Laverne rozglądała się na boki z widocznym oczarowaniem. To miasto w niczym nie przypominało Londynu i w głębi duszy bardzo ją to cieszyło - nie musiała martwić się o auta i tłumy na chodnikach. Życie tu toczyło się w swoim własnym tempie. We własnym klimacie, atmosferze.
Zatrzymała się dopiero, kiedy zrobił to jej ukochany i słuchając go, dalej podziwiała wszystko wokół z uśmiechem na pysku. Wyobrażała sobie te uliczki w zimę, gdy spadnie śnieg i ludzie będą poruszać się zaprzęgami. Powstrzymała jednak swoje rozmarzenie i skupiła się na Enyaliosie, kiwając głową na znak zrozumienia jego słów.
Przyjrzała się ozdobnym materiałom, które tworzyły różnorakie kształty - od kwadratów, przez prostokąty, po koła.
- Świetnie - oznajmiła wesoło.
Jej uwagę od razu przykuły dwa koce - jeden granatowy, wykonany z polaru, a drugi czarny, również uszyty z tego samego materiału - oraz okrągły dywan, który zdawał się być skrawkiem niedźwiedziej skóry.
Miała zamiar resztę dywanów zdobyć samodzielnie, poprzez polowania.
Wskazała wybrane przez siebie rzeczy towarzyszącemu jej samcowi, a on przytaknął.
- Poniosę - zaoferował i chwycił w pysk jeden ze złożonych koców.
- Zarzuć mi go na grzbiet - powiedziała szybko i pokiwała energicznie głową, próbując zachęcić samca do owego działania. - Będzie mi przy okazji cieplej.
Co prawda nie było jej szczególnie zimno, ale dzień był jednym z chłodniejszych, więc ciepły materiał na plecach nie powinien jej w niczym przeszkadzać.
Pies po chwili zawahania wykonał prośbę swojej ukochanej, po czym to samo zrobił z pozostałością rzeczy wybranych przez nią - z tym wyjątkiem, że ta pozostałość znalazła na jego grzbiecie.
- To teraz po farby, tak? - zagaiła.
Jej humor był zdecydowanie lepszy niż poprzedniego dnia. Znów tryskała swoim osobliwym entuzjazmem, a jej oczy pełne były radości.
- A i owszem, po farby. Podejrzewam, gdzie mogą być, ale moglibyśmy jeszcze kogoś dopytać - stwierdził, ruszając dalej obok mieszanej samicy.
Mruknęła z zastanowieniem i zbadała otoczenia ciekawskim wzrokiem. Szybko spostrzegła jednego z przedstawicieli husky i mruknąwszy do Enyaliosa podekscytowane "no chodź", skierowała się w miejsce, w którym stał nieznany jej pies.
Byli już całkiem nieopodal upatrzonego celu, kiedy ich drogę przeciął inny przedstawiciel północnych psów i stanął przed nimi.
Z zaciekawieniem przyglądał się głównie Laverne. Prawdopodobnie dlatego, że Enyalios z wyglądu dość mocno przypominał okoliczne psy, natomiast suczka znacznie się od nich różniła, wdając się w rodzinę matki.
- Przeprasza, ale szliśmy do... - mruknęła i zadarła głowę do góry, gdy wyglądała za samca, aby spojrzeć na swój cel. Który właśnie odchodził.
- Do mojego brata? Xaviera? - parsknął nieznajomy i pokręcił łbem.
- Owszem, jak się okazuje - przekręciła głowę na bok i uśmiechnęła się przyjaźnie, zerknąwszy na swojego ukochanego.
- Jestem Boris i zakładam, że mogę pomóc w sprawie, z którą szłaś do Xaviera - wyszczerzył zęby.
- Ja jestem Laverne, a to Enyalios - przedstawiła siebie i Betę Północnych Krańców.
Boris łypnął okiem na jej towarzysza, a drugi samiec popatrzył na niego twardo.
- Więc w czym mogę ci... a raczej wam pomóc?
- Szukamy farby. Do malowania ścian. Wiesz może, gdzie ją znajdziemy? - zamerdała przyjaźnie ogonem, kiedy odpowiedź Borisa okazała się być pozytywna.
- Oczywiście. Zaprowadzę was - uśmiechnął się usatysfakcjonowany, że może oddać psom przysługę. - Tędy.
Samica znowu spojrzała na samca, którego znała od dzieciństwa i czule otarła głowę o jego policzek, następnie ruszywszy żwawwo za nowo poznanym osobnikiem.
Enyś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz