Od Amaris CD. Cheopsa
Od Cheopsa CD. Amaris
Porozglądał się po opuszczonej chatce. Nie była ona zadbana tak jak te znajdujące się w wiosce. Posiadała wiele zniszczeń i usterek, które należało naprawić i sprowadzić do dawnej świetności. Cheo nie był pewien, czy jego towarzyszce przypadnie do gustu takie miejsce zamieszkania i czy wykaże chęci do jego remontu. Mając w pamięci jednak to, jak bardzo zależało jej na oddalonej od innych chatce, nie miała zbytniego wyboru.
Wystarczyły tylko późniejsze słowa suczki, aby odpędzić od Cheopsa wszelkie wątpliwości.
— Mam rozumieć, że to jest właśnie twój wymarzony dom? — przekrzywił łeb, chociaż tak naprawdę już znał odpowiedź.
— Tak — odparła beznamiętnie, wędrując wzrokiem po wnętrzu chatki.
Cheops przybrał delikatny uśmiech, prawie niezauważalnie kiwając głową.
— Będę mógł ci pomóc w remoncie, jeżeli tylko tego zechcesz — podsunął, idąc śladami Amaris.
Zaraz po tym i po kilku jego przemyśleniach, uśmiech zszedł mu z pyska, a wzrok wbił w swoje łapy.
— Czas już na mnie — wycedził, przenosząc spojrzenie na Amaris, która również na niego spoglądała. — Dasz radę spędzić tutaj resztę dnia? — zapytał, niby obojętnie, ale gdzieś w czeluściach jego głosu pobrzmiewała zmartwiona nuta. Miał wątpliwości, czy w tej chatce można było spędzić bezpiecznie oraz spokojnie dzień i noc.
— Poradzę sobie — odrzekła obojętnie, kiwając łbem ze zdecydowaniem.
— W razie czego wiesz gdzie mnie szukać — wspomniał, powoli zmierzając do wyjścia z chatki. Podłoga skrzypiała pod jego ciężarem, podobnie jak pod nową członkinią stada. Kiedy znalazł się na ganku, a Amaris u progu drzwi, samiec zwrócił do niej łeb.
— Do zobaczenia — posłał jej wesoły uśmiech, zaczynając schodzić po schodkach.
— Do zobaczenia — usłyszał za sobą.
Tak naprawdę nie miał innych planów, a czas nigdzie go nie gonił. Cheops po prostu stwierdził, że Amaris potrzebuje teraz czasu dla siebie. Aby mogła przyzwyczaić się do zaistniałej sytuacji, żeby mogła sobie wszystko przemyśleć i oswoić z otoczeniem oraz nowym miejscem zamieszkania. Mógł jeszcze pokazać jej resztę terenów, owszem, ale uznał, że może to poczekać.
Pokierował się w stronę własnej chatki. Gdy przedarł się przez śnieg i znalazł się przy drzwiach, mając zamiar wejść, spojrzał tam, gdzie zostawił sukę samą. Przez całą drogę zastanawiał się, co ona teraz porabia oraz jak się czuję. Czy nie opuścił jej zbyt wcześnie, może mógł przekazać jej jeszcze kilka informacji o stadzie, może podjął zbyt szybkie kroki? A może postąpił właściwie? Z takimi, dręczącymi go myślami, wszedł do swego domostwa.
Amaris?
Od Amaris CD. Cheopsa
Od Davonny CD. Mojito
Jej oczęta wypełniły się czystym zachwytem. Niby była to plaża, jak wiele innych, ale posiadała ona pewnego rodzaju urok, przez co czarna suka nie potrafiła patrzeć na nią, jak na coś zwyczajnego. Może było to spowodowane tym, że większość takich miejsc posiadała kamieniste podłoże, a to piaszczyste. Tak czy inaczej, Davonnę zauroczył widok niewielkiej plaży.
Ona i jej towarzysz wkroczyli na drobinki złocistego piasku. Nieskazitelna woda, popychana przez podmuchy powietrza, tworzyła znikome i spokojne fale, wydając przy tym przyjemny dla ucha szum.
— Jest tutaj pięknie i tak spokojnie — rzekła Davonna z rozmarzeniem, wciągając do płuc rześkie powietrze.
— Cieszę się, że ci się podoba — Mojito posłał towarzyszce uśmiech, po chwili siadając na piasku. Czarna poszła śladami białego psa, również się do niego uśmiechając.
Lekarka przymknęła ślepia, a wiatr opatulił jej pyszczek. Samica poczuła błogość, pozwalając marzeniom przejąć kontrolę nad jej szarymi komórkami.
Po jakimś czasie leciutko uniosła powieki, zerkając na towarzysza. Mojito wpatrywał się w spokojne fale wody.
Zbliżyła się bardziej do brzegu, pozwalając, by krystaliczna woda obmywała jej łapy. Zważywszy jednak na chłodną porę roku, szybko zaprzestała ową czynność, czując, jak zimno z kończyn rozchodzi się po jej całym ciele.
— Szkoda, że musi panować akurat tak niska temperatura — czarna westchnęła, odwracając głowę w stronę młodego Alfy. — Chętnie bym popływała, ale nie chce być później chora — zachichotała.
— Taki urok zimy — Mojito wzruszył ramionami. — Jak nadejdzie wiosna, to spełnisz swoje pragnienie — na jego pysku zagościł zadziorny uśmieszek.
Suczka tylko westchnęła, siadając obok białego samca. Pomiędzy nimi nastąpiła cisza, ale ta przyjemna, a nie krępująca.
Mojito?
Od Cheopsa CD. Amaris
A więc postanowiła dołączyć. Cheops gdzieś na dnie swych myśli miał przeczucie, że samica tak postąpi. Czuł w jakimś stopniu radość z tego, że do stada zawitał nowy członek. Satysfakcją również napawało go to, że być może dzięki jego opowieściom Amaris zechciała stać się cząstką tej niewielkiej społeczności.
Przysłuchiwał się rozmowie nowej członkini i samca Alfa, cierpliwie czekając, aż wszystkie formalności zostaną wypełnione. Gdy tak już się stało, dwójka psów mogła opuścić miejsce zamieszkania przywódcy.
Cheo zwrócił do białego psa słowa pożegnalne, a następnie pokierował ślepia na samicę. Zrównał się z Amaris, która to znajdowała się nieco dalej od Cheopsa. Chociaż bardzo chciał, nie potrafił rozczytać jej emocji. Nie zamierzał jednak wypytywać nowej członkini sfory o towarzyszące jej uczucia, aż tak wścibski i nietaktowny nie był. Wbił oczęta w swoje łapy, które zatapiały się pod białym puchem.
— W takim razie, witam nową członkinię — Cheops uśmiechnął się, lecz nie otrzymał odpowiedzi. — Będziesz teraz musiała wybrać dla siebie chatkę i, co najważniejsze, zapoznać się z innymi psami — wymieniał z namysłem.
— Wiem — odparła krótko suczka.
Cheops przeniósł na nią spojrzenie. Do jego głowy przybył pomysł, którego, jak miał nadzieję, zielarka nie odrzuci.
— Mogę pokazać ci nasze tereny — wypalił, nie odrywając od niej wzroku. Swoją propozycję uznał za odpowiednią, gdyż Amaris miała prawo, aby znać i chcieć poznać każdy skrawek terenów Północnych Krańców.
Po chwilowym bezruchu Amaris pokiwała twierdząco głową. Po tym geście samiec kontynuował:
— Zaczniemy od wysepki, na której znajdują się najważniejsze budynki w sforze — jego uśmiech stał się szerszy. Suczka ponownie skinęła łbem, co dało Cheopsowi znak, iż może on rozpocząć oprowadzanie.
W milczeniu maszerowali przez śnieg, następnie między chatami psich mieszkańców, aby móc się znaleźć tuż przy moście, który to prowadził do wcześniej wspominanej wyspy. Cheops i Amaris jednocześnie postawili łapy na stalowym przejściu, wydające przy każdym kroku cichutkie skrzypnięcia.
Kiedy kończyny obrońcy i nowej zielarki znów spotkały się z naturalnym podłożem, podpalany samiec przeszedł do opisu poszczególnych budynków.
— Tutaj znajdują się koszary — wskazał łapą na siedzibę wojska. — To właśnie ten budynek jest moim miejscem pracy i innych psów, pełniących wojskowe funkcje — posłał jej uśmiech. — W latarni przechowuje się upolowaną zwierzynę przez naszych łowców, więc w razie uczucia głodu, możesz zawsze się do niej udać. Tutaj mamy dom adopcyjny, szkołę dla szczeniąt. No i oczywiście szpital, czyli siedziba lekarzy i innych.
Amaris?
Od Mojito C.D. Davonny
< Davonna? >
Od Amaris CD. Cheopsa
Od Cheopsa CD. Amaris
Samiec uśmiechnął się mimowolnie, kiwając delikatnie łbem.
— Więc ruszajmy — gestem łapy kazał jej za sobą podążać, po czym opuścił kuchenne pomieszczenie. Dźwięk kroków za jego postacią dał mu pewność, że nowo poznana suczka podąża jego śladem.
Otworzywszy drzwi wyjściowe, w pysk Cheopsa buchnął wdzierający się do kości wiatr. Może i wichura odeszła, ale nie zmieniało to faktu, że zimno okalało ciała dwójki psów z każdej strony. Samiec spojrzał na towarzyszącą mu samicę, której pęd powietrza mącił jej długą sierść. Cheops w tym momencie zazdrościł Amaris takiego futra, gdyż on sam miał go tyle, co kot napłakał. Z tego też powodu odczuwał większy dyskomfort, spowodowany chłodem. Starał się jednak ów odczucia aż tak nie pokazywać, mimo iż drżące mięśnie, które tak usilnie próbował powstrzymać, mówiły co innego.
W milczeniu przedzierali się przez zaśnieżoną drogę. Cheops już po kilku krokach miał całe przemoczone łapy. Z koron drzew opadał delikatnie biały puch, co sprawiało, mimo surowego powietrza, dość zjawiskowy widok. Gdzieniegdzie ptaki zasiadały na gałązkach, a z ich krtani wypływał przyjemny dla ucha śpiew.
Obrońca przemieszczał wzrok raz na zachmurzone niebo, przez które próbowały się przebić promienie słońca, a raz na widok przed sobą. Jego zainteresowane ślepia momentami spoczywały też na kroczącą obok niego samicę. Zastanawiał się, czy Amaris po wizycie u przywódcy postanowi dołączyć, czy wyruszy dalej. Może jego opowieści jakoś na nią wpłynęły tak jak początkowo na niego? Zanim dołączył do Północnych Krańców, uprzednio usłyszał kilka opowiastek o tym stadzie od innych psów, które jednak nie były jego członkami. Zaciekawiło go to i dlatego postanowił stać się obywatelem tegoż stada.
Przed dwójką psów zaczęło malować się domostwo obecnego samca Alfa. Cheops podszedł pierwszy do wrót domu, zerkając przelotnie na towarzyszkę. Ciszę rozdarł dźwięk niosącego się pukania. Cheops po wykonaniu kilku takich ruchów oddalił się odrobinę od drzwi, cierpliwie czekając. Miał nadzieję, że Mojito przebywał teraz w domu i nie wlókł w to miejsce Amaris na darmo.
Chwilę później, gdy powściągliwa postawa Cheopsa zaczynała powolutku się ulatniać, wrota uchyliły się. Przed Amaris i obrońcą ukazała się postać białego samca.
— Witaj, Mojito — rzekł serdecznie Cheops, pozdrawiając go skinieniem łba, co młody Alfa odwzajemnił.
— Co was do mnie sprowadza? — zapytał Mojito, patrząc się z zaciekawieniem na obcą mu samicę.
— Wczoraj, podczas śnieżycy, znalazłem na terenach Amaris — pies w typie dobermana spojrzał na suczkę. — Według zasad, przyprowadziłem ją do ciebie, abyś mógł zamienić z nią kilka słów — wyjaśnił, chcąc teraz do słowa dopuścić swą towarzyszkę.
Amaris?
Od Amaris CD. Cheopsa
Od Cheopsa CD. Amaris
Dostrzegłszy, że goszczącą u niego samice ogarnia zmęczenie, postanowił zakończyć wypowiedź. Co prawda mógłby powiedzieć jeszcze kilka słów, ale jego dobrotliwe serce nie pozwalało mu na dalsze zmuszanie Amaris do walki z wycieńczeniem. Dlatego też umożliwił jej szanse na zasłużony odpoczynek. Skierował do niej kilka słów, aby następnie zniknąć z salonu, dając samicy całkowity spokój.
Udał się do swej nieszczególnie pokaźnej sypialni, gdyż składała się ona jedynie z równie niewielkiego, acz wygodnego, łóżka. Pierw usiadł na miękkim materacu, pozwalając uwolnić się z odległych zakamarków swego umysłu przemyśleń, chociaż bardziej na miejscu byłoby słowo wspomnienia. Te nie należały do ujmujących, były bardzo cierpkie i niezwykle uciążliwe dla Cheopsa. Codziennie próbował się z nich wyrwać, lecz one bezwzględnie go więziły. Nie był pewien, ile jeszcze wytrzyma z tą jakże zgryźliwą świadomością. Robił jednak, co mógł, by zakopać przeszłość i własne przeżycia najgłębiej, żeby nigdy nie dojrzały światła dziennego. Najlepiej do samych podziemi, do wrót piekielnych, czy w co tam sobie kto wierzył.
Potrząsnął głową, gdy owe myśli zaczynały się robić natarczywe. Wreszcie przegnał je z powrotem do ciemnych zakamarków, próbując zająć umysł czymś innym.
Zatopił głowę w poduszce, a na swoje umięśnione ciało naciągnął pierzynę, dzięki której poczuł błogie ciepło. Przez jakiś czas wpatrywał się w punkt przed sobą, czyli po prostu w gołą ścianę. Gdy poczuł większe znużenie, zamknął ślepia, by za chwilę zatonąć w beztroskim śnie.
Pobudka była spokojna. Cheops otworzył powolutku oczy, spotykając się ze światłem dziennym. Leżał w swym łożu jeszcze przez chwilę, chcąc się bardziej rozbudzić. Osiągnąwszy cel, samiec w końcu podniósł się do pozycji siedzącej, zmierzając wzrokiem do okna, które było naprzeciwko jego łóżka. Pogoda wyglądała na spokojną. Może i panowało delikatne zachmurzenie, a wiatr smagał korony drzew, ale najważniejsze było to, że niebezpieczna nawałnica ustąpiła. Oznaczało to, że obrońca będzie mógł zaprowadzić nocującą u niego samicę do przywódcy.
Wstał więc na równe łapy, rozciągając się odrobinę. Energicznym krokiem ruszył do salonu, w którym gościł suczkę. Stanął u progu wejścia do pomieszczenia, dostrzegając, że Amaris znajduje się jeszcze w fazie snu. Nie sprawiało mu przyjemności to, że najpewniej zmuszony będzie osobiście ją obudzić. Uznał najpierw, że jeszcze poczeka, a żeby wykupić sobie więcej czasu, postanowił przygotować coś sobie i dla niej do jedzenia. Cheops do dyspozycji miał jedynie zioła, gdyż nie wiedząc, że będzie miał jakichkolwiek gości, nie raczył zdobyć mięsa. Miał tylko nadzieję, że Amaris nie będzie to szczególnie przeszkadzało i spożyje z nim posiłek.
Mając przygotowane jedzenie w kuchni, Cheops przekonał się, że chwilowa czynność nie przyniosła żadnych skutków. Amaris wciąż była pogrążona we śnie. Cheops nie chcąc stracić cennego czasu, podszedł do samicy i zaczął ją delikatnie szturchać. Wydało się to przynosić rezultaty, gdyż brązowo-biała suczka zaczęła się odrobinę wiercić. Wydała z siebie mruknięcie, którego Cheops i tak nie zrozumiał. Gdy wbiła w niego swoje dopiero co zbudzone ślepia, Cheops zaprzestał ową czynność.
— Wybacz, że przerywam twój sen, ale nadeszła pora, byś stawiła się u Alfy — zaczął łagodnym tonem. — Zanim to zrobimy, może zjadłabyś śniadanie? Jesteś głodna?
Amaris?
Od Amaris CD. Cheopsa
Od Cheopsa CD. Amaris
Dziękował samemu sobie w duchu, że zdecydował się wybrać akurat tę chatkę. Gdyby była położona daleko, Cheops najpewniej odrzuciłby pomysł, aby krocząca obok niego suczka zagościła w jego domostwie. Wtedy zapewne poprosiłby Ezechiela, aby przenocował Amaris, podczas gdy on sam wróciłby do siebie. Następnego dnia, po ustaniu śnieżycy, przyszedłby po nią i zaprowadził do Alfy. A dzięki tak bliskiemu położeniu, wszystko mogło obejść się bez wszelkich komplikacji.
Stanął przed wejściem swojej chatki, odwracając łeb w stronę Amaris. Nie chcąc narażać jej i siebie na większe zimno, pospiesznie otworzył drzwi. Zrobił w nich miejsce, zamierzając przepuścić swą towarzyszkę.
Gdy Amaris przekroczyła próg, Cheops wszedł tuż za nią, zamykając przy tym wrota, przez które zdołało dostać się trochę śniegu. Skrzywił się nieznacznie, gdy nieprzyjemne skrzypienie drzwi dotarło do jego sterczących uszu. Zaraz po tym skierował ślepia na samicę, która to czekała w przedpokoju, zapewne oczekując od niego jakichś poleceń.
— Rozgość się — zarekomendował, łapą pokazując jej jedno z wejść.
Suczka po jego słowach udała się do pomieszczenia, które okazało się pełnić funkcję salonu. Cheops na moment zniknął w innym pokoju, chcąc przygotować dla niej godne warunki, aby mogła zatopić się we śnie. Wziął więc miękki i gruby koc, a także, równie nieziemsko przyjemną w dotyku, poduszkę.
Wrócił do salonu, zauważając, że Amaris spoczęła na kanapie, znajdującej się w pobliżu niewielkiego kominka. Samica wlepiła w niego spojrzenie, z którego nie potrafił nic wyczytać. Posłał jej więc delikatny uśmiech, chcąc sprawić, żeby poczuła się pewniej.
— To dla ciebie — zbliżył się do siedziska, kładąc obok suki koc i poduszkę. — Mam nadzieję, że będzie ci wygodnie — wycedził, spoglądając na cicho trzaskające iskry w kominku.
— Dziękuję — odrzekła tylko, również patrząc się w płomienie.
Cheops podszedł do paleniska, dostrzegając, iż żar staje się mniejszy. Chwycił więc położonych obok i dołożył do kominka kilka kawałków drewna, którymi płomienie natychmiast się poczęstowały. Ogień urósł w siłę, dzięki czemu ciepło bardziej sięgało do zmarzniętych na zewnątrz psów.
Spojrzawszy w jej oczy, w których odbijały się tańczące płomienie, wypalił:
— Pochodzisz z daleka? — nie był pewien, czy ów pytanie było na miejscu, lecz pragnął tego, żeby nawiązać ze swym gościem przynajmniej krótką rozmowę.
Amaris?
Od Vesper do Beatrice
Od Amaris CD. Cheopsa
Od Cheopsa CD. Amaris
Obserwował tylko cały proces, który miał sprawić, aby łapa suczki powróciła do wcześniejszej sprawności. Podpatrywał wyuczone ruchy Ezechiela, które budziły w nim wielki podziw dla tej postaci. Starszy od niego pies był niezwykle dobry w swym fachu, dobrze o tym wiedział, gdyż nie raz (po treningach w koszarach, gdyż właśnie podczas nich wojskowi dorabiali się najczęściej urazów) mógł liczyć na jego uzdrowicielską łapę. Dodatkowo od innych członków mógł usłyszeć przychylne opinie na jego temat.
W tamtym momencie Cheops również zastanawiał się, co później uczyni z młodą samicą. Dumał, czy pozwoli jej po prostu odejść i wyrzuci ją ze swych wspomnień, czy też lepszym rozwiązaniem będzie zaprowadzenie jej do Alfy. Przywodząc w myślach postać swego przywódcy, Cheops spojrzał na pobliskie okno, za którym wciąż, w najlepsze szalała nawałnica. Stawianie nowo przybyłej w taką pogodę, w dodatku o tak później porze, przed oblicze Alfy byłoby nieroztropnym posunięciem. Miał jednocześnie świadomość, iż psy, które odważyły się przekroczyć granicę stada, musiały rozmówić się z przywódcą i wyjaśnić swój pobyt. Ale Cheo nie musiał czynić tego od razu, czyż nie? Stwierdził, że ta sprawa może zaczekać do jutra, gdyż znaleziona przez niego samica nie wydała się kimś, kto ma nie czyste zamiary.
Opatrywanie zranionej kończyny minęło szybko, wszak rana samicy okazała się tylko niegroźnym skaleczeniem. Z jej pyska uwolniły się słowa podziękowania, a następnie wypowiedziała do obu samców swe imię, które brzmiało Amaris. Przez umysł Cheopsa przeszła myśl, iż miano brązowo-białej samicy bardzo pasuje do jej postaci.
— Ezechiel — starszy samiec odezwał się pierwszy. Zaraz po tym samica skinęła na lekarza łbem, pokazując mu zapewne, iż przyswoiła jego słowa, po czym spojrzała na obrońcę. Pies w typie dobermana zrozumiał, że teraz on musi podać swe imię.
— Cheops, miło mi — na jego oblicze zawitał delikatny uśmiech. Zniknął on, kiedy swoje spojrzenie z Amaris przeniósł na medyka. — Możemy pomówić? — zapytał, posyłając mu wymowne spojrzenie. Nie chciał, aby Amaris, jak na razie, była świadkiem ich rozmowy.
— Oczywiście — Ezechiel pokiwał głową, gestem łapy zachęcając obrońcę do udania się do pomieszczenia obok. Gdy zostawili samicę, Cheops postanowił przejść do wyjaśnień:
— Jej łapa jest na tyle sprawna, abym mógł ponownie przeprowadzić ją przez tę wichurę? — wskazał głową na pobliskie okno, patrząc się wyczekująco na Ezechiela. — Musi pomówić z Alfą — mruknął.
— Myślę, że tak, aczkolwiek będzie musiała poruszać się ostrożnie, żeby rana nie została dotkliwiej uszkodzona — wytłumaczył medyk. Cheops skinął łbem ze zrozumieniem.
Gdy obrońca wszystko sobie ustalił z medykiem, powrócili oni do pomieszczenia, gdzie to Amaris miała okazję gościć. Przypominający dobermana samiec zbliżył się do brązowo-białej suki. Zamierzał wyjawić jej swą prośbę lub, jak kto woli, propozycje. Nie był pewien, czy suczka okaże jakiekolwiek chęci do tego, by pozostać w zupełnie jej obcym miejscu z równie nieznanym psem. Miała przecież prawo, aby mu nie ufać, podobnie jak on jej. Zważywszy jednak na nie sprzyjające warunki do jakiejkolwiek podróży, samiec liczył na to, że Amaris przyjmie jego gościnę.
— Panuje taka zasada, aby nowo przybyłych na terenach stada zaprowadzać do przywódcy — zaczął, spotykając się z nieco niechętnym spojrzeniem nowo poznanej samicy. — Nie jest to nic groźnego, chcemy po prostu, aby samiec Alfa wiedział o twojej wizycie w Północnych Krańcach. Oczywiście nie uczynię tego dzisiaj, patrząc na obecną pogodę. Co byś powiedziała, aby spędzić noc w mojej chacie? Znajduje się ona niedaleko — wystąpił z propozycją.
Amaris?
Od Amaris CD. Cheopsa
Od Cheopsa CD. Amaris
Wbił czujny wzrok w dal, chociaż tak naprawdę nic mu to nie dawało. Płatki białego puchu, agresywnie opadające, dostawały się do jego ślepi, przez co został zmuszony, aby odwrócić łeb na bok. Wzrok prędko odpadł jako "przyrząd" do wykonywanej przez niego czynności. Mógł jedynie pokładać nadzieję w pozostałych zmysłach. Ostrożnym krokiem zmierzał wśród białego puchu, którego warstwa stawała się grubsza, co zwiastowało jeszcze większe trudności w przemieszczaniu się. Najchętniej porzuciłby to, co teraz wykonywał, ale obowiązek był obowiązkiem. Nawet jeśli nikt nie odważyłby się wyjść z kryjówek na tak szalejącą pogodę.
Spiczaste uszy poruszały się raptownie, chcąc wyłapać niepokojące odgłosy, ale słyszał tylko potężny świst wiatru. Równie aktywne stały się jego nozdrza, wciągające niezliczoną ilość zapachów, ale i one nie zapowiadały niczego szczególnego.
Dobrze zarysowane mięśnie napinały się raz po raz, czy to za sprawą podejrzanego widoku, czy po prostu przez wszechobecny chłód. Kiedy jednak okazywało się, że zagrożenie nie ma miejsca, Cheops prędko się uspokajał i ze stabilnym, lecz wydobywającym parę, oddechem powracał do dalszego patrolu.
Nawałnica nie ustępowała tak prędko, na co Cheops żywił szczególną nadzieję. Stawała się gwałtowniejsza i kiedy był już gotów, aby zakończyć patrol, jak na zawołanie coś musiało skupić jego uwagę. Najpierw przybyło uderzenie zapachu spalenizny, później ów dym, pomimo ograniczonego widoku, mógł ujrzeć na własne oczy.
Skąd się wziął? Czy któryś z członków sfory nie zdążył dotrzeć do swojej chatki i zdecydował się gdzieś schronić, przy okazji robiąc ognisko, aby nie utracić ciepła? Obrońca miał obowiązek, aby to sprawdzić i w razie potrzeby owej istocie pomóc.
Zmierzał w stronę dymu, którego zapach stawał się intensywniejszy. Wśród szalejących płatków śniegu, spostrzegł malutkie i delikatne światło. Dało mu to pewność, że jest blisko.
Zaniepokoiło go jednak to, że przez dymną osłonę przebijała się psia woń, ale zupełnie obca. Kto wtargnął na teren Północnych Krańców? Ktoś pokojowo nastawiony, a może wręcz przeciwnie? Cheops miał okazję, by się tego dowiedzieć.
Był już na tyle blisko, żeby zauważyć, iż przybysz postanowił schronić się w płytkiej jaskini. Następnie jego wzrok spoczął na umierających już płomieniach ubogiego ogniska. Największą uwagą Cheopsa sycił się jednak zupełnie obcy dla niego pies, jak zaraz się domyślił, suczka. Niewielkie ilości płomieni bardzo delikatnie zasiadały na ciele nieznajomej. Mimo to Cheops mógł dostrzec dominującą na niej brązowawą barwę sierści, gdzieniegdzie również białą.
Wziął wdech do płuc, wlepiając oczęta w pysk samicy.
— Nie musisz się mnie bać, nie mam złych intencji — zabrał głos, gdyż chciał pokazać suce, że nie jest on dla niej zagrożeniem. Zależało mu na tym, aby wzbudzić w niej jak największą sympatię. — Znajdujesz się na terenach Północnych Krańców, psiego stada — patrzył się na nią czujnie, a wyczuwając zapach krwi, przeniósł spojrzenie na jej kończynę. — Mogę zaprowadzić cię do naszych medyków. Ktoś powinien na to spojrzeć — prędko zmienił temat. Nie wiedział, czy postępuje dobrze, ale chęć pomocy okazała się silniejsza.
Amaris?
Od Amaris
Pogoda nie sprzyjała życiu. Porywisty wiatr targał koronami obnażonych drzew, zrywając z nich ostatnie, pożółkłe liście, które jakimś cudem utrzymały się dotąd na swoim miejscu. Szare chmury kłębiły się na nieboskłonie, przysłaniając jego zimowy błękit. Śnieg sypał gęsto i bezlitośnie, stale przybierając na sile. Zdawało się, że współpracował z niespokojnym wiatrem, ogarniając świat zimowym tchnieniem. Tutaj, na dalekiej północy, Zima występowała w swej najczystszej, pierwotnej postaci. Obejmowała naturę swym panowaniem, rozkładała nad nią lodowate skrzydła i otulała krajobraz rozciągniętą aż po horyzont kołderką z białego puchu. Jej oddech był gwałtowny, nieprzewidywalny. I wyjątkowo kapryśny.
Amaris stawiała kolejne kroki, zaś jej łapy zapadały się w głębokim śniegu. Obserwowała, jak fantazyjny występ tańczących na wietrze śnieżynek powoli przeradzał się w chaotyczną symfonię zawodzącego wiatru i niepokojących ilości białego puchu spływającego z góry. W czasie swojej długiej podróży poświęciła wiele czasu na podziwianie norweskiej przyrody. Nieszczególnie przeszkadzały jej lekkie mrozy, zaś malownicza sceneria ukrytych pod śnieżną pokrywą lasów skrywała w sobie pewien osobliwy rodzaj spokoju i harmonii. Nie było tu zbyt dużo życia, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Wszystko wokół było tak... Ciche. Dopiero z czasem, gdy przywykła do otoczenia, zaczęła wyłapywać ukryte pośród drzew "dźwięki ciszy". Wkrótce jednak, kiedy mijały dni, a zima na dobre zadomowiła się na północy, samotna podróż pośród dziewiczych lasów Norwegii okazała się wyzwaniem. Siarczysty mróz, obce tereny oraz zatrważające ilości śniegu znacząco dawały się we znaki. Mijał dopiero trzeci dzień, odkąd wyruszyła z poprzedniego miasta, gdzie przeczekała potężną śnieżycę. Uniosła pysk. Zdawało się, że czeka ją kolejna.
Nagle poczuła, jak traci grunt pod nogami. Świat na moment zawirował, odwrócił się, aż wreszcie osiadł w miejscu, choć widziany pod dziwnym kątem. Samica jęknęła, krzywiąc się nieznacznie. Podniosła pysk, jakby poszukując winowajcy. Zgodnie z przypuszczeniem, okazała się nim śliska, oblodzona skała, z której ześlizgnęła się podczas chwili nieuwagi. Dźwignęła się na nogach, jednak kiedy spróbowała oprzeć ciężar na przedniej łapie, syknęła z bólu. Odetchnęła głęboko, patrząc jak szkarłatna ciecz skapuje na śnieżny puch. Zraniona? Może dodatkowo zwichnięta lub skręcona? Ciężko stwierdzić. Wiedziała jedynie, że zmuszona była radzić sobie teraz z pomocą jedynie trzech kończyn.
Śnieg padał coraz mocniej, zapadał zmrok. Dopiero teraz poczuła, jak niepokój zakrada się do jej umysłu. Miała niebywałe szczęście, gdyż w ostatnich dniach zima traktowała ją zaskakująco łagodnie. Dziś jednak postanowiła się odebrać i należycie powitać gościa, jak to zwykli w tych stronach - chłodno. Przełknęła ślinę, wycofując się. Gdzieś obok odnalazła wzrokiem niewielką grotę, dość płytką, lecz wystarczającą by ochronić ją przed śniegiem i mroźnym wiatrem. Wygrzebała spod śnieżnej warstwy dość suchych gałęzi, aby rozpalić skromne ognisko i ogrzać zmarznięte łapy. Usiadła. I dopiero teraz zaczęła zastanawiać się nad swoją sytuacją.
Gdzie była? Nie miała pojęcia. Szła przed siebie, bez celu, jakby wędrówka miała stanowić od teraz jej sposób życia, codzienną rutynę. Wiedziała, że nie może iść w nieskończoność, ale nie miała gdzie się podziać. Więc szła dalej i starała się myśleć o tym jak najmniej. Gdy opuszczała poprzednie miasto wiedziała jedynie, że gdzieś na północy znajduje się kolejne, znacznie mniejsze. Ustaliła je zatem kolejnym punktem zaczepienia w swej wędrówce i dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak lekkomyślna była to decyzja. Choć prawdopodobnie podświadomie wiedziała o tym już od dawna.
Położyła pysk między łapami, wpatrując się w tańczące płomienie ogniska. "Brawo, Amaris" - wyrzucała sobie w duchu. - "Jeśli przeżyjesz choćby tę noc, to będzie cud". Trzęsła się z zimna, czuła narastający głód i uciążliwy ból w zranionej łapie. Choć wychowywała się w klimacie pozornie niewiele różniącym się od tego, norweska natura okazała się być bezlitosna dla tych, którzy nie wiedzą jak się z nią zmierzyć. I dla tych, którzy mają sporo pecha. Wkrótce ogień zaczął przygasać. Częściowo przez brak chrustu, częściowo przez śnieg nawiewany do wnętrza płytkiej groty. Samica zadrżała, kuląc się bardziej pośród skał. Wtem jednak usłyszała charakterystyczny dźwięk skrzypiącego śniegu, czyichś kroków. Zastrzygła uszami, odruchowo podnosząc pysk. Czyżby dym z ogniska zwabił jakiegoś drapieżnika? Może zauważył go jakiś człowiek i postanowił to sprawdzić? Nie... Skąd ludzie mieliby znaleźć się w środku lasu w czasie szalejącej śnieżycy? Zwłaszcza, że zdawała się stale przybierać na sile. Podniosła się, zaś kiedy to zrobiła, w gasnącym świetle dogorywających płomieni ukazała się psia sylwetka.
[ Ktoś? ]
ZIELARZ — AMARIS
- Sarai [matka] - nie miała z nią najlepszych kontaktów, jednak obydwie darzyły się ciepłym uczuciem. Bywała nadopiekuńcza i usiłowała chronić córkę przed światem. Miała ku temu powody, lecz najchętniej zamknęłaby ją w jaskini. Amaris nie była w stanie tego znieść, co stanowiło powód częstych kłótni.
- Innis [ojciec] - był bardziej wyrozumiały wobec drogi, którą wybrała córka. Zostawiał jej wolną rękę, choć w zamian oczekiwał, że będzie potrafiła sobie poradzić. Dbał, by zdobyła wszystkie niezbędne umiejętności. Prócz wiedzy, którą zdobyła samodzielnie, to jemu zawdzięcza najwięcej. Łączyła ich silna więź, jednak żadne z nich nie potrafiło tego w pełni okazać czy docenić. Amaris do dziś tego żałuje.
- Mira [siostra] - młodsza o
niecały rok, narodzona niczym promyczek nadziei dla tej nieszczęsnej
rodziny. Od razu stała się oczkiem w głowie rodziców. Co istotne, nie
przeszkadzało to ani im, ani Amaris. Kochała siostrę całym sercem, co
więcej - ze szczerą wzajemnością. To właśnie z Mirą potrafiła odnaleźć
wspólny język. Wciąż za nią tęskni.
- Rasa: Mieszaniec.
- Umaszczenie: Brown & white.
- Wysokość: 50 cm wk.
- Masa: 14 kg.
- Długość sierści: Długowłosa.
Od Hebe CD. Mojito
- Pogrążasz się - potwierdziła otwarcie i zaśmiała się, mimo że jej zdziwienie nie ustało. - Dobrze się czujesz?
Komplementy
od przyjaciela były dla niej czymś niecodziennym, czymś do czego nie
przywykła. Kiedy jednak zauważyła zażenowanie na jego obliczu,
szturchnęła go przyjaźnie i dodała:
- Żartuję. Dzięki za miłe słowa.
Wkrótce
wpadli w sieć kolorowych domków i prostych uliczek, gdzie srebrne
światło księżyca zostało zastąpione sztucznymi promieniami latarni,
które zalewały swym ciepłym blaskiem przechodniów.
- Dawno tu nie byłem - mruknął Mojito i rozejrzał się po budynkach.
-
Och, szkoda. Z własnego doświadczenia wiem, że dorosłe życie otwiera w
mieście wiele bramek - melodyjny głos Hebe przeszył chłodne powietrze.
- Masz na myśli bramki do alkoholizacji?
Zmarszczyła
brwi i popatrzyła z wyrzutem na przywódcę sfory, nim jednak zdążyła
cokolwiek odpowiedzieć, zderzyła się z czymś przez swoją chwilową
nieuwagę. A raczej z kimś.
- Hebe? - usłyszała.
Cofnęła się o
krok, uniosła swoje spojrzenie i dostrzegła kruczoczarnego wilczura,
który wpatrywał się w nią złotymi ślepiami. Och, te zjawiskowe oczy
rozpoznałaby wszędzie.
- Uważaj, jak chodzisz - bąknął Mojito w jego stronę.
- Eter! - zamerdała wesoło ogonem, po czym zerknęła na Mojito. - To moja wina. Eterze, to Mojito, o którym ci wspominałam.
Czarny pies spojrzał przelotnie na jasnego samca, po czym wyprostował się i zmrużył oczy, jakby próbował przywołać jakąś myśl.
- Ach - mruknął w końcu. - Ty jesteś tym Alfą Północnych Krańców?
Mojito w odpowiedzi skinął tylko głową.
- Będę leciał - oznajmił i posłał samicy niedbały uśmiech. - Jutro Finn organizuje jakąś popijawę, Hebe. Wpadniesz, prawda?
Zerknęła szybko na swojego przyjaciela z dzieciństwa i położyła po sobie uszy.
- Zobaczę.
Eter obdarzył samca przelotnym spojrzeniem, po czym przekrzywił delikatnie głowę.
- W porządku. Do zobaczenia, mała - rzucił na odchodne.
- Do zobaczenia, duży! - odparła wojowniczo suczka, a w ramach odpowiedzi usłyszała tylko wesoły śmiech.
Patrzyła
chwilę za odchodzącym samcem, aż w końcu jej uwaga ponownie skupiła się
na samcu Alfa, który odprowadzał czarnego psa nieprzychylnym wzrokiem.
- Coś między wami jest? - zagaił.
Hebe wzruszyła bezceremonialnie ramionami.
- Nic poważnego - odpowiedziała zdawkowo. - To co, co robimy? - uśmiechnęła się do psa, zmieniwszy temat.
Mojito?
Od Davonny CD. Mojito
Davonna jako swoje i dla swego gościa śniadanie postanowiła przygotować dwie ryby, które zdobyła dzięki Victorii, tutejszej wydrze. Aby ich żołądki doskonale się zapełniły, dołożyła także na zdobione talerze jajka, pozyskane w mieście od jakiegoś dziwnego psa. Na popitkę zrobiła herbatę ziołową. Jej samej ciekła ślinka z pyska, nie mogąc się doczekać, aż skosztuje zrobione przez siebie danie. Miała nadzieję, że Mojito również nie będzie mógł się oprzeć posiłkowi.
Przyszła ze śniadaniem do salonu, w którym, na fotelu, czekał młody samiec Alfa. Talerze i kubki ułożyła na stoliku, a następnie zasiadła na kanapie, spoglądając na towarzysza.
— Smacznego — uśmiechnęła się, zanim jej towarzysz skosztował przygotowanego posiłku.
— Wzajemnie — samiec odwzajemnił gest, aby po chwili zatopić swe zęby w rybim mięsie.
Davonna przez moment wpatrywała się w niego, lecz prędko doszła do świadomości i również zaczęła konsumować śniadanie.
Gdy oboje pochłonęli swoją porcję jedzenia, Davonna poszła posprzątać naczynia, wcześniej zapierając się, że uczyni to sama, kiedy Mojito zaoferował jej swą pomoc.
Po jakimś czasie znów wróciła do salonu, lecz tym razem nie usiadła na żadnym meblu. Zauważyła, że jej gość był najwyraźniej jakiś zamyślony, a samica chyba zrozumiała, co mogło chodzić mu po głowie.
— Zapewne musisz już wracać do siebie, co? — zagaiła czarna, wskazując wzrokiem na pobliskie okno.
— Zgadłaś. Najwyższa pora — Mojito westchnął, ale za chwilę uśmiechnął się zadziornie, na co lekarka wydobyła z siebie przyćmiony śmiech.
— Nie chce cię zatrzymywać — wyznała, dając po sobie poznać, że średnio zadowala ją ów fakt.
Samica stała przez chwilę z lekko spuszczoną głową, wsłuchując się w metaliczne skrzypnięcie fotela, z którego powstał biały samiec. Mojito stanął przed nią, mając zamiar zapewne się pożegnać. Nim cokolwiek powiedział, Davonna ożywiła się nagle i wbiła wzrok w jego ślepia.
— Może cię odprowadzę? — wytoczyła, a na jej pysku zjawił się delikatny uśmiech. — I tak mam nieco później do szpitala, więc nie będzie to dla mnie problemem — jej uśmiech stał się szerszy.
Mojito?
Od Mojito C.D. Davonny
— Dzień dobry. — dotarło do jego uszu. Spało mu się tak dobrze, że zapomniał iż nie jest we własnym domu. Podniósł szybko głowę, którą wcześniej ponownie ułożył na jednej z poduszek, otwierając przy tym szeroko swoje błękitne ślepia. Ujrzał stojącą przy oknie Davonnę.
— Hej. — uśmiechnął się, po czym zeskoczył z łóżka i podszedł do niej. — Długo już nie śpisz? — spytał, siadając na podłodze.
— Nie. — odparła krótko. Mojito pokiwał tylko pyskiem ze zrozumieniem. Pomiędzy psami zapanowała cisza.
— Zabawnie wyglądaliśmy w nocy. — przerwał w końcu ciszę. Davonna spojrzała na niego pytająco.
— W jakim sensie? — spytała po chwili. Mojito spojrzał przez okno, widząc tym samym ogromne ilości śniegu, który pojawił się tej nocy.
— Jak yin i yang. — uśmiechnął się, przenosząc swoje błękitne ślepia na lekarkę. — Moja sierść nieskazitelnie biała i twoja czarna jak smoła. — wyjaśnił. Suczka pokiwała tylko pyskiem z uśmiechem. Ponownie zapadła niezręczna cisza.
— Zjesz śniadanie? — zapytała w końcu Davonna, a na jej pyszczku pojawił się szeroki uśmiech. Nie musiała długo oczekiwać na odpowiedź ze strony przywódcy stada, który szybko pokiwał twierdząco pyskiem. — W takim razie idź do salonu, a ja przygotuję nam coś do zjedzenia. — oznajmiła. Mojito zdecydował się posłusznie spełnić polecenie swojej kruczoczarnej towarzyszki i udał się do salonu, gdzie zasiadł w fotelu, w którym spędził prawie cały wczorajszy wieczór w mieszkaniu suczki.
— Na co masz ochotę? — usłyszał z kuchni.
— Nic konkretnego. — odparł. — Zjem wszystko co mi przygotujesz. Na pewno będzie smaczne! — dodał po chwili, a z pomieszczenia, w którym znajdowała się obecnie lekarka usłyszał cichy chichot, który spowodował, że na pysk białego samca wtargnął delikatny uśmiech. Znikł on jednak, gdy Mojito przypomniał sobie dzisiejszą noc. Nie miał bowiem na celu zrobienia nic złego, chciał dodać tylko otuchy swojej towarzyszce. Alfie nie przystoi, ale nikt nie musi wiedzieć poza mną i nią. — powiedział sam do siebie, a do jego uszu dotarł dźwięk stawianych kroków. Po chwili Davonna weszła do salonu z przygotowanym śniadaniem.
< Davonna? >
Od Mojito C.D. Hebe
< Hebe? >
Od Davonny CD. Mojito
Nie czuła się do końca z tym komfortowo. Myślała, że taka bliskość między przywódcą stada, a zwykłą członkinią nie powinna mieć miejsca. Chociaż, jakby tak dobrze się zastanowić, nie robili nic złego, czyż nie? Było to tylko zwykłe wsparcie ze strony Mojito, dlatego czarna samica próbowała się tym aż tak nie przejmować. Byli przecież nieuchwytni dla wścibskich oczu.
Z każdą minutą przestawała żałować, że obudziła białego psa. Będąc w jego ramionach, czuła się tak bezpiecznie, jakby stworzył wokół niej tarczę, przez którą nic się nie przedrze. Nie miała obaw, że mogłaby dopaść ją jej własna wyobraźnia.
Była wtulona w jego sierść, jak niegdyś w swych rodziców. Poczuła, jak każdy skrawek jej mięśni gości przyjemne ciepło. Wciągała nosem jego niepowtarzalną woń, co ją tylko bardziej uspokajało. Jej oblicze zdobił delikatny uśmiech, którego jednak nie dało się dostrzec, zważywszy na to, że pysk miała zatopiony w długiej sierści Mojito.
Spokój owładnął jej duszę.
— Dziękuje — wyszeptała niemrawo. Nie była pewna, czy Mojito ją usłyszał, lecz nie chciała już nad tym rozmyślać. Była zbyt przejęta w tamtym momencie.
Oddech czarnej stawał się coraz bardziej płytki, a zmęczenie dawało o sobie znać. Po jakimś czasie Davonna mocniej wtuliła się w swego towarzysza, oddając się w objęcia, tym razem, beztroskiego snu.
Zaskoczeniem dla niej było, gdy po otworzeniu ślepi wciąż znajdowała się w objęciu młodego psa. Spodziewała się raczej tego, że Mojito zostawi ją i pójdzie spać z powrotem na kanapę. Może jemu również zmęczenie dawało się we znaki i po prostu nie wytrzymał i zasnął? Opcja ta wydała się możliwa.
Davonna bardzo delikatnymi i ostrożnymi ruchami wyswobodziła się z uścisku Mojito. Usiadła na łóżku, z uśmiechem spoglądając na samca. Teraz była pewna, że minionej nocy nie miała żadnych złudzeń. Mojito dla niej wyglądał bardzo uroczo podczas snu. Po chwili spojrzała w kierunku niewielkiego okna. Z zamieci nic nie zostało, no może jedynie gruba warstwa śniegu, która była bardzo dobrze dostrzegalna.
Przyglądała się odbijającym od białego puchu promieniom słonecznym, czekając, aż jej towarzysz się obudzi.
Mojito?
Od Mojito C.D. Davonny
< Davonna? >
Od Davonny CD. Mojito
Podniosła się gwałtownie, a z jej pyska wydobywało się ciężkie dyszenie. Czuła, że jej łapy zalała wilgoć, a serce przyspieszyło swe bicie. Z każdą minutą oddech suki stawał się spokojniejszy, gdy uświadomiła sobie, że zaatakował ją tylko zły sen. Wciąż znajdowała się w swoim łóżku, w swoim domu, nic się złego nie działo. Nie zmieniało to jednak faktu, że Davonna odczuwała niepokój. Miała tak za każdym razem, kiedy jej spokojny sen nawiedzał koszmar. Mieszkając jeszcze z rodzicami, zawsze mogła liczyć na ich wsparcie. Mogła wtulić się w ich sierść i zasnąć w świadomości, że jest ona bezpieczna. Teraz takiej możliwości nie miała. Może dlatego czarna unikała jak ognia nocowania we własnym domu.
Davonna wiedziała, że nie może trząść się jak osika za każdym razem, kiedy przyśni się jej coś złego. Była gotowa ponownie się ułożyć do snu, w zupełności ignorując swój koszmar, lecz tej nocy wyjątkowo nie potrafiła. Wszystko spowiła ciemność, a w jej obecności nawet zwykły przedmiot nabierał niepokojących kształtów.
Dodatkowo słyszała świst wiatru i dźwięki skrzypienia drewna, co tylko jej strach napędzało.
Ze zrezygnowaniem ułożyła głowę na poduszce, w nadziei, że zaraz zapadnie w sen. Nie przyniosło to jednak żadnego skutku. Nachodziły ją same czarne myśli, a strach nieustąpił.
Zdecydowała się więc powstać z łóżka. Chwilę pokręciła się po sypialni, gdy przypomniała sobie, że przecież nie jest tutaj sama.
Otworzyła, najciszej jak mogła, drzwi. Porozglądała się po pomieszczeniu i równie cicho, ale szybko jednocześnie, udała się tam, gdzie spał jej gość. Stanęła przy kanapie, wbijając wzrok w okrytego kocem i zatopionego we śnie samca. Mimo iż widok miała ograniczony z powodu ciemności, to przez głowę czarnej przeszła myśl, że przywódca stada wygląda uroczo podczas tej czynności.
Nie czuła się dobrze z tym, co zamierzała zaraz uczynić. Przybliżyła się odrobinę do niego, chwilę wpatrując się w jego pysk. Wreszcie położyła swoją łapę na jego bark i zaczęła go delikatnie budzić.
— Mojito... — szepnęła, nie przestając trącać białego samca. Gość suczki wiercił się przez chwilę, wreszcie podnosząc delikatnie łeb. Wbił w nią zmęczony wzrok.
— Co się stało? — mruknął nieprzytomnie, najwidoczniej wciąż będąc w szoku po nagłej pobudce. — Jest środek nocy — ziewnął.
— Głupio mi się przyznać, ale miałam niezbyt przyjemny sen i trochę się boje — mówiła niepewnie, patrząc się gdziekolwiek, tylko nie na Mojito. — I pomyślałam... nie, nie powinnam cię pytać o takie rzeczy — zrezygnowała, odrobinę spanikowana, kręcąc głową. Jak mogła w ogóle dopuścić swój umysł do takiej myśli? Odeszła od samca, chcąc się udać razem ze swoim wstydem do sypialni, lecz zatrzymał ją już nieco bardziej rozbudzony i łagodny głos Mojito:
— Jak już mnie obudziłaś, to dokończ — zachęcił ją.
Davonna wypuszczając powietrze, z powrotem znalazła się przy leżącym na kanapie samcu.
— Czy mogę pobyć przy tobie przez chwilę? Chce się jakoś uspokoić... — spojrzała na niego niepewnie.
Mojito?
Od Hebe CD. Mojito
Wpatrywała się chwilę w sporych rozmiarów kruka, któremu w dzieciństwie
wraz z Mojito niejednokrotnie próbowali uciekać, po czym za sugestią
samca Alfa skierowała się do salonu. Podeszła do żarzącego się kominka i
położyła leniwie u jego podnóża, czując jak gorący podmuch ognia składa
pocałunki na jej zmarzniętym ciele. Wyciągnęła się swobodnie na
podłodze i utkwiła swój wzrok w tańczących płomieniach, które zdawały
się być tak samo nieposkromionymi, jak jej własna dusza. Poruszały się w
sposób nieobliczalny, raz ostrożnie i delikatnie, a za chwilę
gwałtownie, zmieniając przy tym barwy i pochłaniając coraz większą
powierzchnię drewna. Można by rzecz, że potrafiły hipnotyzować, ciężko
było oderwać od nich spojrzenie.
- Hebe? - pytający głos sprawił, że
przeniosła swój wzrok na jego właściciela. - Proszę - młody pies podał
jej ręcznik, aby następnie zająć się wycieraniem własnej sierści.
- Dziękuję - mruknęła i poszła w jego ślady, lecz znacznie leniwiej.
Zerknęła na niego i zachichotała, kiedy ujrzała jego potarganą fryzurę.
- Hm? - przerwał dotychczasową czynność, aby z przechyloną na bok głową skupić się na swojej towarzyszce.
- Rozczochrałeś się - zakomunikowała, wpatrując się w niego. - Ale... do pyska ci tak - stwierdziła po chwili namysłu.
Opuścił nieznacznie głowę i uśmiechnął się pod nosem, odrzuciwszy ręcznik na bok.
- Chcesz coś do picia? Coś ciepłego? - zapytał i podniósł się z ziemi, gotowy na pójście do kuchni.
- Masz jakiś alkohol? - położyła po sobie uszy, nieco niepewna jego reakcji, samiec jednak skinął tylko głową. - To poproszę.
Opuścił salon bez słowa, a Hebe czekając na niego, rozejrzała się po pomieszczeniu. Nigdy nie miała ku temu specjalnej okazji.
- Piwo, wino czy wódka? - usłyszała zza ściany.
- Wódka! - odparła bez zastanowienia, może nieco zbyt głośno jak na obecność Aegi w domu.
Ona
sama nie obawiała się czarnego ptaszyska, jednak co jeśli Mojito miałby
zostać skarcony za jej żywiołowe pomysły? Najpierw zafundowała im
kąpiel w lodowatym morzu (w środku zimy!), a teraz wybierała jeden z
mocniejszych alkoholi.
Jej rozmyślenia przerwał powrót białego samca
do salonu. Postawił przed nią butelkę i dwa kieliszki, które już po
chwili wypełnił. Chwycili po jednym, po czym duszkiem pochłonęli ich
zawartość, uprzednio wznosząc toast za ich przyjaźń.
Suczka wypuściła gwałtownie powietrze z płuc i zerknęła na Mojito, na którego pysku pojawił się delikatny grymas.
- Co to za minka? - roześmiała się promiennie.
- Dziwi mnie, że ty się nie krzywisz - wymamrotał i mlasnął z niesmakiem.
-
Pewnie jako Alfa nie za bardzo się alkoholizujesz, co? - uniosła
zawadiacko jedną brew, nieustannie goszcząc na swoim obliczu uśmiech.
Nim
zdążył odpowiedzieć, chwyciła zdecydowanie szklaną butelkę i bez
zawahania zaczerpnęła kilka sporych łyków alkoholu. Odetchnęła głęboko,
odsuwając od siebie naczynie i popatrzyła na zdziwionego samca.
- Nie
wnikam już w twoją niewzruszoną minę, wolałbym się dowiedzieć, gdzie i
kiedy nauczyłaś się pić - wydusił z siebie i pokręcił głową. -
Zadziwiasz mnie.
- Kiedy nie mieliśmy kontaktu, zdarzało mi się
chodzić do miasta - wytarła pysk łapą i zmrużyła oczy, czując jak
niekoniecznie przyjemne ciepło rozchodzi się po jej przełyku. - Poznałam
tam parę psów. Ale nie chodzi o Xaviera czy Borysa, moi znajomi są od
nich młodsi - podkreśliła. - Kilka razy się z nimi napiłam - rzuciła
beztrosko. - Ich zdaniem mam mocną głowę. Ale na dzisiaj zdecydowanie mi wystarczy.
Mojito?
Od Mojito C.D. Davonny
< Davonna? >