Od Enyaliosa CD. Laverne

   Mijały dni i noce. Podczas pierwszych kilku miał jeszcze jakąkolwiek nadzieję, starał się spędzać w domu najwięcej czasu, jak potrafił. Czasami udawało mu się zebrać w sobie i zgromadzić wystarczająco dużo determinacji, by porozmawiać ze swoją partnerką, lecz wtedy po prostu jej nie było. Znikała prawie codziennie, nieraz na całe dnie. Dlatego po prostu się poddał, przestał się łudzić, jak to podsumował, i sam również zaczął opuszczać swój dom na jak najdłużej. Bywał w koszarach częściej niż musiał, może nawet częściej niż powinien, ponieważ z każdym dniem wbijano w niego coraz więcej spojrzeń o trudnym do określenia wyrazie, do jego uszu docierało coraz więcej szeptów o trudnej sytuacji w związku pary Beta, czasem również o jego rzekomej zdradzie. Co ta Laverne narobiła?
   Schudł. Słabo jadał, coraz częściej czuł z tego powodu wszelkie nieprzyjemne dolegliwości, lecz w większości przypadków je ignorował. Mało sypiał, o ile w ogóle to dryfowanie pomiędzy jawą a snem, jednocześnie częściowy odpoczynek i nieustanne czuwanie, dało się nazwać spaniem. Trudno mu było się na czymkolwiek skoncentrować. Bywały chwile, gdy był jak zombie, podstawowe instynkty opakowane w ciało, jak suseł, który co roku budząc się ze snu zimowego, jest świadomy jedynie swych potrzeb fizjologicznych. Żył, ale jednocześnie nie było w nim życia. Egzystował.
   Czuł coraz większy gniew, który nie mógł znaleźć ujścia. Próbował polować, lecz kończył bezsensownie ganiając za jakimś zwierzęciem do utraty tchu czy raniąc sobie łapy wyładowując swą rosnącą wciąż frustrację na pierwszej lepszej skale o chropowatej powierzchni. Gdy brakowało mu już sił, by trzymać się w jakichkolwiek ryzach, zdarzało mu się warknąć na pierwszego lepszego psa, bez względu na to, czy cokolwiek powiedział, czy tylko "oddychał zbyt głośno". Stracił już to, co dawało mu siły do działania, do życia, uczucia swej ukochanej, więc jaki był sens w dbaniu o stosunki z innymi psami, zwłaszcza gdy jego dbanie o innych do tej pory zaprowadziło go jedynie do tej patowej sytuacji?
   Tej nocy chyba miał nawet jakieś strzępki snów. Widział w nich głównie swoją matkę. Znów obserwował to, jak cierpi po ponownym zniknięciu ojca i śmierci swojego przedwcześnie urodzonego młodszego syna. Gdzieś jednocześnie, równolegle wciąż w jego głowie przewijał się jej szeroki uśmiech, jej radość, jej pełne nadziei podejście, gdy Avalanche na krótki okres czasu powrócił do swej rodziny. Związki chyba nie przynoszą psom nic dobrego. Po pewnym czasie jej miejsce zastąpiła inna suczka, ta, która zapewne spała w niegdyś ich wspólnej sypialni - Laverne. Jego partnerka, choć obecnie najprawdopodobniej jedynie z tytułu, patrząc na to, jak się unikali, matka jego nienarodzonych jeszcze szczeniąt, miłość jego życia. Jego Słońce.
   Matka kiedyś opowiadała mu, że miłość jest właśnie jak płomień świecy, wobec którego jest się niczym ćma. Oślepia ona, bije od niej żar, jakby chciała się odpędzić od nocnego motyla, pokazać mu, że może przynieść niewyobrażalny ból, lecz on jest zbyt uparty, zbyt zaślepiony swym uczuciem. I wtedy podlatuje, na początku jedynie delikatnie muska płomień, grzeje się w jego cieple, jego światło wskazuje mu drogę, sprawia, że wszystko wokoło lepiej widać. Ale gdy podfrunie zbyt blisko...
   Enyalios, zakochując się w Laverne, pokochał światło w najczystszej postaci. Kwestią czasu było jedynie to, że kiedyś musiał się sparzyć. A teraz, gdy już wylizywał powoli te rany, światło zaczynało go znów wabić, lecz wtedy ból dawał się we znaki i go powstrzymywał. Zawisnął gdzieś w środku konfliktu tragicznego.
   - Enyaliosie. - Ciche mruknięcie zdawało się być czymś więcej niż kolejnym zagraniem jego umysłu, lecz nie zdołało go wybudzić z tego stanu, w którym się znajdował. Udało się to dopiero delikatnemu dotykowi. - Eny... mógłbyś dzisiejszej nocy ze mną spać...? - Suczka zapytała cicho, niepewnie, jakby ze strachem.
   Jeśli miał nie wykonać w tym momencie żadnego rozsądnego ruchu, najprawdopodobniej mógł się na dobre pożegnać z możliwością choć częściowego odbudowania swego związku. Podniósł się więc do pozycji siedzącej i wytężył wzrok, by móc zauważyć choć zarys sylwetki stojącej przed nim samicy.
   - Jesteś bardzo zmęczona? - Spytał w końcu, tonem jak zwykle ostatnimi czasy prawie że bez żadnego wyrazu.
   - Dlaczego pytasz? - Piłeczka szybko została odbita.
   - Mam pewien warunek, który od tego zależy. - Wyprostował się bardziej.
   - Cóż to za warunek?
   - Zamierzasz dziś odpowiedzieć na moje pytanie czy mam poczekać pięć dni roboczych? - Nie było w tym złości. Przy dobrych wiatrach może udało mu się nawet choć częściowo okazać, że żartuje, że chce już zakopać wojenny topór.
   - Jeśli to coś ważnego, to mogę jeszcze trochę wytrzymać bez snu. - Mruknęła w końcu.
   Wstał więc i podążył do sypialni. Gdy zdążył się już rozłożyć na łóżku, dołączyła do niego Laverne.
   - W takim razie musimy porozmawiać. - Zaczął, gdy leżała już ona u jego boku. - Nie możemy do końca świata się unikać i zamiatać problemów pod dywan. Nie mówię, że od razu będzie ładnie i pięknie, ale Rzymu od razu nie zbudowano. Włożono w to pracę, a teraz my musimy włożyć pracę w to, żeby na tyle, na ile się da załatać dziury w naszym związku. Chcesz, żeby tak odnoszących się do siebie rodziców obserwowały codziennie nasze szczenięta? Chyba nie tak wygląda szczęśliwe dzieciństwo, które oboje na pewno chcemy im dać.
   - Więc to tylko o to chodzi? - Warknęła cicho. - O udawanie, że wszystko jest świetnie przed szczeniętami? Do tego nie potrzebuję rozmowy. - Prychnęła.
   - Nie, nie chodzi mi o to, a ty powinnaś doskonale to wiedzieć, ale znowu bezpodstawnie mnie o coś oskarżasz. - Odwarknął jej. Znowu nie udało mu się powstrzymać tej goryczy, którą wciąż czuł i która czasem się z niego wylewała. - Chodzi mi o to, że cię kocham. Chodzi mi o to, że ciężko mi jest zachowywać się jak przy obcym przy najważniejszej dla mnie osobie. Chodzi mi o to, że nie chcę, żeby to wszystko, co mamy, runęło jak domek z kart tylko przez drobny brak odpowiedniej komunikacji pomiędzy nami. - Dodał spokojniejszym już tonem.

Laverne?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette