Od Vesper CD. Hebe

    Pobudka nie należała do standardowych. Przynajmniej nie dla Vesper. Kiedy jasne, słoneczne światło spoczęło na jej twarzy, odwróciła się z niezadowoleniem na drugi bok. Miękki materiał ugiął się nieco pod jej ciężarem, poczuła coś puchatego owijającego się wokół ciała. Zerwała się gwałtownie na cztery łapy. A raczej spróbowała, gdyż zamiast tego zaplątała się ciaśniej w wygodny koc i wyryła pyskiem o deski podłogi. Zaklęła pod nosem. Przyszło jej na myśl, że powinna popracować nad kulturą języka, jednak szybko upchnęła ten pomysł gdzieś w odmętach umysłu, gdzie prawdopodobnie miał pozostać na zawsze. Wciąż nie do końca przytomna rozejrzała się dookoła. Zamiast przypadkowej jaskini czy ukrycia z gęstych krzewów, jej oczom ukazało się schludne, niewielkie pomieszczenie. Jedno z trzech znajdujących się w małym domku rybackim.
    Ciężko się dziwić zaskoczeniu - była to ledwie druga noc spędzona we własnym, wybranym na szybko mieszkaniu, przy czym pierwsza przespana. Poprzednia minęła jej raczej na próbach połapania się w prostych konstrukcjach chatki oraz względnym ogarnięciu okolicy. Wnętrze było już umeblowane, skromnie, acz przytulnie. Będzie musiała przerobić je pod siebie. Po nieprzyjemnej pobudce zdecydowała się przestawić łóżko na miejsce z dala od okna. Nie zamierzała każdego poranka męczyć się z rażącym słońcem.
    Niechętnie poczłapała do prowizorycznej łazienki, gdzie poprzedniego wieczoru przyniosła trochę wody. Obmyła pysk chłodną cieczą z drewnianego wiaderka, a następnie nieśpiesznie wyjrzała za okno. I natychmiast się obudziła. Sądząc po jego położeniu, była już spóźniona na rutynowy, wojskowy trening. Zerwała się z miejsca i popędziła przed siebie na miejsce spotkania, które zostało jej wskazane podczas przyjmowania na siebie pozycji szpiega. Wciąż jeszcze nie oswoiła się całkowicie z tą informacją - po raz pierwszy objęła jakiekolwiek formalne stanowisko, otrzymała obowiązki i przywileje, a co najważniejsze, faktyczną rolę w jakiejś społeczności. Nie była przekonana, czy miała traktować to jako zaszczyt, czy raczej niewygodny przymus.
    Sądząc po barbarzyńskiej porze o której musiała wstawać, by zjawić się na idiotycznych ćwiczeniach, zdecydowała się tymczasowo obstawać przy drugiej opcji.
    Na miejsce dotarła niezauważenie. Wmieszała się w kilkuosobowy tłum, z zadowoleniem wnioskując, iż jej spóźnienie nie zostało przez nikogo odnotowane. Rozejrzała się po zgromadzonych. Jej ciekawska natura nakazywała dokładne, acz dyskretne przeanalizowanie każdego faktu, jaki mogła załapać. Przyjęła neutralny wyraz pyska, udając, że wsłuchuje się w słowa powitalne Erydy - jak zdążyła się już dowiedzieć w momencie wstępowania do wojska, tutejszej generał. Wpatrywała się w nią przez chwilę, podziwiając całą tę postać. Prezentowała się wprost majestatycznie - wyniosła, silna i piękna. Piękna pani Generał. Prócz niej przed oddziałem, nieco dalej, stał samiec beta - Enyalios, o ile dobrze zapamiętała imię. Pod ich nogami plątała się trójka szczeniąt, na które nie zwróciła jednak większej uwagi. Bardziej zainteresowała ją raczej reszta zgromadzonych. Dyskretnie przyglądała się poszczególnym członkom stada, zastanawiając się, jaką funkcję mogli pełnić. Wysnuła parę teorii, jednak póki co nie miała szansy na uzyskanie faktycznej odpowiedzi.
    Gdy tylko Eryda zakończyła swą przemowę, pozostałe psy zabrały się do ćwiczeń. Vesper jęknęła bezgłośnie, wyraźnie zniechęcona ich entuzjazmem. Jak często będzie musiała przyłazić na coś takiego? Raz w tygodniu? Dwa? Codziennie? Z tego co zdążyła się zorientować, jest to nowe, niezbyt wielkie i dopiero odradzające się stado, toteż obecnie położono znaczący nacisk na rozwój poszczególnych dziedzin. Nie dysponując zbyt imponującą liczebnością, decydowali się postawić na jakość. Mimo to, pomysł ten nieszczególnie przypadł samicy do gustu. Rozejrzała się dookoła, oceniając sytuację. Cóż... Jako pełnoprawny, świadomy obywatel musi szkolić się w swojej roli. A skoro obrała posadę szpiega...
    Upewniwszy się, iż nikt nie zwrócił na nią uwagi, wycofała się powoli z pola widzenia i dała nura za róg budynku. Kilka pierwszych metrów pokonała po cichu, ostrożnie stawiając każdy krok i nasłuchując, jednak zaraz wyraźnie się rozluźniła. Uśmiechnęła się do siebie, a następnie ruszyła ochoczo nieznaną drogą, pozwalając łapom się ponieść. Miała cichą nadzieję, iż nie poniesie za to konsekwencji. Niesubordynacja w wojsku zaraz po dołączeniu do stada? Brzmi jak... Okropny pomysł, co nie znaczyło, że nie zamierzała go zrealizować.
    - Hej! Proszę pani! - Do uszu samicy dobiegł piskliwy, dziecięcy głos.
Zatrzymała się odruchowo, spoglądając w lekkim zaskoczeniu na młodą sunię, która pędziła w jej stronę. Zatrzymała się gwałtownie tuż obok. Wzięła kilka głębszych wdechów, ale nie wyglądało na to, aby bieg szczególnie ją zmęczył. Vesper przekrzywiła delikatnie pysk, jakby w niemym pytaniu.
    - Jestem Hebe - przedstawiła się młoda sunia. - Widziałam jak się pani wymyka. Stamtąd. - Machnęła pyszczkiem w kierunku z którego przybiegła. - Widać, że jest pani szpiegiem.
Na pysku rudej samicy wykwitł szeroki uśmiech. Uniosła brwi, spoglądając na szczeniaka z mieszanką podziwu i zainteresowania.
    - Bystra jesteś - pokręciła głową w geście uznania. - Owszem, jestem szpiegiem. Dlatego się wymknęłam. Oni ćwiczą walkę czy strategie, ja natomiast muszę opanować inne, bardziej specyficzne umiejętności. Mój trening wygląda nieco inaczej - wyjaśniła, wzruszając ramionami, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem.
Nie potrafiła, ani nie starała się jednak ukryć zawadiackiego uśmiechu, który wyraźnie sugerował nagięcie nieco pewnych faktów. Nie wydawało jej się, aby młoda Hebe zamierzała zaraz zawrócić z zamiarem doniesienia przełożonym o akcie niesubordynacji nowego szpiega. By upewnić się co do tego, ponownie zwróciła się do samiczki.
    - Nazywam się Vesper - oznajmiła, nieśpiesznie ruszając przed siebie. - Masz ochotę towarzyszyć mi w treningu? - zapytała jakby od niechcenia. - Wygląda na to, że dysponujesz sporym potencjałem. Szkoda byłoby go zmarnować. Niezależnie od tego, jaką pozycję chcesz objąć w przyszłości, przydadzą ci się pierwsze doświadczenia, których próżno szukać na wyreżyserowanych, ułożonych lekcjach. No chyba, że wolisz tam wracać i obserwować jak grupa psów biega tam i z powrotem po pustym polu... - dobierała starannie słowa, mając nadzieję na wzbudzenie zainteresowania i chęci w swojej rozmówczyni. Spojrzała na nią wyczekująco.

Hebe?

Od Erato CD. Concorde'a

   To był wielki dzień! Po caluśkich wiekach (które, jeśli ktoś chciałby zostać wtajemniczony w szczegóły, trwały niecałą dobę) przekonywania Enyalios zgodził się zabrać swą starszą córkę, następczynię, dziedziczkę, do koszar, czyli miejsca, w którym zbierali się najprawdziwsi rycerze! A nie, chwilka, no tak, tata już jej to wyjaśniał - najprawdziwsi wojskowi (to prawie jedno i to samo, była przekonana).
   Jeszcze w drodze do upragnionego przez Erato miejsca napotkali kogoś, kogo tata nazywał "ciocią Erydą" i o kim często jej opowiadał, gdy po raz setny był zmuszany do opowiadania o wojsku, generała, jak już wiedziała jego córka (powiedzieć, że się tą wiedzą szczyciła, to popełnić błąd wielkiego niedomówienia - im bardziej istotne jej zdaniem rzeczy poznawała, tym bardziej rozentuzjazmowana później chodziła), oraz jakiegoś innego szczeniaka. Tak, ciocia Eryda miała syna, o tym tata też mówił. Miał dziwne imię, którego zapamiętanie zajęło jej kilka dobrych chwil - Con-cor-de, Concorde.
   To, w jaki sposób jej zdaniem niezwykle podobny do swej mamy osobnik na nią patrzył, nie przekonywało ją do niego ani trochę. Prawie wszyscy się do niej uśmiechali, a on tymczasem wpatrywał się w nią twardo, z jakimś rodzajem wyższości.
   - Cześć, księżniczko. - Przywitał się w końcu, w jego pozornie obojętnym tonie wyraźnie wyczuwała drwinę. A może tak tylko jej się zdawało, ponieważ użył w stosunku do niej jednego z najgorszych określeń, jakie mógłby użyć?
   - Nie jestem księżniczką. Księżniczki są nudne. - Mruknęła niezadowolona.
   - Jesteś księżniczką. Jesteś następczynią Bet, co znaczy, że jesteś księżniczką. - Tak, teraz nie miała już żadnych wątpliwości. Drwił z niej, a ona nie mogła tego tak zostawić.
   - Nieprawda. - Warknęła cichutko, mając nadzieję, że nie dotrze to do uszu uważnie się jej przyglądającego Enyaliosa, który na pewno wygłosiłby jej za to długaśną przemowę. - Znaczy, może i trochę prawda, ale nie jestem taką księżniczką, jak w książkach. Jestem księżniczką-wojowniczką, rycerzem. - Wyprostowała się z dumą.
   - Rycerzem? - Parsknął, a ona nie miała pojęcia, co było w tym takie śmieszne.
   - Concorde. - Ostrzegawczy ton Erydy zapewne miał przywrócić jej syna do porządku, lecz nie wniósł do tej sytuacji w zasadzie nic nowego, może oprócz kolejnej porcji wiszącej w powietrzu nerwowości.
   Zerknęła szybko na swojego tatę, który jednak milczał jak zaklęty, wciąż wpatrując się w nią uważnie. Czy to był jeden z tych testów, który jak jej mówił, czasem miał jej zsyłać los? Czy właśnie teraz miała pokazać, że jest rycerzem i że żadne drwiny tego nie zmienią?
   Jeśli tak, była na to gotowa.
   Rozejrzała się wokół nich i odbiegła na chwilkę, by powrócić z dwoma prostymi patykami podobnych rozmiarów. Często bawiła się takimi w walkę mieczami z tatą, wiedziała, że czasem w taki sposób bawił się on też z Concordem. Jeden z nich rzuciła pod jego właśnie łapy.
   - Jak chcesz się przekonać, to ze mną walcz. - Wyprostowała się. Wiedziała, że rycerze rzucają w takiej sytuacji rękawicę, lecz ona żadnej nie miała, więc to musiało mu wystarczyć.
   Nie była pewna, czy da radę wygrać. Był od niej nieco starszy, przez co większy, silniejszy, szybszy. Jego ruchy były bardziej skoordynowane od tych należących do niej, której czasem wciąż zdarzało się potykać o własne łapy. Była jednak zdeterminowana, co wypełniało ją energią. Jeśli miała jednak przegrać, miała swojego asa w rękawie - rycerz nie zawsze wygrywał, lecz jeśli przegrywał, musiał to robić z honorem. Wiedziała, że jeśli nie uda się jej wygrać w pojedynku, zdoła wygrać w całym sporze, jeśli pokaże to szczeniakowi.

Concorde?

Od Coopera CD. Connora

   - To po co kombinujesz, jak nie umiesz? - Prychnął, ponownie wywracając oczami. Coś czuł, że tak mógł mieć wyglądać ich związek, obfitować w dziwne sytuacje pieczętowane przez parsknięcia, prychnięcia i przewracanie oczami. Tak, to mogło być ciekawe, piękne, w bardziej podniosły i romantyczny sposób mówiąc, życie. To mogła być ich przyszłość.
   Podniósł się jednak do pionu i spojrzał niepewnie na wyciągniętą w jego stronę łapę jego partnera.
   - Chyba nie chcesz tańczyć na dwóch łapach, jak ludzie? - Parsknął, kręcąc głową.
   - A to niby dlaczego nie? - Mruknął Connor, wyraźnie zbity z tropu.
   - Dlatego, że tacy świetni i doświadczeni tancerze jak my nie wytrzymają prawdopodobnie w takiej pozycji kilku sekund. Musimy wymyślić coś innego, jak już się tak zawziąłeś na ten taniec. - Mruknął, przekrzywiając nieznacznie łeb. Niech inni mówią co chcą, ale jemu naprawdę wygodniej się myślało w takiej pozycji!
   - Wiem! - Oznajmił nagle Connor, zmuszając tym samym swego świeżo upieczonego partnera do nerwowego podskoku. - Znaczy, nie będzie to jakieś efektowne, ale to chyba nie o to chodzi, czyż nie?
   Wypowiedziawszy te słowa, szpieg podszedł do gońca o te kilka kroczków, które ich do tej pory dzieliły. W zamian otrzymał od niego niepewne, nieco zdziwione spojrzenie, lecz jedynie pokręcił głową z lekkim rozbawieniem i przystąpił do ustawiania ich w pozycji najbardziej odpowiedniej do tańca, gdy było się psami.
   Przestrzeń pomiędzy nimi na dobrą sprawę całkowicie przestała istnieć. Zanim Cooper zdążył zrozumieć, co się dzieje, głowa jego ukochanego spoczęła na jego karku. Delikatnym kuksańcem łapy o łapę został przekonany do ułożenie swej własnej w takim samym układzie względem karku szpiega. Connor był od niego wyższy, lecz jedynie trochę, więc pozycja ta nie była w żaden sposób niekomfortowa. Już po chwili istnieli tylko oni dwoje, w tej jednej chwili wręcz stopieni w jedność w swym uścisku, oraz melodia i słowa płynące z gramofonu.


   Gdyby był w stanie, spojrzałby właśnie w oczy swojego ukochanego. Nie wiedział, czy był to przypadek, czy Connor celowo postanowił do ich tańca wybrać właśnie tę płytę, z właśnie tą piosenką, lecz jej słowa uderzyły go z zaskakującą siłą. Tak, ich miłość nie zadawała żadnych pytań, nie raczyła im wyjaśnić, czy jest uczuciem normalnym i pożądanym ze względu na to, że byli przedstawicielami tej samej płci, ale też była tak silna, że Cooper nie potrzebował już odpowiedzi na tego typu pytania, wyjaśnień. Gdy był ze swoim partnerem (zdawało mu się, że nadużywał w swych myślach tego określenia, lecz nie mógł na to nic poradzić - był po prostu tak cholernie szczęśliwy!), wiedział, że ich serca wybrały za nich. Był im za to zresztą bardzo wdzięczny.
   - Kocham cię. - Szepnął po raz kolejny w przeciągu ostatniej doby, choć jeszcze zanim się zaczęła, nie sądził, że te słowa będą mogły kiedykolwiek opuścić jego pysk. - Tak bardzo cię kocham. 

Connorku?

ESTLAY ZACHODZI W CIĄŻĘ!

  • OJCIEC — Aidan.
  • ILOŚĆ SZCZENIĄT W MIOCIE — dwoje.
  • DATA — 31 maja.
  • DATA PORODU — 7 czerwca.

Od Estlay CD. Aidana

Minęło kilka, może nawet kilkanaście dni, a zmęczenie Estlay zaczęło rosnąć, natomiast apetyt spadać. Mało co jadła, zazwyczaj kilka marnych kąsków, na szczęście udawało jej się utrzymywać wagę, ba, nawet jakimś sposobem przytyła.
Rzadko, prawie w ogóle, odwiedzała szpital, chodził tam jej partner, ona natomiast zajmowała się wypełnianiem obowiązków Gammy w domu.
I choć po informacji, iż obejmie miejsce w hierarchii, zdobyła przyzwoite wykształcenie medyczne, nie była w stanie stwierdzić, co jej dolega. Podejrzewała bliżej nieokreślonego wirusa.
Aidan namawiał ją, aby wybrała się do Laverne, która przed zostaniem suką Beta, była lekarką, Kruczoczarna jednak opierała się tej decyzji, nie chcąc nękać świeżo upieczonej matki.
Wkrótce jednak uległa, jej samopoczucie znacznie zaczęło odbijać się na jej aktywności, w tym na wypełnianiu obowiązków.
- Iść z tobą? - samiec stanął w progu domu i oparł się o framugę drzwi, wpatrzywszy się w stojącą przed domem partnerkę.
Uśmiechnęła się do niego słabo, głównie ze względu na swoją myśl o tym jak przystojnego ma ukochanego.
- Pójdę sama. I tak będzie mi wstyd, że zakłócam jej spokój, dopiero co urodziła, a w dodatku nie jest już lekarką - westchnęła cicho.
Pies przypominający przedstawicieli rasy husky skinął głową ze zrozumieniem, ale po jego mimice można było stwierdzić, iż nie podoba mu się jej pomysł.
- Jeśli zasłabniesz po drodze... - zaczął i pokręcił łbem.
- Nie zasłabnę - przerwała mu. - Koniec pogaduszek, idę - oznajmiła i zerknęła na niego po raz ostatni, a następnie odwróciła się i ruszyła w kierunku domu Bet, który na szczęście znajdował się całkiem blisko.
Szła spokojnie, wręcz melancholijnie, słuchając stłumionych przez wiatr pieści ptactwa. W międzyczasie zastanawiała się, co mogło jej dolegać. Czy to przez tą chorobę nie mogła zajść w ciążę? Może miała stopniowo umierać?
Zacisnęła powieki poirytowana swoimi czarnymi scenariuszami, a gdy je uchyliła, zorientowała się, że na horyzoncie rozciągnął się budynek, do którego zmierzała. Już czuła wstyd przed parą Beta, ale postanowiła go ukryć i wmówić sobie, że robi to dla własnego dobra. Musiała w końcu wrócić do pełnienia swoich zadań, aby stado funkcjonowało jak najlepiej. Chociaż musiała przyznać, iż Aidan bez problemu dałby sobie radę. Nie chciała go jednak obciążać.
Zacisnęła zęby, kiedy stanęła przed drzwiami i zapukała. Czekała chwilę, aż wkrótce w drzwiach pojawił się Enyalios.
- Witaj, Enyaliosie - uśmiechnęła się nieco głupawo. - Czy mogłabym porozmawiać z Laverne?
Samiec skinął energicznie głową, zniknął w głębi domu, a już po chwili zastąpiła go jego partnerka. Zdawała się być nieco zmęczoną, Kruczoczarną przeszedł więc wręcz dreszcz. Miała tupet, aby ich nękać w takim momencie życia.
- Cześć, Lav - skinęła głową na przywitanie. - Najmocniej przepraszam, że was nachodzę, ale miałabym prośbę. Mogłabyś mnie przebadać? Ostatnio paskudnie się czuję.
Beta zgodziła się bez zawahania. Obie podążyły do salonu, gdzie Laverne dokładnie obejrzała Estlay, podpytując ją o objawy. Do ich uszu dochodziło stłumione kwilenie szczeniąt, co tylko i wyłącznie jeszcze bardziej wzbudzało wstyd Gammy. Ku jej uciesze, wizyta trwała tylko kilka minut, nie musiała więc zabierać znajomej zbyt wiele czasu.
- Estlay... - na pysku byłej lekarki pojawił się cień uśmiechu. - Wszystko wskazuje na to, że jesteś w ciąży. Gratuluję, choć nie wiem czy to dla was uciecha, czy raczej... zmartwienie.
Ciemna samica zmarszczyła brwi.
- Ale... nie mdliło mnie, czułam się nawet całkiem przyzwoicie, ostatnio się pogorszyło... Nie rozumiem.
- Wystąpiły u ciebie wzrost wagi, brak apetytu, nadmierne zmęczenie i uwrażliwienie na zapachy, prawda?
Skinęła głową na potwierdzenie tych słów.
- To inne objawy ciąży. Fakt, wymiotowanie zdarza się stosunkowo często, ale nie zawsze. Z tego co zauważyłam, twoje ciało przygotowuje się na posiadanie potomstwa. Wraz z Aidanem zostaniecie rodzicami.
Estlay podniosła się z kanapy, przeprosiła raz jeszcze za najście, a przede wszystkim podziękowała, po czym opuściła dom Bet, spiesząc ku jej własnemu.
Tak bardzo martwiła się, iż nie uda jej się zajść w ciążę, a ona już w niej była. Nosiła pod sercem swoje wymarzone dzieci. Ich wymarzone dzieci.
Droga wyjątkowo jej się dłużyła, wkrótce jednak weszła do zamieszkiwanej przez nią chatki i od razu zaczęła szukać ukochanego po pomieszczeniach. Natrafiła na niego w kuchni, gdzie wyglądał przez okno.
- Estlay! - ucieszył się na jej widok, wszakże jej kamienna mina ostudziła jego entuzjazm. - I jak...? Co się dzieje? - zmarszczył ze zmartwieniem brwi.
- Jestem w ciąży - zdjęła beznamiętną maskę i uśmiechnęła się szeroko.

Aidan?

Od Vesper CD. Ollie'go

    Vesper wpatrywała się w nieznajomego samca z wyraźnym przejęciem. W chwili obecnej wciąż zajmowała się przeklinaniem tych wszystkich cech, którymi na codzień mogła się z pełną należnością szczycić, zaś teraz niknęły gdzieś, jakby przytłumione przez natłok strachu, bólu i zwykłego, fizycznego zmęczenia. Pośród tych wszystkich emocji, dopiero teraz, nagle i z pełną siłą poczuła, jak bardzo jest wyczerpana oraz znużona. Być może właśnie to przytłumiło nieznacznie jej niepewność. Zresztą, wizja samotnego wykrwawienia się gdzieś pośród norweskich fiordów również nie prezentowała się zbyt kusząco.
    Samica skinęła pyskiem.
   - Dobrze - odparła beznamiętnym, cichym głosem. - Prowadź.
    Przez krótką chwilę patrzyła jedynie, jak nieznajomy pies odwraca się w przeciwnym kierunku i rusza przed siebie. Próbowała dokładniej ocenić jego wygląd. Przypominał border collie, jednak miał w sobie coś jeszcze... Vesper nie mogła ocenić, czy jej spostrzegawczość faktycznie wyłapała jakiś szczegół świadczący o domieszce innej rasy, czy zwyczajnie ciemność płata jej figle. Nie będąc w stanie sprecyzować swoich przypuszczeń, przyjęła tymczasowo drugą opcję. Samiec odwrócił pysk, jakby pragnąc się upewnić, że podąża za nim. Dogoniła go, przyspieszając na tyle, na ile pozwalał jej obecny stan. I na ile jej się chciało.
    Pozostawiła między sobą a czarno-białym psem krótki odstęp. Ciężko tu mówić o taktyce, jednak zdecydowała się na zachowanie właściwego dystansu. W tej sytuacji, choć to zupełnie niepodobne do niej, postanowiła milczeć. Lepiej nie testować cierpliwości tego, który zdecydował się udzielić wsparcia intruzowi na swoich terenach. Wydawał się zupełnie szczery w swoich zamiarach, jednak nie warto ryzykować. Tym razem powinna trzymać się z boku. Otrzyma pomoc, być może doczeka do rana i pójdzie z swoją stronę. Gdziekolwiek by ta "strona" nie była. Właściwie, mogła pójść w którąkolwiek ze stron - żadna nie będzie "jej".
    Nie skupiała szczególnej uwagi na drodze, którą się poruszali. Zauważyła jedynie, że szli głównie ścieżką położoną nad brzegiem fiordu. Walczyła z sennością i niemal biernie podążała za swym tymczasowym przewodnikiem. Dookoła panowała zupełna cisza. Nawet wiatr chwilowo zamarł, uwydatniając chrzęst kroków na przemierzanym podłożu oraz płytki oddech. W pewnym momencie jednak, poczuła coś na wzór lekkiego otrzeźwienia. Przystanęła na moment.
    Weszli właśnie na niewielkie wzniesienie, skąd rozciągał się widok na okolicę. Przed nimi widniała spora, ludzka wioska rybacka. Śladów dwunogich próżno było jednak szukać, co Vesper natychmiast zrozumiała. Przyglądała się czerwonym, drewnianym domkom oraz zarośniętym już ulicom. Znajdowała się tuż nad brzegiem fiordu. Po drugiej stronie dostrzegła kolejne zabudowania, tym razem nieco większe. Jak się domyśliła - miasto. Zapalone w niektórych oknach światła świadczyły o ludzkiej obecności.
    Pośród ciemności przełamywanej jedynie bladym, księżycowym światłem, otaczający ich krajobraz sprawiał wprost nieziemskie wrażenie.
   - Co to za miejsce? - Vesper zrównała się z samcem, zapominając zupełnie o jakiejkolwiek ostrożności.

Ollie?

Od Aidana CD. Estlay

  Rozumiał jej frustrację, zmartwienie, czy też zawód. Wiedział, że Estlay bardzo pragnęła stać się matką, w końcu on również dzielił z nią ów pragnienie. Wierzył, że pewnego dnia uda im się spełnić swoje marzenie, wystarczyła tylko cierpliwość. W końcu nie zawsze wszystko przebiega pomyślnie i nie mogli mieć szczeniąt tak już, od razu, potrzeba była czasu, problem polegał tylko na tym, ile tego czasu ma minąć. Aidan mimo tego nie zamierzał myśleć pesymistycznie.
  Jeżeli jednak ich starania nie poskutkowałyby, czego nawet samiec nie dopuszczał do siebie, wtedy zamierzał szukać sposobów, dzięki którym upragnione szczenięta miałyby się zjawić na świecie.
  Spojrzał na swą ukochaną i uśmiechnął się ciepło.
- Na pewno się uda - jego ton był cichy, spokojny. - Po naszym domu będzie słychać dźwięk maleńkich łapek, o które będziemy dbać i kochać całym sercem - chcąc dodać ukochanej nadziei, położył swoją łapę na jej łapie i spojrzał w jej czekoladowe oczy.
Samica w odpowiedzi mocno się w niego wtuliła i westchnęła cicho. Aidan zatopił pysk w jej długim i gęstym futrze, wciągając nozdrzami jej niepowtarzalną woń. Po chwili samiec oddalił pysk od ukochanej, która posłała mu delikatny uśmiech.
- Głodna? - Zapytał wesoło, odwzajemniając gest. Zbliżała się wieczorna pora, więc Aidan zaczynał już powoli czuć, jak jego żołądek błaga go o posiłek.
- Tak - pokiwała ochoczo głową Estlay.
- Więc zostań tu, ja przyniosę coś z kuchni - oznajmił, podnosząc się z wygodnego łoża. Nie usłyszał odpowiedzi partnerki, więc uznał, że zgadza się z nim.
  Aidan powolnym krokiem udał się do kuchni. Zaglądnął do spiżarni, gdzie znajdowało się tylko ciało zająca. Samiec chwycił zwierzę w pysk i opuścił pomieszczenie. Wrócił do sypialni, gdzie samica Gamma czekała już w siedzącej pozycji na swój posiłek. Podzielili po równo mięso dla siebie, przystępując do konsumpcji.
  Po zającu pozostały już tylko kości, które sprzątnęli. Po zakończeniu tej czynności, para ponownie powróciła na łóżko, wtulając się w siebie. Aidan ziewnął potężnie, przymykając ślepia.
- Dobranoc - mruknął, już po chwili zapadając w sen.
<Estlay?>

Od Hebe [do Vesper]

Tamtego dnia, tuż po wspólnym rodzinnym śniadaniu, wybrała się wraz z ojcem oraz o kilka minut starszą siostrą do koszar, na rutynowy przegląd wojska. Samiec Beta, będący jej rodzicielem robił to często, a od jakiegoś czasu Erato towarzyszyła mu w większości takich wypraw, w przeciwieństwie do Hebe, która na treningach i zbiórce była zaledwie kilka razy. Za pierwszym z nich była wręcz zachwycona, widząc jednak, że prawie zawsze działo się to samo, znudziły ją one i wolała poświęcać czas na rzeczywiście ciekawsze sprawy, jak chociażby niezdarne próby złapania myszy, podczas których szlifowała strategie łowieckie, czy zwykłe pławienie w jeziorze.
Tym razem postanowiła jednak udać się do koszar wraz z Betą oraz jego następczynią, uznała bowiem, iż całkiem dawno tam nie zaglądała, może miało więc szanse wydarzyć się coś ciekawego. Po drodze do głównej siedziby wojska, urządzała wraz ze swoją siostrą różne zabawy, w większości plątając się pod łapami ojca. Były to zwykłe przepychanki, podczas których zdarzało się, iż lądowały na moment na ziemistym gruncie, ale i zabawy w berka. Ciągnęły się za ogony i uszy będąc widocznie rozochoconymi. Być może energii dodawała im ładna pogoda? Powiewał lekki, całkiem ciepły wiaterek, a południowe promienie słońca ogrzewały powietrze. Towarzyszył im nieustannie żywy świergot różnych ptaków, ale one zdawały się nie zwracać na niego uwagi - całkiem możliwe, iż przyczyniał się do tego ich młody wiek, ale równie prawdopodobny był fakt, że nie zwracały uwagi na takie szczegóły w otoczeniu, ponieważ były zbyt bardzo skupione na zabawie i samych sobie.
Droga więc mijała im wyjątkowo szybko, chociaż Hebe nigdy się nie dłużyła, pewnie dlatego, że zawsze umiała sobie znaleźć jakiś interesujący obiekt lub zajęcie. 
Dotarli do wybrzeża, na którym umiejscowiona była potężna latarnia morska oraz kilka innych budynków, takich jak szpital czy szkoła. Oni nie zmierzali jednak do żadnego z nich, a do siedziby wojska, a zarazem sekcji łowieckiej. Jak okazało się na miejscu, oddziały nie przebywały wewnątrz budowli, lecz przed nią. Hebe przypadło to do gustu.
Enyalios przywitał się z Erydą, nieopodal której stał Concorde (któremu Hebe nie poświeciła większej uwagi aniżeli rzucenie krótkiego spojrzenia), i już po chwili generał ustawiła wojsko w szeregu, jak to zazwyczaj miało miejsce. Potomkini Bet stanęła dumnie obok przedniej łapy swego ojca i wyprostowała się, wypinając przy tym klatkę piersiową do przodu. Szybko wszakże zapomniała o postawie, a stało się to dokładniej wtedy, gdy wśród szeregów spostrzegła nieznajomą samicę. Miała długa, rudą (oraz błyszczącą w świetle, jak zauważyła młoda sunia) sierść, a jej budowa ciała była zwarta, ale całkiem smukła, co zapewne zapewniało przyzwoitą zwinność. Ogon nosiła nisko, przynajmniej w tamtej chwili, łapy natomiast były średniej długości, umięśnione, lecz bez przesady.
Hebe dotąd nie miała okazji widzieć przedstawicielki rasy o podobnym wyglądzie, przyglądała się jej więc z wyraźnym zaciekawieniem, głównie ze względu na rude umaszczenie. Obca stała z beznamiętną miną, nawet nie zwróciwszy większej uwagi na potomstwo pary Beta. Zdawała się również nie przykładać większej wagi do słów powitalnych Enyaliosa oraz reszty przemówienia, które głosił.
Hebe lubiła obserwować, nie można było odmówić jej też spostrzegawczości. Uparcie nie spuszczała z oczu, jak mniemała, nowej członkini Północnych Krańców.
Gdy generał pozwoliła wojsku spocząć i wrócić do ćwiczeń, szczenię uważnie podążało wzrokiem za nieznajomą. Nie kontynuowała ona jednak swojego treningu, jak robiła to reszta psów, zamiast tego rozejrzała się ostrożnie wokół, jakby upewniała się, czy nikt na nią nie patrzy, a następnie dała nura za budynek, gdzie zniknęła z pola widzenia jej obserwatorki.
Hebe przełknęła nerwowo ślinę, zainspirowana nietypowym zachowaniem, jak później miała się dowiedziała, nowego szpiega. Och, nadawała się do tej roli, i to jak. Udowodniła to swoją potajemną ucieczką.
- Tato, zaraz wrócę - oznajmiła młoda samiczka, przerywając tym samym rozmowę między swoim rodzicielem, a Erydą.
I choć zaprzeczył, obawiając się o swoją córkę, generał stanęła po jej stronie i udało jej się namówić Enyaliosa, aby ją puścił. Uśmiechnęła się promiennie do starszej od niej suki, zerknęła na swoją siostrę, która siedziała naprzeciwko Concorde'a, po czym pognała za rudą nieznajomą. Biegła najprędzej, jak umiała, choć jej krótkie, nieumięśnione jeszcze łapy oraz niezdarne, pozbawione gracji ruchy nie ułatwiały jej zadania. Skręciła za ścianą budynku, dzięki czemu na horyzoncie pojawiła się ofiara jej czyhania, która wcale nie pędziła przed siebie, a szła sprężystym krokiem kilkanaście metrów przed Hebe. Najwyraźniej nie obawiała się już, że zostanie przyłapana. Nic dziwnego, zniknęła im z pola widzenia.
- Hej! - krzyknęła za nią Hebe, która niezmiernie się ucieszyła, gdy dorosła samica przystanęła, usłyszawszy jej wołania. - Proszę pani!
Wkrótce przystanęła obok niej, dysząc przy tym cicho. Zamerdała wesoło swoim krótkim ogonkiem i przestąpiła z łapy na łapę, czując na sobie niezrozumiałe spojrzenie.
- Jestem Hebe - przekrzywiła lekko łebek. - Widziałam, jak się pani wymyka. Stamtąd - zerknęła za siebie i wzięła głębszy wdech, próbując tym samym wyrównać swój oddech. - Widać, że jest pani szpiegiem - wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

Vesper?

Od Ollie'go CD. Vesper

Odkąd się przenieśli Ollie miał dużo pracy na głowie. Musiał kontrolować wszystkie sprawy związane z edukacją i łowiectwem co nie było takie proste. Na pewno nie spodziewał się takiej ilości papierkowej roboty. Codziennie dostawał cały stos formularzy i rubryczek do wypełniania, było tego tak dużo, że gdy zaczynał popołudniami to kończył wcześnie rano następnego dnia. Kładł się o coraz to dziwniejszych godzinach i wstawał gdy słońce zachodziło, można było uznać go za istotę o nocnym trybie życia. 
Gdy psy przyzwyczaiły się do nowych warunków, a ilość pracy zaczęła się zmniejszać, Ollie zamiast przestawić swój zegar biologiczny na "normalne" godziny zaczął korzystać z uroków Norwegii w godzinach wieczornych. Na dawnych terenach nie mógł zobaczyć tylu gwiazd na niebie co tutaj, a co dopiero zorzy polarnej. Dlatego właśnie samca Delta można było napotkać w środku nocy z uśmiechem na pysku gdy przemierzał tereny Północnych Krańców. Zawsze chodził dokładnie tą samą trasą, wychodził ze swojej chatki rybackiej i szedł ścieżką przy fiordzie. Zakręcał z powrotem do domu dopiero gdy dochodził do gór. Zwykle odbywał tą drogę sam i nikt mu w niej nie przeszkadzał, wszyscy o tak późnej porze spali lub po prostu nie wychodzili z domów. Pewnego dnia ta rutyna została zaburzona, dokładniej mówiąc przez zapach, który dostał się do nozdrzy Ollie'go w trakcie jednej z przechadzek. Był obcy, należący do psa, ale nie z miasta, ani sfory. Czarno-biały samiec postanowił ruszyć do jego źródła, w końcu mógł być to intruz stanowiący zagrożenie dla innych członków. Nie musiał długo szukać, zatrzymał się w krzakach kilka metrów od rudego psa. Obcy od razu zdał sobie sprawę z obecności Ollie'go, pies cofnął się kawałek jednak z jakiegoś powodu nieszczęśnie upadł na ziemię. 
- Hej - głos wyjawił tajemnicę płci psa, była to przedstawicielki płci pięknej, w tym wypadku wypadałoby raczej użyć tego drugiego określenia, słabej wnioskując po nadmiernym tłumaczeniu się i drżącym głosie. Delta mógł pozwolić jej odejść, stawiał na to, że trafiła tu przypadkiem i nie ma złych zamiarów. Jednak gdy zbliżył się o kilka kroków do suczki to zauważył opatrunek na jej lewej łapie przesiąknięty szkarłatną cieczą. Przez chwilę przeszło mu przez myśl żeby to zignorować, ale jego cechy przeważyły szalę, doskoczył do suki.
- Zaczekaj - położył łapę na jej ramieniu, od razu zostało w niego wbite przestraszone spojrzenie - wykrwawisz się jeśli pójdziesz dalej - oznajmił marszcząc brwi. Próbował znaleźć wyjście z sytuacji, w tej chwili nie mógł pomóc nieznajomej, nie miał potrzebnych przyborów aby cokolwiek zrobić, nie mógł jej też zabrać do szpitala przez brak lekarzy. Jedyną jego opcją było zabranie jej do siebie na co pewnie się nie zgodzi, ale nie zaszkodzi spróbować jej przekonać. - Mógłbym ci pomóc z tą raną, tylko... - Zawahał się, zabierać kogoś kompletnie obcego do własnego domu, na własne tereny? Wydawało mu się, że suka nie jest groźna, ale przecież może udawać. Tak naprawdę to nie miało znaczenia, tollerka była ranna i jeśli on nic z tym nie zrobi to mógłby mieć ją na sumieniu - musiałabyś pójść ze mną, oczywiście po wszystkim będziesz mogła iść w swoją stronę - dokończył.

Vesper?

Od Laverne CD. Enyaliosa

Po wyjściu swojego partnera z domu, patrzyła jeszcze chwilę na swoje córki. Żałowała, że nie miały szczęścia poznać swoich dziadków ani nawet wujostwa, jak to w niektórych rodzinach bywało. Gdyby tylko Hans mógł je zobaczyć... Ale nie mógł. I tego Laverne żałowała najbardziej.
Westchnęła cicho, trąciła czule szczenięta, po czym ze znużeniem ułożyła pysk na łapach i odpłynęła, aby wpaść w objęcia Morfeusza.

Wszędzie wokół rozciągała się woda. Chlupotała pod jej łapami, wpadała do pyszczka, zdawała się chcieć ją pochłonąć, pogrążyć w swej otchłani. I nigdy nie wypuścić. 
- Mamo, boję się - zaskomlała Laverne i zaczęła cofać się w kierunku brzegu, stopniowo wyłaniając się z wody.
Przysiadła na płyciźnie i przyglądała się, zresztą ze wzajemnością, smukłej suce o beżowym, nakrapianym umaszczeniu. W jej błękitnych ślepiach zdawała się kłębić cała miłość tego świata.
- W porządku, Lav - mruknęła i podeszła do córki. - Jeśli nie chcesz, nie musisz tego robić. Ale jeśli się na to zdecydujesz, pamiętaj, że będę obok i nie pozwolę, aby stała ci się jakakolwiek krzywda - trąciła ją nosem i uśmiechnęła się ciepło.
Kolorowa, niewielka samiczka popatrzyła na czarnego dorosłego samca, który stał w wodzie obok jej brata, Hansa. Pływał już samodzielnie, ale pies o ciemnym umaszczeniu będący ich ojcem czuwał obok.
Uniosła wzrok, aby spojrzeć ponownie na swoją matkę i milcząc, zastanawiała się co chciałaby zrobić. Wypuściła gwałtownie powietrze, podniosła zad z piaszczystego dna jeziora i pokiwała energicznie głową.
- Chcę spróbować ponownie, mamo - oznajmiła i otarła się o przednią łapę Mori.
Nie było na świecie osoby, której ufałaby bardziej niż swojej matce. No, nie licząc Charliego. Wiedziała, że żadne z nich nie pozwoliłoby, aby któremuś z ich szczeniąt stała się krzywda. Byli najlepszymi rodzicami na świecie!
- W porządku - zaśmiała się dorosła samica, ale po chwili spoważniała. Nie odebrało jej to jednak uroku. Laverne zawsze uważała swoją matkę za jedną z najpiękniejszych suczek na świecie. - Gdy będziemy zbliżać się do miejsca, w którym stracisz grunt pod łapkami, chwycę cię za kark, Skarbie, w porządku? 


I obraz w jej śnie się rozpłynął, ustępując miejsca kolejnemu.

Rozejrzała się wokół. Stała na okwieconej leśnej polanie, której granicą były gęsto rosnące drzewa. Niebo pokryte było ciężkimi szarymi obłokami, powietrze wszakże było ciepłe. Analizowała miejsce rozciągające się zewsząd, nie bardzo wiedząc, gdzie się znajdowała. Kojarzyła tę łąkę. Czy to nie tu poznała Enyaliosa...?
Nie zdążyła jednak znaleźć w swych wspomnieniach ów wydarzenia, bowiem jej uwaga została odwrócona.
Ze zmrużonymi oczami przyglądała się otoczonej białą łuną postaci, która wyłoniła się z iglastego lasu, zmierzając tym samym w kierunku spłoszonej Laverne. Suka przez chwilę chciała rzucić się do ucieczki, nie mogąc zidentyfikować nieznajomego obiektu, lecz coś nie pozwalało jej się ruszyć, nakazywało stać w miejscu.
I wkrótce rozpoznała nieznajomą dotąd sylwetkę. Jej serce zabiło mocniej, mięśnie spięły się, aby zaraz porwać samicę do biegu. Do biegu, podczas którego z każdą chwilą zbliżała się do niej.
- Mamo! - krzyknęła z niedowierzaniem, zanim na nią naskoczyła, zapomniawszy o tym, iż nie była już szczenięciem. I tym samym spowodowała upadek ich obu.
Upadły obok siebie, jak się jednak okazało, żadna z nich nie poczuła bólu.
- Mamo... - wyszeptała drżącym od emocji głosem, i uniosła głowę z ziemi, pozostając jednak w pozycji leżącej.
- Laverne... moja córeczko - Mori zmarszczyła nos, a w jej oczach zabłysnęły łzy.
Przyglądała się z czułością swojemu już dorosłemu dziecku. Jej serce wypełniał ból. Była już dorosła, a ona to wszystko pominęła. Nie mogła dać błogosławieństwa jej związkowi, otrzeć jej łez, doradzić, czy wesprzeć w najtrudniejszych sytuacjach.
Przysunęła się do córki i zaczęła wyjmować z jej różnobarwnej sierści źdźbła trawy oraz fragmenty kwiatów.
- Mamo, zostałaś babcią, wiesz? - Laverne uśmiechnęła się ciepło. - Ale boję się, że nie dam sobie rady... - dodała smętnie po chwili i spuściła głowę.
Mori łapą uniosła podbródek swojej córki, aby ta na nią spojrzała.
- Też się bałam, wiesz? Tak bardzo żałuję, że z tego strachu zostawiłam was zaraz po porodzie, a wróciłam dopiero po kilku tygodniach... Gdybym tylko wiedziała, że czas nam dany będzie taki krótki... - westchnęła głośno. - Przepraszam.
Lav pokręciła gwałtownie głową. 

- Byłaś najlepszą mamą na świecie! Zawsze będziesz, mamo - wtuliła się gwałtownie w starszą sukę.
- Na pewno dasz sobie radę, mój Promyczku... 

I pozwoliły, aby cisza wypełniła powietrze. Leżały na pustej łące, ukryte wśród wysokich źdźbeł trawy, wtulone w siebie nawzajem, jakby mogły nadrobić stracony czas. A potem Mori zdawała się pozwoli rozpływać, sprawiając, iż jej córka zaczęła krzyczeć "Nie, mamo, nie zostawiaj mnie!"


Podniosła gwałtownie głowę i wzięła głęboki wdech, czując wilgoć na policzkach. Pobłądziła wzrokiem po pomieszczeniu, jakim była sypialnia, aż w końcu utkwiła spojrzenie w swoich małych córeczkach, leżących u jej boku, orientując się, że to wszystko było tylko snem.
Westchnęła z ulgą, a następnie rzuciła okiem na puste miejsce obok siebie, nie licząc szczeniąt.
- Enyalios? - rzuciła głośno, a gdy nie otrzymała odpowiedzi, odezwała się ponownie.
Wkrótce w progu sypialni stanął uśmiechnięty samiec Beta.
- Zostań z nimi, muszę iść się obmyć, najlepiej do pobliskiego strumienia - oznajmiła bez namysłu, zaspanym jeszcze głosem.
- Co? - odmruknął zdezorientowany. Mina mu zrzedła, przestąpił nerwowo z łapy na łapę.
- Dasz sobie radę - stwierdziła cicho i ostrożnie odsunęła się od swojego potomstwa, aby zeskoczyć z łóżka. - Tylko śpią. Zaraz wrócę, obiecuję.
Nie odpowiedział, co uznała za znak zgody, minęła go więc, po drodze trącając go łbem, i wyszła z domu. Zaciągnęła się łapczywie rześkim powietrzem, ruszając w kierunku pobliskiego źródła wody, do którego trafiła już kilka minut później.
Kiedy weszła do chłodnej cieczy, zorientowała się, że tego potrzebowała. Wiedziała wszakże, iż nie mogła pozostać tu dłużej niż kilka chwil, potrzebna była w domu, jako matka.
Położyła się w strumieniu i wbiła tępe spojrzenie w przestrzeń przed sobą, nie mogąc wyrzucić z głowy snu, myśli o swojej rodzicielce.


Eny?

Od Vesper

    Podmuch wiatru po raz kolejny uderzył z gwałtowną siłą w oczy młodej samicy. Z jej ust padło krótkie przekleństwo, stłumione w ostatniej chwili przez niezadowolony pomruk. Marnowanie energii na skołatane nerwy to ostatnie, czego mogła w tej chwili pragnąć. Była przemarznięta, ranna i osamotniona, gdzieś pośrodku obcych, norweskich pustkowi.
    - Jedź do Norwegii, mówili. Będzie fajnie, mówili - mamrotała pod nosem, stawiając kolejne kroki po niestabilnym gruncie.
Doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, iż nikt nawet nie zająknął się o propozycji wyjazdu, a znalazła się tu przez impulsywną, głupią i zupełnie nieprzemyślaną decyzję. Identyczną jak setki tych, którym codziennie pozwalała kierować swoim życiem. Ta, jak się okazało, była jedną z drastyczniejszych w skutkach, jeśli wziąć po uwagę wszystkie zmiany. Wskakując na pokład odbijającego od brzegu statku nie miała nawet pojęcia, dokąd się udaje. Nie przeszkadzało jej to jednak w narzekaniu - raz po raz dorzucała w myślach kolejne komentarze, kpiące z własnej bezmyślności, której tak uparcie się trzymała. Z drugiej strony, to nie tak, że kiedykolwiek w jej życiu istniała jakakolwiek stabilność. Bynajmniej. Wszystko zmieniało się z dnia na dzień, zaś w jej słowniku nie widniało zdefiniowane doświadczeniem wyrażenie "rutyna". Również podejmując tę decyzję, nie miała zbyt wielu ciekawszych alternatyw. Mogła skoczyć ku nieznanemu lub dać się rozszarpać wściekłej hordzie. O ile pozwoliliby jej na tak szybki koniec. Spontaniczne rzucenie się na "głęboką wodę" nie wydawało się w tej sytuacji takie złe.
    Po raz kolejny poczuła przeszywający chłód. Znów zaczęła się zastanawiać, jakim cudem pod sam koniec maja mogły panować takie temperatury. Odpowiedzią prawdopodobnie była daleka północ, na której się znajdowała, tereny górzyste, pobliskie wybrzeże, a także, co prawdopodobnie najistotniejsze, noc. W dzień ku swojej radości cieszyła się względnym ciepłem i słoneczną pogodą, jednak obecnie drżała z zimna. Podniosła pysk, próbując odszukać pomiędzy chmurami księżyc. Liczyła, że z jego pomocą zdoła określić obecną godzinę i dowiedzieć się, ile pozostało do świtu oraz kolejnego spotkania z ciepłymi promieniami słońca. "Idąc z głową w chmurach można utracić grunt pod nogami" - zasłyszane niegdyś słowa rozbrzmiały w jej głowie w momencie, kiedy przednia łapa straciła kontakt z podłożem, ciągnąc za sobą całe ciało. Samica przekoziołkowała spory kawałek stromego zbocza, aby następnie zaliczyć bolesny powrót na ziemię. Jęknęła głucho, czując, jak ranna łapa odzywa się ponownie podwojonym bólem. Ten zaś obecnie pulsował w każdym z jej zmarzniętych mięśni.
   - No no, niezła z ciebie poetka, Vesper, gratulacje - warknęła z niezadowoleniem do samej siebie, zbierając się z ziemi.
Z niezadowoleniem oceniła, że prowizoryczny opatrunek na lewej kończynie przesiąkł już doszczętnie krwią, która ponownie zaczęła obficie wypływać z rany. Jak się okazało, oparcie ciężaru na rannej łapie było już zupełnie niemożliwe. Wyrzucając z siebie emocje w postaci układanych w głowie wiązanek niecenzuralnych słów, pokuśtykała przed siebie.
    Zmęczona, ranna, przemarznięta i, co usilnie starała się zamaskować innymi emocjami, przerażona. Nie myślała już o tym, dokąd idzie. I na pewno nie myślała trzeźwo. Najchętniej zatrzymałaby się i położyła zaraz na miejscu, gdzie stała. Ale zamiast tego posuwała się powoli naprzód, walcząc z sennością. Nie wyczuła charakterystycznej zmiany woni, towarzyszącej zwykle "zajętym" terenom. Przynajmniej tak długo, gdy do jej uszu nie dotarł cichy szmer.
    Wyprostowała się. Zdecydowanie zbyt gwałtownie, by zamaskować fakt, że zdaje sobie sprawę z czyjejś obecności. Czuła na sobie czyjś wzrok, lecz sama pośród ciemności nie dostrzegała nikogo. Serce kołatało w jej piersi, samica bezskutecznie próbowała opanować przyśpieszony oddech. Po raz kolejny już tego dnia wyklinała w duchu swoją głupotę i nieostrożność. Zapuściła się na czyjeś tereny, tyle zdołała ustalić po intensywnym, obcym zapachu. Wilcza wataha? Dzika sfora? Może jakiś gang kocich rebeliantów dla odmiany? Cokolwiek to było, Vesper nie miała pewności, czy chciała się przekonać o ichniejszym nastawieniu do intruzów. Teraz jednak było za późno na cokolwiek.
    W ciemności dostrzegła zarys psiej sylwetki. Nieznajomy osobnik stał kilka metrów przed nią, skryty wśród drzew i zarośli. Nie mogła ocenić nic więcej - wieku, płci, zamiarów... Nocne cienie kryły wszystko. Skuliła się nieznacznie, postępując krok do tyłu. Spięła mięśnie, jakby szykując się do ucieczki, jednak bolesne szarpnięcie w lewej łapie, które nastąpiło gdy tylko przeniosła na nią część ciężaru, brutalnie sprowadziło ją na ziemię. Nie miałaby szans.
    Odchrząknęła, starając się przybrać nieco pewniejszą postawę.
   - Hej - zaczęła przeciągle, próbując w ten sposób zyskać nieco czasu na ułożenie składnej wypowiedzi. Nic jednak nie przychodziło jej do głowy. Słowa plątały się, grzęzły na języku i umykały, myśli pozostawały rozbite w nieładzie, zaś wszystkie bodźce usilnie próbowały zakłócić z trudem utrzymywaną uwagę, której starała się poświęcić resztki swojej świadomości. Gdzie ta charyzma, którą tak się szczyciła? Akurat teraz, gdy najbardziej jej potrzeba... - Słuchaj, wygląda na to, że zabłądziłam... - stwierdziła ostrożnie, próbując powoli się wycofać. - I trafiłam nie do końca tam, gdzie zamierzałam. Jeśli nie będziesz mieć nic przeciwko, to ja już pójdę... - wymamrotała, wyraźnie zirytowana własnym, nieco drżącym głosem.

Ktoś?

Od Concorde'a do Erato

  Teraz to on pierwszy zbudził się, od razu budząc swoją rodzicielkę mocnym zaciśnięciem swych zębów na jej karku bądź uszach. Nie była to na pewno przyjemna pobudka, dlatego żeby uniknąć kolejnych kąsań, Eryda czym prędzej stanęła na równe łapy.
  Concorde jak najszybciej pragnął już znaleźć się w koszarach. Uwielbiał tam przebywać i obserwować treningi wojska, a kiedy tylko Eryda mu na to pozwoliła, sam w nich uczestniczył. Oczywiście robił tylko te ćwiczenia, które nie wywołałyby na nim jakichś uszczerbków na zdrowiu, co jak można się domyślić nie za bardzo mu się podobało. Obiecał jednak sobie, że będzie kiedyś wykonywać je najlepiej ze wszystkich.
  Po zjedzeniu śniadania (w większym stopniu przez Erydę, gdyż samczyk wziął tylko kilka kęsów), w końcu mogli wyruszać do tak upragnionego miejsca przez Concorde'a. Młody dumnie kroczył u boku rodzicielki, wypełniając swe płuca rześkim, porannym powietrzem.
  Gdy budynek, do którego zmierzali był coraz bliżej, szczeniak dostrzegł dwie sylwetki, które najprawdopodobniej również kroczyły do koszar.  Samczyk rozpoznał swojego przybranego wuja Enyaliosa, a u jego boku kroczyła młoda suczka, młodsza od niego. Concorde przybrał grymas, który najpewniej miał wyrażać niezadowolenie, czy też niechęć. Czuł, że samiec Beta i Eryda nie miną się tak po prostu, a pogrążą w rozmowie.
Wiedział, że para Beta doczekała się potomstwa, ale nawet nie pomyślał, że Enyalios przyprowadzi tutaj jedną ze swych córek. Domyślił się szybko, że była to jego następczyni, w końcu musiał kiedyś ją tutaj zabrać.
  Kiedy znaleźli się bliżej, mógł dostrzec w niej duże podobieństwo do psów zaprzęgowych. Zatrzymał się, odrobinę za Erydą i utkwił w następczynię Bet twarde spojrzenie.
Usłyszał jak dwójka dorosłych psów wymienia powitalne słowa, na co przekręcił ślepiami z irytacją.
- To właśnie jest Erato - Enyalios skierował spojrzenie na swoją córkę, z dumą  przedstawiając ją generałowi. Matka Concorde'a posłała suczce delikatny uśmiech, po czym zwróciła się do syna:
- Przywitaj się - odwróciła łeb w jego stronę. - Nie wstydź się - posłała mu zachęcający uśmiech.
- Nie wstydzę się! - Concorde prychnął niczym obrażone dziecko. - Nie mam ochoty na jakieś znajomości - burknął, ukradkiem zerkając na suczkę.
- Proszę - westchnęła, spoglądając na przyjaciela i jego córkę przepraszająco. Samczyk nie chcąc zrobić przykrości matce, niechętnie wyszedł na przód. Stanął przed Enyaliosem i Erato, a w jego oczach kryło się coś w rodzaju pewności, wyższości.
- Cześć, księżniczko - wymamrotał, pozornie obojętnie, ale także nieco z drwiną.
<Erato?>

Od Makbetha CD. Nali

   Zdecydowanie nie był przygotowany na taki natłok obowiązków w czasie tak mało odległym od zawarcia swego partnerstwa z samicą Alfa Północnych Krańców. Oczywiście, że rozumiał, że jego ukochana, tak jak każdy pies, miała prawo do okresu, podczas której dokuczały jej różne dolegliwości, ale czy nie mogłaby z tym poczekać jeszcze z jakiś miesiąc? Był zmęczony i sfrustrowany. Nie znał odpowiedzi na pytania, które mu zadawano. Nie potrafił wykonać wielu czynności, które przypadły mu w udziale, nawet jeśli początkowo były to te najprostsze. Nie wspominał już nawet o fakcie, że ostatnio sam musiał przyjąć do sfory nową jego członkinię, ponieważ Nala przez całą noc skarżyła się na bóle w okolicy brzucha (wspominała też coś o gruczołach mlekowych, ale naprawdę nie miał ochoty o tym słuchać w środku nocy, więc dla własnego komfortu zapamiętał tylko tę część dotyczącą brzucha), ze względu na co rano nie mógł jej dobudzić (nie starał się co prawda szczególnie mocno, wiedział, że musiała odpocząć).
   Tego dnia również jego partnerka kompletnie nie nadawała się do obowiązków, towarzyszyły jej naprawdę uporczywe i zapewne niezwykle uciążliwe nudności. Gdy opuszczał ich domostwo, by załatwić nie cierpiące zwłoki sprawy w mieście, zapewniała go, że jedynie się czymś zatruła. Oczywiście nie był zbyt oddanym zwolennikiem tej teorii, jadał w większości przypadków dokładnie to samo, co ona, a sam był w pełni zdrowia. Nie miał jednak dość solidnych podstaw, by skonfrontować z nią swe wątpliwości, nie widział też sensu w oskarżaniu ją o kłamstwo. Zresztą po co miałaby taić przed nim właściwy powód swego złego samopoczucia?
   Gdy po całym dniu powrócił do domu, zastał ją w salonie. Ulga, która zaczęła rosnąć gdzieś tam w jego sercu, ze względu na fakt, że dane jej było opuścić łazienkę, w której spędziła cały poranek, umarła śmiercią naturalną, gdy zauważył, na jak kruchą wyglądała. Leżała rozłożona na kanapie, nie uniosła nawet głowy, gdy zjawił się w pomieszczeniu. Bez chwili wahania szybkim krokiem podszedł do mebla, na którym spoczywała, usadowił się na ziemi, tuż obok miejsca, w którym jej łeb smętnie zwisał z krawędzi sofy.
   - Wszystko w porządku? - Spytał w końcu, szczerze zmartwiony.
   Wtedy podniosła głowę, lecz chyba wolałby jednak, by tego nie robiła. Nie widział jej pyska zbyt długo, wypowiedziała jedynie trzy słowa, po czym znów pozwoliła mu opaść, lecz coś w jego wyrazie już w pierwszej chwili sprawiło, że w jego umyśle zapaliła się ostrzegawcza lampka.
   - Jestem w ciąży.
   Chciał coś powiedzieć, cokolwiek, lecz nie mógł z siebie wydusić nawet pojedynczego słowa. Może i tak byłoby lepiej, ponieważ te z nich, które najbardziej pchały mu się na język, zapewne nie zostałyby odebrane pozytywnie przez jego partnerkę. Ale od czego były maski, czyż nie? Dlatego po prostu bez słowa zmienił nieco pozycję, by móc położyć głowę obok jej głowy, tym samym inicjując dziwny dotyk podobny do wtulenia się w siebie nawzajem. Wiedział, że jego milczenie zapewne też nie mogło być dobrze odebrane, ale... Ale dlaczego miał być dobrze odbierany, skoro nie czuł się dobrze z tymi nowinami?

   Kolejne dni mijały, a on wciąż uparcie unikał tego tematu. Zdarzało mu się opuszczać ich domostwo tylko po to, by móc z niego jakoś uciec. Nie snuł się wtedy jednak bez sensu - jeśli nie był w stanie znaleźć sobie jakiegoś zajęcia, alibi potrzebnego mu w konfrontacji z Nalą, rozmyślał bardzo długo na najbardziej ciążące mu tematy.
   Wszystko względnie poukładał sobie w głowie dopiero wtedy, gdy jego partnerka była mniej więcej w połowie ciąży. Wiedział, że może być już za późno, że mógł już wystarczająco nadwyrężyć zaufanie i uczucia swojej partnerki, ale... ale chyba nie spodziewała się sielanki, wiążąc się z nim?
   - Nalo. - Najgorsze dla suczki objawy zdołały już minąć. W ciągu ostatniego okresu mógł wręcz powiedzieć, że Alfa promieniała za sprawą tego wszystkiego. Oczywiście widział również zmartwiony wyraz jej pyska, gdy wciąż obchodził się z nią jak z jajkiem, a wszelkie dyskusje o jej błogosławionym stanie ucinał tak szybko jak mógł, nie był ślepy, lecz starał się to wypierać ze swej świadomości. - Przepraszam za moje zachowanie w przeciągu ostatnich kilku tygodni. Ja po prostu... To wszystko jest ciężkie, diametralnie zmieniłem styl swojego życia, musisz o tym wiedzieć. Płatny zabójca, który nadawał się tylko i wyłącznie do tej pracy, został Alfą. Ten, który odebrał tak wiele żyć, teraz jakieś dał. Będę beznadziejnym ojcem, Nalo. - Pokręcił głową. - Będę się starał, obiecuję ci, że będę się starał, ale najprawdopodobniej starania te spełzną na niczym. - Westchnął. - Przepraszam. Powinnaś się cieszyć. Jesteś w ciąży, będziesz matką. Ale ja jak zwykle muszę być zbyt egoistyczny, by wystarczająco wcześnie zrobić cokolwiek z faktem, że moje wątpliwości wyraźnie na ciebie wpływają. Jestem starym głupcem, mówiłem ci to już. - Warknął, sam na siebie, chcąc móc się ukarać choć w taki sposób.

Nala?

SZPIEG — VESPER

unsplash.com | Oscar Sutton
IMIĘ: W swoim życiu przepracowała już kilka imion. Każde miano wiązało się z inną historią i każde zostawało porzucane po jej zakończeniu. Ostatecznie jednak pozostała przy samodzielnie nadanym sobie przydomku - Vesper. 
SKRÓTY: Podobnie jak z imionami, było ich wiele. Obecnie najczęściej posługuje się jednym, wyjątkowo prostym, który szczególnie przypadł jej do gustu - Ves. 
MOTTO: „Co to za zabawa działać według planu? To nudne i takie… Przewidywalne. I tak niczego w życiu nie można być pewnym, zaś idąc na żywioł doznasz jedynie miłego bądź nieprzyjemnego zaskoczenia, nie zaś druzgocącego szoku, gdy twój ‘plan’ okaże się marny. Powiem ci moja droga, że gdybyś tyle nie rozmyślała, już dawno wiodłabyś życie co najmniej dwukrotnie tak ciekawe jak to obecne” - słowa, jakie zasłyszała jeszcze jako szczenię od swojej opiekunki i mentorki. Dla niej aktualne do dziś.  
PŁEĆ: Jest to przedstawicielka płci żeńskiej. 
WIEK: Pałęta się po tym świecie trochę ponad 8 lat. 
DATA URODZENIA: 12 czerwca - piękne popołudnie, późna wiosna. Na świat przychodzi rude szczenię, które nieszczególnie wzbudza czyjekolwiek zainteresowanie. Tak czy inaczej, data zostaje zapisana. 
STANOWISKO: Nieszczególnie garnęła się do pracy. To fakt, którego nie próbowała nawet ukryć. Wreszcie jednak zdecydowała się objąć posadę szpiega. Połączenie jej umiejętności i rządnego przygód serca może nienajgorzej sprawdzić się w tej roli. Skoro bywało, że szpiegowała innych dla własnej uciechy, czemu miałaby przepuścić okazję, gdy zamierzają jej za to płacić? 
ODPOWIEDNIK: Jenix Catch Fire 
CHARAKTER: Siadajcie i słuchajcie, bowiem o jej charakterze można rozpowiadać się długo, krążąc wokół tematu lub zupełnie się z nim mijając. Co więcej, taki format opowieści miałby swoje pokrycie w jej faktycznej postaci. Jest to istota niezwykle wygadana, która na swój język przelewa niemal każdą myśl. Rzadko kiedy pozwala sobie na zwolnienie, by chociażby zastanowić się nad sensem oraz stosownością swych słów w danej sytuacji. Sarkazm dawno już stał się nieodłącznym elementem jej mowy codziennej. Jedni nazywają to szczerością, dla innych zaś to zwykła bezczelność. Prawda leży gdzieś pomiędzy, jednak z dwojga nieprawidłowych pojęć skłania się raczej ku drugiemu z wymienionych. Zdania starannie tkane z myśli oraz słów wypływają z jej ust wartkim potokiem, co nie oznacza jednak, iż są nieprzemyślane. Łatwość w konstruowaniu wypowiedzi zawdzięcza doświadczeniu. Potrafi bezbłędnie dobrać odpowiednie wyrażenia, zagrać na emocjach słuchaczy, sprawnie zmanipulować faktami czy ckliwymi słówkami osiągnąć pożądany efekt. Umiejętność wymowy oraz wrodzona charyzma to prawdopodobnie jej największe atuty. Zaraz po nich dumnie prezentuje się spryt, czy wręcz przebiegłość, jaką młoda samica nabyła w trakcie swojego życia. Jak się okazuje, w parze z nią idzie inteligencja - owe połączenie obfituje głową pełną pomysłów, która jest w stanie znaleźć wyjście z najtrudniejszych sytuacji. Duma, zuchwałość i brawura - kolejny komplet cech, który jednak w tym przypadku stanowi nieco mniej fortunne zestawienie. Warto również zaznaczyć, że nie należy mylić ich z odwagą. To jest bowiem cecha, którą Vesper nadal powoli nabywa. Jak na razie natomiast, gdy przyjdzie co do czego i zrobi się naprawdę gorąco, zobaczymy w niej raczej tchórza. Kolejnym aspektem jaki można dorzucić do katastrofalnego zestawu jest ciekawość. Ogromna, być może stanowiąca podstawę jej natury, dzika i nieokiełznana rządza przygód, która kłóci się nie tylko ze zdrowym rozsądkiem (który akurat nie odgrywa tu zbyt wielkiej roli), lecz również wspomnianym chwilę wcześniej tchórzostwem. Właśnie przez tę cechę często można mylnie wziąć ją za osobę pełną odwagi. W rzeczywistości natomiast nieopanowana ciekawość wraz ze szczerą nienawiścią do nudy potrafią przejąć nad nią kontrolę i choćby wbrew jej woli wrzucić w sam środek niebezpieczeństwa. Jest towarzyska, jednak nie oznacza to, iż na towarzyszkę się nadaje. Choć potrafi zabawić swoją obecnością i uchronić przed monotonią, nie można być pewnym jej lojalności czy faktycznych intencji. Tak przynajmniej zdaje się na pierwszy rzut oka, do czego ona sama z pełną szczerością by się przyznała. A jednak, pomimo tych wszystkich wad, gdzieś tam w jej wnętrzu tli się iskierka skrywanych cnót - szlachetności, lojalności czy odwagi. Póki co, ciężko je po prostu wydobyć.  
RODZINA: Nie jest przekonana chociażby o ich istnieniu, jednak skądś musiała się wziąć. Tak oto wyszło, że ich nie znała. Otrzymała od nich świadomość swoich narodzin wraz z datą, którą z jakiegoś powodu postanowiła zapamiętać oraz bezużyteczne imię. Tego drugiego szybko się pozbyła, zastępując je kolejnymi, bardziej akuratnymi. Za rodzinę postrzega jedynie jedną osobę - starszą od siebie o ponad dwa lata samicę, która przygarnęła ją pod swoje skrzydła. To dla niej mentorka, wzór do naśladowania i starsza siostra w jednym. Ich drogi jednak bezpowrotnie się rozeszły.  
PARTNERSTWO: Brak. I osobiście nie sądzi, aby miało to ulec zmianie. 
POTOMSTWO: Brak. Na potomstwo widzi jeszcze mniejsze szanse niż na znalezienie bratniej duszy. Bynajmniej nie wyobraża sobie siebie w roli matki. 
APARYCJA: 
  • Rasa: Toller. 
  • Umaszczenie: Rude. 
  • Wysokość: 46 cm wk. 
  • Masa: 17 kg. 
  • Długość sierści: Długowłosa. 
CIEKAWOSTKI:
HISTORIA: Wiodła burzliwy, pełen wzlotów i upadków żywot - aż ciężko uwierzyć, że tak krótki. Urodziła się prawdopodobnie gdzieś w lasach na terenach środkowej europy. Po jej rodzinie pozostały jedynie mgliste wspomnienia. Znała datę swych narodzin, niepasujące, nadane jej imię i nazwę kwiatu, jaki matka otrzymała od ojca krótko po porodzie. Potem zniknęli. Gdzieś w urywkach majaczy jej ciemna, chłodna dziura, do której została niezbyt delikatnie wrzucona. Pamięta zapach wrzosów, charakterystyczny dla samicy, która zdaje się była jej rodzicielką. Nigdy nie miała okazji dowiedzieć się, dlaczego została porzucona. Konieczność? Zagrożenie? Czy zwyczajna niechęć wobec dzieciaka? Dla własnej wygody i spokoju ducha, przyjęła wersję, jakoby była klasyczną wpadką, której należy się pozbyć. Tak oto znalazła się sama w środku lasu, opuszczona i bezbronna. Aż do czasu, gdy nie pojawiła się ona - samica zwana Zivą, choć w późniejszym czasie młoda Vesper nabrała pewności, że nie było to jej prawdziwe imię. Utwierdziła się w owym przekonaniu, gdy jej nowa opiekunka poleciła suni wybranie sobie nowego mienia. Takiego, jakiego pragnęła, nie tego, które zostało jej przypisane. W pierwszej kolejności padło na Ellę. Szybko jednak się okazało, że prócz przyjemnego dla ucha brzmienia nie miało w sobie nic, co mogło skłonić samicę do przypisania sobie tego konkretnego słowa, jako swej tożsamości. Jej poszukiwanie prawdziwego „ja” wyznaczanego przez jeden wyraz trwało jeszcze kilka miesięcy. W ich trakcie natomiast, podróżowała wraz ze swoją mentorką. Ziva nauczyła ją wszystkiego. Począwszy od podstaw przetrwania, aż po pakowanie się w srogie bagno tylko i wyłącznie z powodu nudy. Żyły na krawędzi, zaś starsza samica zdawała się nie przejmować faktem, iż jej podopieczna była jedynie szczenięciem. W późniejszym czasie nasza bohaterka była jej za takie podejście niebywale wdzięczna. Gdy Vesper miała nieco ponad półtora roku, ich drogi się rozeszły. Rozpoczęła samodzielne życie, nie zwalniając przy tym tempa ani na moment. Kiedy jednak wpakowała się w kłopoty większe niż zwykle, postanowiła uciekać. Jak zwykle bez planu, bez przemyślenia swojej decyzji, pod wpływem impulsu. Decyzja podjęta w szaleńczym biegu w trakcie umykania przed szponami wściekłego pościgu zaważyła o jej dalszym życiu. Dostrzegła linę. Uczepiła się unoszonego z ziemi worka z przypadkowym bagażem, który zaraz potem wylądował na pokładzie statku. Usłyszała gwizd, świadczący o odbiciu od brzegu. Patrzyła przez chwilę na port, w którym zostawiła swoje dotychczasowe życie oraz zagrożenie. Wypływała na morze, żegnając środkową Europę. Choć wtedy jeszcze nie miała o tym pojęcia, kierowała się na północ - do Norwegii.   
AUTOR: Karmel3007 [howrse] | astralny.dyplomata@gmail.com | Karmel#4994 [Discord]

Od Estlay CD. Aidana

Słuchała z uwagą słów partnera, jednocześnie wpatrując się w złotego pluszowego misia z czerwoną kokardą zawiązaną na jego szyi.
- Och, to bardzo miło z jej strony - odparła i uniosła wzrok, aby popatrzeć na swojego partnera. - Czyżby Concorde wyparł się pluszaków? - wyszczerzyła wesoło zęby.
Samiec Gamma przysiadł obok niej na kanapie i pokiwał z rozbawieniem głową.
- Najwidoczniej tak - mruknął.
Dla naszych, mam nadzieję, przyszłych szczeniąt. Tak bardzo chciała dzieci, frustrowało ją więc nieco, że nie miała pewności, kiedy się pojawią. Czy w ogóle się uda, bo co do tego również nie mogła być pewna.
- Mam nadzieję, że się przyda - przekręciła lekko głowę, mając na myśli zabawkę, która leżała pomiędzy jej przednimi łapami.
Aidan zastrzygł uszami na jej słowa i schylił się, żeby trącić ją czule pyskiem.
- Na pewno - oznajmił z przekonaniem.
Większość następnych dni spędzali razem, czasami aktywniej, czasem na wspólnym leżeniu (co następowało głównie wtedy, kiedy Kurczoczarna czuła się wyjątkowo zmęczona i odczuwała bóle głowy, podejrzewała jednak, że były one winą zmieniającej się pogody. Albo tego, że żywiła się nieco inaczej, jej apetyt niewątpliwie uległ zmianie, przy tym uwrażliwiając suczkę na zapachy).
To był właśnie jeden z tych dni, kiedy spoczywali obok siebie w sypialnianym łożu. Estlay przewróciła się na bok i wbiła spojrzenie w ślepia swojego partnera.
- To się chyba nie uda... - stwierdziła, a w jej głosie pobrzmiewało czyste zmartwienie. Ktoś spostrzegawczy mógłby także uprzeć się, że słyszał w jej tonie irytację.
- Hmpf? - pies zmarszczył nos, nie bardzo rozumiejąc o co jej chodziło.
- Co jeśli nie mogę mieć dzieci? - na jej pyszczku pojawił się grymas niezadowolenia. - Minęło już trochę czasu...
- Hej - podniósł głowę z poduszki i popatrzył na nią z góry, kręcąc przy tym przecząco łbem. - Nie ma co się frustrować, Skarbie. Mamy czas. Nie wszystko dostaje się od razu.
Suka Gamma przełknęła gwałtownie ślinę i skinęła głową na znak zgody z ukochanym. Sama nie rozumiała swojego nagłego pragnienia posiadania potomstwa, nigdy wcześniej nawet o nim nie myślała, dodatkowo była zaledwie dwuletnią suką. Ale wiedziała, że marzy o szczeniętach i miała zamiar dążyć do spełnienia ów idei.
- Może udałoby mi się załatwić jakieś zioła? Na pewno istnieje coś, co mogłoby nam pomóc... - zdawała się nie ustępować.
Błądziła roztargnionym spojrzeniem po pysku partnera, i już od razu odczytała, że nie podoba mu się jej pomysł.
- Daj sobie czas, Estlay. Naprawdę. Takie metody mogą być praktykowane w ostateczności, nie potrzebujemy ich - zmarszczył brwi.
Zamilkła na chwilę, aby zanalizować i przemyśleć jego słowa w ciszy, w międzyczasie ziewając przeciągle.
- Okej - westchnęła ciężko.


Aidan?

Od Aidana CD. Estlay

  Czas mijał spokojnie od oficjalnego ogłoszenia Estlay i Aidana nową parą Gamma. Od tamtego czasu samiec zawsze towarzyszył ukochanej w szpitalu, zagłębiając swą wiedzę o obowiązkach Gammy.
  Jak się okazało, nie miał czego się obawiać. Było to oczywiście bardzo odpowiedzialne stanowisko, ale pies dobrze sobie z tym radził. Ze względu na obecny brak personelu, nie mieli zbyt wielu spraw na głowie, mogli więc cieszyć się swoim towarzystwem.
  Praktycznie cały czas byli razem. Aidan nie myślał nawet o odstąpieniu czarnej suczki o krok. Czasem oczywiście musieli się rozstać, aby pozałatwiać swoje sprawy, ale później znów byli u swego boku. Resztę wolnego dnia spędzali głównie przy rozmowach, obserwowaniu wieczornego nieba, bądź zorzy polarnej, gdy ta się zjawiła. Aidan czasami chcąc zrobić przyjemność ukochanej, obdarowywał ją przeróżnymi prezentami, zabierał na romantyczne przechadzki, robił wszystko, co tylko ją uszczęśliwiało.
  Para również od jakiegoś czasu zaczęła starać  się o potomstwo, którego oboje tak bardzo pragnęli. Aidan nie mógł się doczekać "wynagrodzenia" z ów starań ze swą partnerką.
  Chociaż nic nie zostało jeszcze potwierdzone i nie było wiadomo, czy Estlay w ogóle jest w ciąży, Aidan zaczął już rzeźbić drewniane figurki, którymi miałyby się bawić jego potencjalne dzieci. Bez wiedzy Estlay wymyślał nawet imiona, aby być już przygotowanym. Obiecał sobie, że kiedy tylko wszystko się uda, podzieli się nimi z samicą.
  Tego dnia samiec Gamma musiał udać się do szpitala sam. Jego partnerka chciała zostać w domu, więc pies uszanował jej decyzję i nie myślał nawet, aby ją do czegoś zmuszać. Ucałował ją na pożegnanie i ruszył w dobrze znanym mu kierunku.
  W szpitalu bardzo mocno był odczuwany brak presonelu medycznego. Trochę to martwiło Aidana, gdyż w razie chorób, ciężkich urazów i ciąż nie miałby kto udzielić skutecznej pomocy. Przechadzał się po pustym budynku, czując jak tęsknota za partnerką coraz bardziej daje się we znaki. Bardzo chciał być przy niej.
  Dość szybko udało mu się opuścić szpital, gdyż poza uzupełnieniem jakichś dokumentów nie miał nic więcej do zrobienia. Nim jednak obrał drogę powrotną do domu, postanowił jeszcze zawitać do siostry, która niedawno prosiła żeby ją odwiedził, gdyż chce mu coś podarować. Eryda wiedziała, że jej brat i Estlay chcą zostać rodzicami, dlatego postanowiła oddać jedną maskotkę Concorde'a, którymi i tak już się nie bawił. Był to złoty miś z brązowymi oczkami i czerwoną kokardką na szyi. Aidan ochoczo przyjął prezent i nawet nie zauważył kiedy pogłębił się z Erydą w długiej rozmowie.
  Zdając sobie sprawę z tego, że powinien już wrócić, pożegnał się i biorąc maskotkę do pyska opuścił domostwo siostry. Zaczął czym prędzej wracać do ukochanej, gdyż nie mógł się doczekać, aż ją zobaczy.
  Wkroczył po cichu do domu, odnajdując Estlay w salonie, na kanapie. Suczka widząc go, uśmiechnęła się ciepło. Samiec merdając ogonem usiadł obok niej i między jej łapami umieścił podarunek od siostry.
- Witaj, kochanie - polizał ją po policzku. - Byłem dzisiaj u Erydy i postanowiła mi to dać - rzekł, wskazując na maskotkę. - Dla naszych, mam nadzieję, przyszłych szczeniąt - uśmiechnął się szeroko.
<Estlay?>

Od Rowana CD. Sahary

  Chyba ciążyło na nim jakieś przekleństwo, które polegało na zsyłaniu wszelakich nieszczęść i utrudnianiu mu życia. Kiedy myślał, że uda mu się spławić dręczącą go samicę, jak na złość musiał zacząć padać deszcz. Uznał, że będzie to idealna okazja do ucieczki, ale nawet nie obejrzał się, kiedy Sahara zaprowadziła ich do jaskini. Może był w małej części jej wdzięczny, że dłużej nie musiał moknąć, ale także mocno poirytowany. Denerwował go fakt, że musiał spędzić nie wiadomo ile czasu w towarzystwie tej suczki.
  Już nie błagał w myślach o szybkie zakończenie ulewy, wiedział że i tak nie przyniesie to żadnych skutków. Usiadł jak najdalej tylko mógł, opierając się o chłodną ścianę jaskini. Nawet nie patrzył się na nią, swój wzrok skupił na wejściu do jaskini. Deszcz wciąż padał w obfitych ilościach, co nie zwiastowało szybkiej poprawy pogody. Po cichu jednak liczył, że ulewa chociaż trochę się zmniejszy.
  Mógł wyjść i pójść w swoją stronę, owszem, ale myśl o przejściu całej drogi do domu podczas deszczu bardzo go zniechęcała. Już wolał trochę się pomęczyć z brązową samicą niż zachorować.
- Jakieś pomysły na spędzenie czasu? - Usłyszał głos samicy, już powoli mając nadzieję, że się nie odezwie.
- Owszem - zaczął, wciąż wpatrując się w liczne krople deszczu. - Siedzenie w ciszy - rzekł poważnie, robiąc przy tym dziwny grymas. Zerknął na nią, kiedy ta zachichotała zaraz po jego odpowiedzi. Zdenerwowało go to.
- O co Ci chodzi? -  warknął głucho. Już wiedział, że nie będzie miał spokoju.
- Jeżeli czymś się zajmiemy, to może szybciej deszcz minie - przekręciła ślepiami, po czym uśmiechnęła się w jego stronę. Na ten gest samiec od razu przeniósł wzrok na wcześniejszy punkt.
- Więc co chcesz robić? - Zapytał z irytacją. - Zwykła rozmowa o byle czym wystarczy? - Nie doczekując się odpowiedzi, zdał kolejne pytanie.
<Sahara?>

Od Estlay CD. Aidana

Uniosła wzrok znad swojego posiłku, aby móc wpatrywać się przez dłuższą chwilę w partnera. Zamrugała kilkakrotnie, a na jej pyszczku pojawił się radosny uśmiech. Chciała coś powiedzieć, jednak sama nie wiedziała co, więc po prostu pokiwała głową.
- Bardzo mnie to cieszy... - położyła łapę na łapie samca, z wyraźną wdzięcznością.
Od jakiegoś czasu szczerze pragnęła zostać matką, choć uprzednio prawie wcale o tym nie myślała, nie chciała jednak naciskać Aidana, w końcu dopiero co się związali. Ucieszyła się więc niezmiernie, iż wyraził on chęci do założenia rodziny. W niedalekiej przyszłości. 
Zjadł śniadanie, przy którym postanowiła mu towarzyszyć, po czym oboje postanowili, że przejdą się do szpitala zobaczyć czy wszystko jest w porządku. Na pewno było, Estlay to wiedziała, ale spacer jeszcze nikomu nie zaszkodził.
- Martwi mnie, że nie mamy personelu - mieszana samica przekrzywiła głowę, kiedy szli niespiesznie szeroką drogą w kierunku latarni morskiej
- Pewnie pojawi się z czasem, na razie nie ma się co martwić - Aidan uśmiechnął się ciepło do partnerki i zastrzygł uszami, kiedy nastąpiła na większą gałązkę, a ta pękła pod jej ciężarem.
- Jest - wypuściła głośno powietrze z nozdrzy. - Twoja siostra i Laverne musiały rodzić bez pomocy wyspecjalizowanych psów... - mruknęła.
Nie odpowiedział. Nie dziwiła się, podała argument nie do podważenia, nie miał więc już nic do powiedzenia. Skinął tylko głową na znak zgody z jej słowami.
Dotarli do szpitala niedługo później, pokrzątali się po nim nieco, suka Gamma oprowadziła po budynku i wszystkich pomieszczeniach swojego partnera, opowiadając mu o swoich dotychczasowych obowiązkach, a następnie wrócili do domu, aby przygotować się do oficjalnego ogłoszenia ich partnerstwa. I byli gotowi wyruszyć na wzniesienie, na którym na wietrze powiewała norweska flaga.
- Stresujesz się? - zagaił Aidan, kiedy byli w drodze.
Pokręciła tylko przecząco głową i uśmiechnęła się do niego, po czym spytała o jego samopoczucie.
Byli jednymi z pierwszych psów na wzniesieniu, wyprzedziła ich tylko para Alfa. Czekali cierpliwie, aż w końcu przed nimi stało całkiem liczne stado psów, w tym Eryda i siostrzeniec samca Gamma. Estlay szukała spojrzeń między rodziną i nie myliła się, będąc pewną, iż takie się pojawią.
Siedziała wraz z ukochanym obok flagi, a gdy Nala posłała jej charakterystyczne spojrzenie, podniosła się z ziemi. Jej partner poszedł w jej ślady.
- Zebraliśmy się dziś tutaj, aby ogłosić zawarcie mojego związku - zaczęła Kruczoczarna, błądząc wzrokiem po zgromadzeniu. - To nie tylko duże wydarzenie w moim życiu, ale i istotny moment dla naszego stada, Aidan bowiem stał się drugą Gammą, drugim zwierzchnikiem sekcji medycznej - ciągnęła.
Wspomniała o jeszcze kilku innych rzeczach, między innymi o tym, że teraz mogą szukać wsparcia i u jej lubego, po czym dane im było zamienić kilka słów z członkami Północnych Krańców, a także wysłuchać przemowy brzemiennej przywódczyni.
Czas od tamtego dnia zdawał się mijać szybko, a para Gamma wkrótce po nim zaczęła starać się o potomstwo.

Aidan?

Od Connora CD. Nali [do Coopera]

Podczas wizyty u Alf Connor był absolutnie pewien, że Nala odprawi ich z kwitkiem lub co gorsza wygna ich ze sfory przez "odmienność". Tak jednak się nie stało, psy wpisały się w słynnej księdze i jako pierwsi w historii zostali oficjalną parą homoseksualną. Po oddaniu długopisu Cooperowi samiec w typie husky poczuł jak cały dotychczasowy ciężar i wątpliwości zostają zdjęte z jego barków. 
Podziękowali i opuścili dom przywódców, nie powinni budzić ich w środku nocy zwłaszcza jeśli Nala nosi szczenięta pod sercem, ale stało się, trudno. Gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi na pysku Connora pojawił się szeroki uśmiech, szpieg doskoczył do swojego partnera aby zamknąć go w uścisku, który praktycznie od razu został odwzajemniony. W końcu byli szczęśliwi. 
Szli w stronę wioski rybackiej stykając się barkami. Nawet jeśli w drodze do domu nie rozmawiali to nie można było powiedzieć, że otaczała ich cisza. Z każdej strony dało się usłyszeć jakieś dźwięki, szum wiatru, świerszcze, a co najważniejsze ich własne oddechy, które mogli pochwycić tylko przez to jak byli blisko siebie. 
W końcu dotarli na miejsce, znów otaczały ich charakterystyczne domki o różnych barwach. 
- Chodźmy do mnie - Connor uśmiechnął się i złapał Coopera za łapę, pies przypominający aussie nawet nie protestował. Szybko znaleźli się pod drzwiami jednego z mniejszych domów. Właściciel mieszkania po zamknięciu drzwi za ukochanym prędko zapalił małą lampę naftową stojącą na stoliku w salonie. 
- Nie sądziłem, że będziesz miał taki ładny wystrój - parsknął Cooper i zajął miejsce na żółtym fotelu, który został kiedyś znaleziony w mieście przez husky'ego, trochę ciężko było mu go przytargać, ale było warto. Często robił takie wypady i nigdy nie wracał z pustymi łapami, pewnie to kwestia szczęścia. 
- Zaczekaj tutaj chwilę 
Connor zniknął z pola widzenia owczarka i udał się do własnej sypialni. Przycupnął przy łóżku aby spod niego wyjąć brązową walizkę, gramofon wydawał się być w dobrym stanie oprócz kilku przetarć na "klapie". Mieszaniec uważał go za jedno ze swoich lepszych znalezisk, bo kto normalny wyrzuca działający gramofon razem z zestawem płyt zawierających różne przeboje. Zabrał wszystko do salonu i ustawił na stoliku obok lampy oświetlającej pokój. Tyle czasu czekał na wykorzystanie swojego znaleziska, aż w końcu nadarzyła się idealna okazja. Szpieg wstawił płytę winylową i ustawił igłę gramofonu na jej początku. Jeszcze przed chwilą ciche pomieszczenie wypełniła muzyka. 
- Zatańczymy? - zapytał Connor podnosząc się z przykucnięcia.
- Nie potrafię - drugi samiec prychnął wywracając oczyma.
- Proszę cię, myślisz, że ja potrafię? - husky uśmiechnął się i wystawił łapę do swojego partnera.

Cooperku?

Od Enyaliosa CD. Laverne


   Jeszcze nigdy w swoim życiu nie czuł się tak bezradny. Widział ból swej ukochanej i wiedział, że nie jest w stanie nijak jej w nim pomóc, nie wspominając już o wzięciu choć części tego ciężaru na swoje barki. Starał się być jak największym wsparciem, to prawda. Tak, był przy niej, starał się służyć jej ciepłymi słowami, uśmiechami, dotykiem, ale jednocześnie czuł, że to jest niewystarczające, że powinien zrobić coś jeszcze. A może wręcz przeciwnie? Może nie powinien w ogóle do tego doprowadzać, w przeszłości wspominać czegokolwiek o posiadaniu potomstwa, dążyć do tego? Istniało tyle możliwych komplikacji, tyle przeróżnych czarnych scenariuszów. Posiadanie potomstwa, którego nigdy nie poznał, nie było przecież warte straty Lav, jego kochanej Lav, z którą spędził już kawał swojego życia i kolejny chciałby spędzić.
   Wiedział, że nie była to pewna prawda. Owszem, nie widział na oczy swego potomstwa, nie był nawet pewny ile szczeniąt niedługo miało się pojawić na tym świecie, nie wspominając już nawet o ich płci, lecz nie znaczyło to, że ich zupełnie nie znał. Wszystkie te poranki, kiedy to wbijał wzrok w brzuch swej partnerki, nie chcąc przegapić najmniejszego ruchu, to uczucie przy jego pysku, gdy go do niego przykładał (nawet ten kopniak był czymś cudownym), te głupstwa wypowiadane do wciąż znajdujących się w łonie swojej matki szczeniąt - to wszystko sprawiało, że jego więź z tymi małymi istotkami stawała się coraz silniejsza.
   A jeśli miał stracić ich wszystkich? Szczenięta też mogły nie przeżyć porodu, wiedział to doskonale na przykładzie swego młodszego brata. Każdy pisk jego partnerki sprawiał, że cały drżał, podskakiwał lub wiercił się na swym miejscu. Bał się, tak bardzo się bał. Mimo to udało mu się jednak w chwili zwątpienia Laverne zapewnić ją, że wszystko będzie w porządku. Och, żeby to tylko nie okazało się kłamstwem, pustymi słowami, tylko o tyle prosił.


   Ale wtedy po jednym, jak mu się zdawało, najgorszym momencie, który w jego pamięci miał pozostać najprawdopodobniej jako głośne popiskiwanie swej ukochanej i uczucie przygniatania aż do sprężyn materaca jego łapy, cały jego świat obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni.
   Cichy pisk, chyba najpiękniejszy dźwięk, jaki słyszał w swoim życiu, który jednak rozrywał jego duszę na kawałki, wypełnił jego uszy. Już po chwili ich pierwsze szczenię, którego płci nawet nie sprawdził, będąc zbyt owładniętym przez własne emocje, spoczęło pomiędzy łapami swej matki. Zerknął na Laverne i zrozumiał, że nie był to jeszcze koniec. Już po chwili przestrzeń wokół nich wypełnił rozkoszny duet szczenięcego kwilenia. 
   - Suczki... - Głos Laverne docierał do niego jakby z oddali. 
   Widział tylko je - swoje córeczki. Gdy oczyścili je z pokrywającej je mazi, okazało się, że obie pokrywa brązowa sierść poprzetykana gdzieniegdzie jaśniejszymi barwami. Ta, która spoczywała bliżej lewej łapy swej matki niż jej siostra, była, jak mu się zdawało, nieco większa, miała też mniej jasnych znaczeń. Nie był pewny, wszystko to było dla niego zbyt przytłaczające emocjonalnie, lecz zdawało mu się, że to ona narodziła się jako pierwsza, co czyniło z niej jego następczynię.
   - Są piękne. - Mruknął, nie wiedząc nawet, że powtarza wypowiedziane zaledwie chwilę wcześniej przez Laverne słowa. - Tak jak ty. - Choć było to niezwykle trudne, oderwał wzrok od swych szczeniąt i spojrzał w oczy swej ukochanej, uśmiechając się do niej ciepło. W jej oczach skrzyły się łzy, najprawdopodobniej łzy bólu, lecz również, miał nadzieję, łzy szczęścia, może wzruszenia.
   - Jak je nazwiemy? - Szepnęła, wtulając pysk jednocześnie w boki obu swych córek. - Ta urodziła się jako pierwsza. - Delikatnie trąciła nosem tę suczkę, którą już wcześniej uznawał za odrobinę starszą. - To twoja następczyni, ty powinieneś ją nazwać. - Spojrzała na niego i uśmiechnęła się delikatnie. Na pewno wciąż odczuwała ból i zmęczenie, lecz nie przeszkodziło jej to w cieszeniu się chwilą.
   - Naszą następczynią. - Poprawił ją, patrząc na to, jak próbuje przesunąć szczenięta bliżej swego brzucha, by mogły się posilić. - Poczekaj, pomogę. - Nachylił się i delikatnie przeniósł najpierw jedno szczenię, później drugie. - Ale dobrze, ja nazwę ją, ty jej siostrę. To powinien być sprawiedliwy podział. - Mruknął, wbijając wzrok na posilające się właśnie niezdarnie maleństwo. - Zrodziła się z miłości, jest nią wręcz w czystej postaci... - Szepnął, myśląc na głos. - Afrodyta mi się nie podoba. - Pokręcił głową, śmiejąc się cicho. - Więc... Erato. Muza poezji miłosnej. - Podniósł głowę, krzyżując spojrzenie ze swą partnerką, która ponownie się do niego uśmiechnęła.
   - Sądzę, że to bardzo dobry wybór. Ja od momentu, kiedy postanowiliśmy, że pójdziemy w ślady twoich dziadków i mamy, szukałam właściwego imienia. - Zmieniła delikatnie pozycję, by wbić spojrzenie w młodszą z ich córek. - Hebe. - Ton jej głosu był niezwykle ciepły, czuły, to samo można było powiedzieć o stale powiększającym się na jej pyszczku uśmiechu.
   - To piękne imię. - Zapewnił. - Bogini młodości, tak? - Upewnił się, by w odpowiedzi otrzymać kiwnięcie głowy coraz bardziej zmęczonej suczki.
   Szczenięta po chwili przestały się ruszać. Zamarł, nie kontrolując swych odruchów. Czuł, jak jego oddech zaczyna przyspieszać. Po chwili dostrzegł jednak, jak ich napełnione mlekiem matki brzuszki poruszają się rytmicznie wraz z ich wdechami i wydechami. Odetchnął z ulgą i się rozluźnił. 
   - Ty też powinnaś pójść spać. - Mruknął, trącając nosem okolice szyi swej ukochanej. - Na pewno jesteś zmęczona. Powinnaś zresztą chyba korzystać z tego, że jeszcze nie mówią, nie chodzą, ogólnie mówiąc nie rozrabiają. - Roześmiał się cichutko, bojąc się, że mógłby zbudzić swe pociechy.
   - Nie mogę się doczekać, aż będą mówić, chodzić i... No cóż, rozrabiać by mogły jak najmniej. - Ziewnęła Lav, ostrożnie zmieniając swą pozycję tak, by mogła wygodnie zapaść w sen. - Dziękuję. - Szepnęła jeszcze, zanim zamknęła oczy.
   - Co? - Pokręcił głową. - To ja dziękuję tobie. To w większości tobie zawdzięczamy to, że one tu teraz są. Mnie należy się jakieś dwanaście procent uznania. - Przyznał, liżąc delikatnie jej ucho. - Skorzystam z tego, że wszystkie będziecie spać i udam się do Nali, by podzielić się z nią dobrymi nowinami. Przy okazji zakopię gdzieś to. - Mruknął, zastanawiając się, jak przenieść puste już łożysko bez brania go do pyska. W końcu się jednak poddał i opuścił pomieszczenie z uczuciem zbliżającego się odruchu wymiotnego.
   Po wątpliwie przyjemnym epizodzie z łożyskiem wypłukał pysk i skierował swe kroki w kierunku posiadłości Alf, którzy, jak było mu już wiadome, sami spodziewali się własnego potomstwa. Nie gościł tam długo, nie chcąc zajmować czasu Nali i Makbethowi, ale też nie potrafiąc, jak zrozumiał, spędzić zbyt dużo czasu poza domem, gdy wiedział, że czekały tam na niego partnerka i córki. Dlatego tuż po tym, jak Erato i Hebe zostały wpisane do Wielkiej Księgi przy imionach swych rodziców pożegnał się i pokonał drogę dzielącą go od jego własnej chatki. 
   Gdy już tam powrócił, wszystkie trzy suczki wciąż spały. Ostrożnie położył się obok nich, zajmując ostatnią wolną przestrzeń na łóżku. (Gdy Laverne będzie już w stanie z niego wstać będzie musiał zmienić pościel. Czy raczej najpierw zdobyć jakąś nową.) Wbił spojrzenie w swoje córeczki, które spały spokojnie, wtulone w bok swej matki. 
   Wiedział, że, jeśli zajdzie taka potrzeba, będzie bronił ich do upadłego, do ostatniej kropli swojej krwi. Będzie dla nich wsparciem. Będzie najlepszym tatą, jakim będzie potrafił być. Dla nich mógłby zrobić dosłownie wszystko. Dla ich matki zresztą też.
   Położył pysk na swoich łapach. Zamknął oczy. Niedługo później i on wpadł w objęcia Morfeusza.


Lav?

LAVERNE URODZIŁA!

pixabay.com | Jeanette1980
IMIĘ: W ramach dość świeżej, ale już istniejącej w jej rodzinie tradycji, otrzymała imię po postaci z mitologii greckiej. Konkretniej mówiąc, imię dzieli z muzą poezji miłosnej - Erato.
PŁEĆ: Suczka, Panie i Panowie, suczka.
WIEK: Półtora roku, a każdy z miesięcy obfitujący w nowe rzeczy, które musi i chce pojąć, zanim dorośnie.
RASA: Mieszaniec, nie komplikujmy sobie bardziej życia. Wśród jej przodków, zarówno od strony matki, jak i ojca, pojawiły się jednak przedstawiciele rasy husky, którą to najbardziej przypomina.
DATA URODZENIA: Maj zbliża się ku końcowi, a razem z nim wiosna, lato nadchodzi - w takich okolicznościach, 28 maja, na świat przyszła Erato i jej siostra Hebe.
CHARAKTER: Erato, gdyby nie urodziła się następczynią Bet, najprawdopodobniej zostałaby w przyszłości kimś ze struktur wojskowych, żołnierzem, obrońcą, może strażnikiem. Już w momencie, gdy w łapki chwyciła pierwszą znaną jej książkę o księżniczkach i rycerzach, wiedziała, że księżniczki są dla niej nudne, jakieś takie nieporadne i zbyt wyuzdane. Sama może i w jakiś sposób jest księżniczką jako następczyni Bet, ale zdecydowanie bardziej widzi jej się rola wojowniczki. Kodeks rycerski, o którym opowiadał jej kiedyś ojciec, zna na pamięć i stara się nim kierować w swym życiu. Zawsze oddana swemu stadu, którego członkom zawsze jest gotowa nieść pomoc, nawet gdy jest od nich znacznie mniejsza i młodsza, i ważnym dla niej ideałom, których będzie bronić z zaciekłością lwicy. Czasami zdarza jej się narzucać innym swoje zdanie. Odważna, waleczna, ambitna, uparcie dążąca do wyznaczonego przez siebie celu. Niezbyt dobrze reaguje na własne porażki, można powiedzieć, że nie umie przegrywać, lecz stara się z tym walczyć, gdyż dobry rycerz przegrane bitwy znosi z honorem. Stara się być dobra i prawa, wszystkim okazywać należyty im szacunek. Chciałaby w przyszłości być dobrym wzorem do naśladowania dla innych. Jest typem chłopczycy, która może całymi godzinami siedzieć w koszarach pośród wojskowych czy bawić się z kimkolwiek swoimi ulubionymi drewnianymi mieczami. W głębi serduszka jest zapaloną romantyczką, która z zachwytem wysłuchuje historii swych rodziców o ich związku czy tym, co się działo, zanim byli oficjalnie parą, snując wizję dotyczące jej własnego partnera, którego ma kiedyś poznać i rodziny, którą może kiedyś z nim założyć. Uwielbia chłonąć wiedzę i zawsze chętnie spędzi nawet cały dzień z kimś, kto jest jej gotów przekazać choć część tego, co wie o otaczającym ich świecie.
RODZINA: 
  • Laverne [matka] - zarażająca wszystkich dookoła swym optymizmem suczka jest najlepszą matką, jaką Erato mogłaby sobie wyobrazić. Wyrozumiała, ciepła, opiekuńcza, ale nie nadopiekuńcza, bezwarunkowo kochająca swoje córki - taka właśnie jest samica Beta Północnych Krańców prywatnie. Erato uwielbia spędzać z nią czas, choć nie jest tak dobra w walce na drewniane miecze, jak można by było się spodziewać po suczce, która ze względu na swoje stanowisko sprawuje pieczę nad całym wojskiem. Za to przy drobnych otarciach czy większych ranach, które nie wiadomo nawet kiedy pojawiają się na ciele jej starszej córki, jest niezastąpionym ratownikiem!
  • Enyalios [ojciec] - mentor, autorytet, największy wzór do naśladowania. Większość swojej wiedzy suczka zawdzięcza jemu, z chęcią też odbiera każdą jej kolejną porcję. Erato jest czasami święcie przekonana, że tata wie dosłownie wszystko. W końcu kto jeszcze na tym świecie byłby w stanie uczyć swą córkę pełnienia stanowiska, które miała w przyszłości objąć, polowania, walki na drewniane miecze, a do tego jeszcze najlepiej na świecie opowiadać historie o rycerzach? Wie również, że dumny samiec Beta gdyby zaszła taka potrzeba mógłby zrobić wszystko dla swej rodziny, za co ceni go jeszcze bardziej.
  • Hebe [siostra] - jeśli chce się porównać dwie córki Laverne i Enyaliosa, trudno dojść do jednoznacznych wniosków. Wiele je łączy, równie dużo jest między nimi różnic. Erato sama do końca nie wie, co ma sądzić o swej siostrze, która raz zachowuje się jak jedna z tych nudnych księżniczek z baśni, a za chwilę jest całkiem przyzwoitym towarzyszem do odkrywania tego pięknego świata, na którym dane im jest żyć. Wie jednak, że ją kocha, byłaby w stanie w ogień za nią skoczyć, zostać dla niej zabitą czy zabić. Kto zadziera z Hebe, zadziera z Erato i przy okazji z ich rodzicami, drugą najważniejszą w sforze parą. Nie ma również wątpliwości, że owa miłość i oddanie są uczuciem odwzajemnionym i choć między suczkami zdarzają się spory, nie trwają one długo ani nie są szczególnie poważne.
Oprócz tego warto wspomnieć o psach, których nie ma już wśród żywych, lecz żyją w sercach i wspomnieniach ich bliskich. Mowa tu o Mori i Charliem, rodzicach Laverne, oraz Nike i Avalanche, rodzicach Enyaliosa. Psy te są niezwykle ciepło wspominane przez swe potomstwo, rodziców Erato i Hebe. Wśród żywych pozostaje jednak najprawdopodobniej Hans, wujek suczek, którego jednak nigdy nie poznały, gdyż postanowił nie wziąć udziału w wielkiej przeprawie, o której często można usłyszeć od pierwszych członków Północnych Krańców, i pozostał w Anglii, w której mieszkali kiedyś ich rodzice.
AUTOR: Epona | Maerose#4026

****

brown and white puppy sitting on field
unsplash.com | Jametlene Reskp
dorosła
IMIĘ: Hebe. Dostała miano po greckiej bogini młodości, która patronowała pannom młodym i należała do orszaku Afrodyty. Matce Hebe spodobała się tradycja narodzona w rodzinie jej partnera, która polegała na nadawaniu szczeniętom imion wywodzących się z mitologii greckiej.
PŁEĆ: Hebe jest sunią. Świadczy o tym chociażby samo jej imię.
WIEK: Całe życie przed nią, bowiem na swoim koncie ma dopiero półtora roku.
RASA: Hebe jest istną mieszanką. Znając jednak jej rodowód, można wymienić kilka ras, które się w nim przewinęły - owczarki australijskie, border collie, husky oraz northern inuit dog. Nie muszę wspominać, w którą część swojej rodziny się wdała.
DATA URODZENIA: Przyszła na świat wraz ze swoją siostrą w ciepły dzień, jakim był 28 maja.
CHARAKTER: Hebe należy do suczek uprzejmych, tak ją bowiem wychowano. Jest posłuszną córką, która nie łamie nakazów oraz zakazów, jeśli jednak da się jej wolność, pobudzi się jej wrodzoną ciekawość i wolną, niezłamaną duszę, a one powiodą ją przez życie.
Lubi towarzystwo innych, nie należy do psów, którym trudno byłoby zawierać nowe znajomości, wszak od ilości ceni sobie jakość i pociągają ją więzi społeczne oraz emocjonalne, rozbudowywanie ich z danymi osobnikami. Jest empatyczna, a cecha ta sprawia, iż jest stosunkowo dobrym towarzystwem dla innych - wysłucha ze zrozumieniem i na miarę swoich szczenięcych umiejętności zaoferuje wsparcie.
W jej przypadku dociekliwość uaktywnia odwagę, przez co prze niestrudzenie naprzód, zdarza się nawet, że zagląda tam, gdzie zaglądać nie powinna. Czasem jej upartość jest zgubna, skłania ją bowiem do popełniania tych samych błędów kilka razy. Dąży do celów, dąży do doskonałości, czasem zbyt zawzięcie. Chce się rozwijać i poznawać świat, nie być zamkniętą na jego piękno. Porażki przyjmuje z pokorą, rodzą w niej jednak szczególne nieugięcie i sprawiają, że bezwzględnie chce dążyć do bycia lepszą.
Choć jej wnętrze w rzeczywistości jest dzikie i żądne przygód oraz niekończącej się zabawy, Hebe potrafi pozostać poważną i dumną, jak przystało na jej pochodzenie, samiczką oraz godnie reprezentować swoją rodzinę.
Czasami bywa zbyt naiwna, łatwo ją również zmanipulować, być może jednak ma szansę z tego wyrosnąć.
RODZINA:
  • Ojciec [Enyalios] - Hebe widzi w nim dumnego osobnika, który byłby w stanie zrobić dla swojej rodziny wszystko. Nie ma cienia wątpliwości, iż to on wprowadza do domu poczucie bezpieczeństwa. Samiczka uwielbia spędzać ze swoim tatą czas, szczególnie na naukach, chociażby polowania! Nie pogardzi też wyjściem do wojska, oj tak. Ojciec potrafi zorganizować ciekawe zajęcia, co bardzo raduje Hebe. Kocha go tym swoim szczenięcym serduszkiem.
    Matka [Laverne] - ach, mama. Ukochana, kochająca swoje dzieci i opiekuńcza mama. Hebe bardzo ją ceni, miłuje swoim szczenięcym serduszkiem i wie, że do niej może zwrócić się z problemami. Ale jednymi z najlepszych chwil są te, kiedy rodzicielkę uda się namówić na zabawę! Nie żeby Hebe nie ceniła prostych momentów, jakimi są zwykłe spacery, albo jakaś bajka na dobranoc, bo oczywiście, że je ceni.
  • Siostra [Erato] - Erato to idealny materiał na wspólne zabawy! Hebe powiedziałaby, że jest z niej dość... rozrywkowa sunia. Czasami dogadują się naprawdę dobrze, ale jak to w rodzeństwie bywa, na spory również znajdzie się miejsce. Nie trwają one jednak długo. Zazwyczaj są całkiem zgranym duetem. Hebe kocha swoją siostrę i nie zamieniłaby jej na nic innego! Wie, że ma od niej wsparcie, zresztą ze wzajemnością.
  • Wujek od strony matki [Hans] - nie zdołała go poznać, pozostał w Anglii, podczas gdy rodzice Hebe wyruszyli do Norwegii. Wie jednak, że był dla matki ogromnie ważny.
  • Dziadkowie [Mori i Charles - od strony matki || Nike i Avalanche - od strony ojca]
  • Pradziadkowie od strony matki [Galla i Neptun]
AUTOR: emkapi9 | Avery#3973
Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette