Od Enyaliosa CD. Laverne

  Gdy obudził się rano, nie był w stanie myśleć czy ustać prosto na łapach. Było wcześnie, nawet bardzo wcześnie, słońce dopiero powoli zaczynało się wyłaniać zza linii horyzontu. Rzeczywistość mieszała się w jego głowie z obrazami z wizji sennych. A te zdecydowanie były nieprzyjemne. Próbował wyrzucić ze swego umysłu wizje ciał członków byłego Stada Psów Natury, którzy pozostali w Anglii, wyciętego i spalonego lasu, rozbieranego cegiełka za cegiełką zamku, który zamieszkiwały Alfy, lecz im bardziej się starał, tym gorsze zdawały się być efekty.
  Wiedział, że w każdym śnie kryła się odrobina prawdy, proroctwa czy wiadomości od podświadomości. Zadrżał na samą myśl o tym, że coś mogłoby stać się tej garstce psów, które miał teraz przy sobie. Nie mógł na to pozwolić. Nie wiedział, co byłby w stanie zrobić, lecz był pewien, że gdyby zaszła taka potrzeba, zrobiłby wszystko, co w jego mocy, by ochronić chociażby jednego z nich, dzięki któremu pamięć o Stadzie Psów Natury mogłaby dalej trwać.
  Wiedział, że już nie zaśnie, nawet mimo tego, że był świadomy, że potrzebował jeszcze choć odrobiny snu, by normalnie funkcjonować. A normalne funkcjonowanie na pewno mogłoby okazać się przydatne ze względu na wizytę w mieście w celu zdobycia przedmiotów potrzebnych do urządzenia domostwa Laverne.
  Dlatego też następne dwie godziny (zegary były naprawdę przydatnym wynalazkiem, gdy już wiedziało się, jak z nich korzystać i znało miejsca, gdzie można zdobyć umożliwiające im działanie baterie) spędził w swoim gabineciku, przedzierając się przez nie wiadomo kiedy powstałą stertę papierkowej roboty.
  Po co tak właściwie psom były dokumenty? Pisanie było sztuką wręcz magiczną, gdy nie posiadało się dłoni z przeciwstawnymi kciukami, a te wszystkie długopisy czy ołówki pozostawiały nieprzyjemny posmak w pysku. Pracy praktycznej i tak przy obecnym stanie rzeczy nie było zbyt dużo. Póki co próbował zaledwie odtworzyć dokumenty psów służących w wojsku, których to większość ucierpiała w trakcie wędrówki czy zaprowadzić te dotyczące nowych koszar.
  Gdy minął czas, który sobie wyznaczył i godzina zdawała się być już odpowiednia do odwiedzin i wspólnej wyprawy do miasta, szybko wstał od biurka, zwalczając w sobie chęć dania temu "jeszcze dwóch minutek", które jak zwykle miałyby przeciągnąć się na cały dzień.
  Było mu już znacznie łatwiej trafić do jej drzwi niż dnia poprzedniego. Zaskrobał w nie łapą i spokojnie czekał, aż mu otworzy, mając nadzieję, że jej nie obudził.
  Suczka, gdy pojawiła się w szparze spowodowanej uchyleniem drzwi, wyglądała jednak na szczęście na już wypoczętą i już w momencie, w którym go ujrzała, uśmiechnęła się promiennie.
  - Ktoś tu ma dobry humor, jak widzę. - Uśmiechnął się ciepło. Zdecydowanie lepiej oglądało mu się w wydaniu takim, niż to z dnia poprzedniego.- Możemy już od razu iść, czy mam chwilę poczekać?
  - Chodźmy. - Z przekonaniem pokiwała głową i wyszła ze swego domostwa, zamykając za sobą drzwi.
  Ruszyli więc, krokiem równym, ramię w ramię, co jakiś czas zerkając na siebie i uśmiechając się promiennie, gdy ich spojrzenia się spotkały. Zakochanie zdecydowanie było dziwnym stanem, pies uważał, że z największego mędrca potrafiło ono uczynić splątanego głupca, a z najuboższego żebraka - króla i bogacza cieszącego się największym skarbem, jakim były odwzajemnione uczucia.
  Dość długą trasę naokoło fiordu wypełniało milczenie. Nie było to jednak milczenie niezręczne, lecz to milczenie, które było droższe od mowy. W powietrzu, jak mu się zdawało, krążyły te wszystkie uczucia im towarzyszące - miłość, szczęście, swoboda, z jaką ze sobą przebywali.
  W końcu wkroczyli w sieć budynków większych i bardziej kolorowych niż zamieszkiwane przez nich rybackie chaty. Z czystą rozkoszą śledził zachwycony wyraz pyszczka swej ukochanej i przytakiwał jej pełnym zachwytu komentarzom.
  Zatrzymał się przed jednym z domostw.
  - Tu, z tyłu domu, ludzie składują stare koce, ręczniki czy dywany. Einarr, ten pies, o którym ci wczoraj wspominałem, powiedział mi, że są przeznaczone dla ludzi czy zwierząt w potrzebie i możemy coś stamtąd zabrać, jeśli chcemy.

Lav?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette