Trafił jej się największy z domów mieszkalnych, na skraju opuszczonej wioski. Normalnie nie wybrałaby tego miejsca na swoje mieszkanie. Zdecydowanie wybrałaby coś wśród pozostałych przy niej członków dawnego stada. Jednak teraz, gdy jest sama i nie ma przy niej rodziny woli mieszkać na uboczu.
Stanęła na środku korytarza. Za jej plecami znajdowały się tylko drzwi wyjściowe. Przed nią natomiast były schody na górę. Nie przyzwyczaiła się jeszcze do nowego miejsca zamieszkania. Wiedziała tylko, że nie jest tak duże jak zamek. Dawny dom burmistrza wioski składał się z dwóch pięter. Na dole był korytarz, w którym aktualnie się znajdowała. Na prawo od wejścia była kuchnia oraz łazienka i toaleta. Odkąd przybyła na te tereny nie była ani razu w tych trzech pomieszczeniach. Na lewo znajdował się salon z jadalnią oraz niewielki pokój. Przypominał jej gabinet matki. Jeden z czterech pokoi na górze przystosowała dla siebie. Mogła w miarę spokojnie zaznać snu. Czasami myślała by nigdy się już nie obudzić, ale przypominała sobie o wszystkich, którzy są z nią tutaj. Którzy porzucili Anglię by wyruszyć w poszukiwaniu nowego domu. Przypominała sobie, że wśród zebranych jest Makbeth. Pies, który był dla niej tak ważny.
Z rozmyśleń wyrwał ją znajomy głos.
— Panienka powinna wziąć się w garść. — spojrzała za siebie. Na klamce od drzwi przysiadł czarny ptak. Kruk, który był z nią od zawsze. To był pierwszy raz kiedy na jej pysku pojawił się uśmiech. Pierwszy raz odkąd wyruszyła w poszukiwaniu nowego domu.
— Cieszę się, że ze mną jesteś. — usiadła na przeciwko ptaka. Ten ukłonił się jej i wylądował na jej ramieniu.
— Nie opuściłbym panienki za żadne skarby. — oznajmił ptak. — Przysięgałem to przecież przed panienki rodzicami. — wypowiadając te słowa, ptak ewidentnie posmutniał. Z pyska samicy również zniknął uśmiech. Westchnęła tylko.
— Dobrze, Aego. Od dzisiaj jesteś nie tylko moim opiekunem, ale i doradcą, majordomusie. Musisz mi pomagać. — starała się by na jej pysk znów wkradł się uśmiech. Zamiast niego pojawił się dziwny grymas. Kruk wylądował przed samicą i ukłonił jej się. Teraz udało jej się uśmiechnąć. — Pozwolisz, że pójdę się przewietrzyć trochę, chcę pobyć sama. — oznajmiła. Kruk skinął dziobem i odsunął się robiąc jej miejsce by mogła przejść.
— Nie próbuj oszukiwać, że nie potrzebujesz wsparcia. Oni są w stanie zrobić dla ciebie wszystko. — powiedział kiedy już wychodziła.
Wyszła przed budynek, w którym przyszło jej mieszkać. Budynek znajdował się nad samym fiordem. Samica usiadła na skraju ziemi i wpatrywała się w dal. Jej wzrok wylądował na mewie, dryfującej na falach. Próbowała się utrzymać, nie chcąc zostać pochłoniętą przez wody fiordu.
Usłyszała kroki. Starała się je ignorować, jednak kątem oka zauważyła, że obok niej usiadł Makbeth. Wróciła jednak do obserwowania mewy. Siedzieli obok siebie przypatrując się białemu ptakowi.
W końcu ptak został przykryty przez jedną z fal, jednak już się nie wyłonił. Pochłonęły ją morskie wody fiordu.
W końcu ptak został przykryty przez jedną z fal, jednak już się nie wyłonił. Pochłonęły ją morskie wody fiordu.
— Oby to nie był żaden zły omen. — mruknął czarny pies. Poczuła jego wzrok na sobie, więc i ona odwróciła głowę by spojrzeć na niego. Zawsze była od niego mniejsza, teraz jednak ta różnica wzrostów nie jest aż tak widoczna, jednak Nala od razu ją zauważyła. Odwróciła pysk w stronę fiordu i przysunęła się do Makbetha. Stykali się bokami. Samica zdecydowała się położyć głowę na ramieniu psa.
— Chciałabym aby wszystko było tak jak dawniej. — oznajmiła. W odpowiedzi usłyszała tylko westchnięcie psa. — Ale wiem, że nic już nie będzie takie samo. A my musimy żyć dalej.
< Makbeth? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz