Od Erato CD. Concorde'a

   To był wielki dzień! Po caluśkich wiekach (które, jeśli ktoś chciałby zostać wtajemniczony w szczegóły, trwały niecałą dobę) przekonywania Enyalios zgodził się zabrać swą starszą córkę, następczynię, dziedziczkę, do koszar, czyli miejsca, w którym zbierali się najprawdziwsi rycerze! A nie, chwilka, no tak, tata już jej to wyjaśniał - najprawdziwsi wojskowi (to prawie jedno i to samo, była przekonana).
   Jeszcze w drodze do upragnionego przez Erato miejsca napotkali kogoś, kogo tata nazywał "ciocią Erydą" i o kim często jej opowiadał, gdy po raz setny był zmuszany do opowiadania o wojsku, generała, jak już wiedziała jego córka (powiedzieć, że się tą wiedzą szczyciła, to popełnić błąd wielkiego niedomówienia - im bardziej istotne jej zdaniem rzeczy poznawała, tym bardziej rozentuzjazmowana później chodziła), oraz jakiegoś innego szczeniaka. Tak, ciocia Eryda miała syna, o tym tata też mówił. Miał dziwne imię, którego zapamiętanie zajęło jej kilka dobrych chwil - Con-cor-de, Concorde.
   To, w jaki sposób jej zdaniem niezwykle podobny do swej mamy osobnik na nią patrzył, nie przekonywało ją do niego ani trochę. Prawie wszyscy się do niej uśmiechali, a on tymczasem wpatrywał się w nią twardo, z jakimś rodzajem wyższości.
   - Cześć, księżniczko. - Przywitał się w końcu, w jego pozornie obojętnym tonie wyraźnie wyczuwała drwinę. A może tak tylko jej się zdawało, ponieważ użył w stosunku do niej jednego z najgorszych określeń, jakie mógłby użyć?
   - Nie jestem księżniczką. Księżniczki są nudne. - Mruknęła niezadowolona.
   - Jesteś księżniczką. Jesteś następczynią Bet, co znaczy, że jesteś księżniczką. - Tak, teraz nie miała już żadnych wątpliwości. Drwił z niej, a ona nie mogła tego tak zostawić.
   - Nieprawda. - Warknęła cichutko, mając nadzieję, że nie dotrze to do uszu uważnie się jej przyglądającego Enyaliosa, który na pewno wygłosiłby jej za to długaśną przemowę. - Znaczy, może i trochę prawda, ale nie jestem taką księżniczką, jak w książkach. Jestem księżniczką-wojowniczką, rycerzem. - Wyprostowała się z dumą.
   - Rycerzem? - Parsknął, a ona nie miała pojęcia, co było w tym takie śmieszne.
   - Concorde. - Ostrzegawczy ton Erydy zapewne miał przywrócić jej syna do porządku, lecz nie wniósł do tej sytuacji w zasadzie nic nowego, może oprócz kolejnej porcji wiszącej w powietrzu nerwowości.
   Zerknęła szybko na swojego tatę, który jednak milczał jak zaklęty, wciąż wpatrując się w nią uważnie. Czy to był jeden z tych testów, który jak jej mówił, czasem miał jej zsyłać los? Czy właśnie teraz miała pokazać, że jest rycerzem i że żadne drwiny tego nie zmienią?
   Jeśli tak, była na to gotowa.
   Rozejrzała się wokół nich i odbiegła na chwilkę, by powrócić z dwoma prostymi patykami podobnych rozmiarów. Często bawiła się takimi w walkę mieczami z tatą, wiedziała, że czasem w taki sposób bawił się on też z Concordem. Jeden z nich rzuciła pod jego właśnie łapy.
   - Jak chcesz się przekonać, to ze mną walcz. - Wyprostowała się. Wiedziała, że rycerze rzucają w takiej sytuacji rękawicę, lecz ona żadnej nie miała, więc to musiało mu wystarczyć.
   Nie była pewna, czy da radę wygrać. Był od niej nieco starszy, przez co większy, silniejszy, szybszy. Jego ruchy były bardziej skoordynowane od tych należących do niej, której czasem wciąż zdarzało się potykać o własne łapy. Była jednak zdeterminowana, co wypełniało ją energią. Jeśli miała jednak przegrać, miała swojego asa w rękawie - rycerz nie zawsze wygrywał, lecz jeśli przegrywał, musiał to robić z honorem. Wiedziała, że jeśli nie uda się jej wygrać w pojedynku, zdoła wygrać w całym sporze, jeśli pokaże to szczeniakowi.

Concorde?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette