło.
  - Cześć, Lav. Przepraszam, że tak dawno się nie widzieliśmy. To był szaleńczy okres. - Westchnął. - Co ja gadam, to mnie nie usprawiedliwia, czyż nie? Tak czy siak, przepraszam, bardzo przepraszam, nawet nie wiesz, jak bardzo. - Pokręcił łbem, czując rosnące jeszcze bardziej zdenerwowanie i zmartwienie. - Wybaczysz mi? - Spojrzał jej prosto w oczy.
  Wtedy uświadomił sobie jeszcze jedną, okropną rzecz. Wtedy, w jej dawnej jaskini, jeszcze w Anglii, kiedy się pocałowali, ona wyznała mu swoją miłość. Dwukrotnie wypowiedziała te magiczne słowa. A on? On wtedy uparcie milczał, wciąż bojąc się wyznać prawdę na temat tego, co czuje. Bo choć miał co do tego pewność, sam przed sobą przyznał się do tego niewiele wcześniej.
  Dlatego też słowa, które opuściły jego słowa jako następne, jeszcze zanim suczka zdążyła mu odpowiedzieć, brzmiały tak, a nie inaczej.
  - Kocham cię. - Szepnął, błagalnie wręcz, co już ułamek sekundy później mu nie odpowiadało. - Nie, poczekaj. Nie tak to powinno zostać wypowiedziane. - Pokręcił głową, coraz bardziej wkręcając się w swoją własną spiralę emocji, które do tej pory nie znalazły ujścia, jako uczucia Bety, który powinien być pocieszycielem innych, wsparciem dla nich. - Laverne, kocham cię. - Powiedział, wyprostowawszy się i uspokoiwszy nieco, wkładając w to całą potrzebną jego zdaniem powagę i towarzyszące mu uczucie. - Kocham cię i bardzo cię przepraszam, jeśli znowu cię zawiodłem.

Laverne? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette