Sam nie wiedział, co tak naprawdę było powodem atmosfery tak gęstej, że można by ją zapewne ciąć jakimś ostrym przedmiotem, która od poprzedniego wieczora kłębiła się między nimi niczym mlecznobiała wręcz mgła, przez którą nic innego do nich nie docierało. Mógł mieć pewne przypuszczenia, to fakt, lecz tak naprawdę zdawały się one nie mieć sensu. Wiedział, że tego typu nierozładowane napięcie często wisiało pomiędzy psami, które łączyły uczucia głębsze, niekoniecznie platoniczne, ale to chyba nie było możliwe pomiędzy dwójką psów tej samej płci, czyż nie?
Przez tę sytuacje i tego typu myśli kotłujące się w jego głowie pytanie zadane przez Connora wytrąciło go z równowagi znacznie bardziej, niż powinno. W zamyśle na pewno miało ono być zupełnie niewinne, bo przecież szpieg nie mógł podążać tym samy tropem rozmyślań, co goniec. Chyba że...?
- Szczerze mówiąc, nie jestem pewny. - Odezwał się z ociąganiem Cooper. Kolejne słowa od tych oddzieliła chwila milczenia, lecz i one w końcu opuściły jego pysk. - Możliwe. Ale to było zbyt dawno temu i trwało zbyt krótko, bym mógł to ocenić. A potem wszystko się zmieniło, chyba zostało zaprzepaszczone. - Mruknął, w jego głosie można było usłyszeć towarzyszący mu lekki smutek, może rozgoryczenie. - To i tak raczej nie miało prawa bytu. - Po raz pierwszy od momentu, gdy rozeszli się wtedy, pod gwiazdami, zebrał się na odwagę, by spojrzeć mu prosto w oczy. Przez chwilę łudził się, że cokolwiek stamtąd wyczyta, lecz widział w nich jedynie zaskoczenie.
Gdyby tylko przez gardło przeszło mu to jedno imię... Wtedy wszystko byłoby prostsze. A może wręcz przeciwnie? Mógłby dostać jasny komunikat, czy ma jakiekolwiek szanse, czy nie, ale równie dobrze to wszystko mogłoby jeszcze bardziej skomplikować tę sytuację, która już od pewnego momentu nie była prosta, jasna i przejrzysta.
Wystarczyłoby tylko wypowiedzieć jedno dodatkowe zdanie.Ale on oczywiście stchórzył.
- A ty? Kochałeś kiedyś kogoś? I nie mówimy tu o mamusi czy tatusiu. - Dodał z przekąsem, nie chcąc pokazywać, jaka burza uczuć właśnie go wypełnia.
- Nie, raczej nie. - Odpowiedział w końcu przypominający osobnika rasy husky pies.
W tamtym momencie poczuł się, jakby ktoś zabijał go na wiele sposobów jednocześnie. Był w stanie wręcz poczuć ściskane przez niewidzialną dłoń serce, krew wypływającą mu z uszu po wstrząsie głowy, czy może i pyskiem, ze względu na inne urazy wewnętrzne, pętlę sznura zaciskającą się na jego szyi. Nawet jeśli to wszystko działo się jedynie w jego wyobraźni, a on nadal oddychał, cały i zdrowy, jego świat chyba zaczął znikać, rozpadać się. Nie wiedział, czy Connor mówił prawdę, czy był pewny swoich uczuć, lecz po co miałby kłamać...?
Nie miał już nic do stracenia. Chyba właśnie dlatego posunął się do tego, do czego się posunął.
Nachylił się delikatnie w jego stronę, złączył ich pyski w słodko-gorzkim, choć tak naprawdę zapewne powinien czuć między innymi słoność soli z wody morskiej, w smaku pocałunku. Było to coś szybkiego, nie dającego Connorowi czasu na odpowiedź, której to Cooper nie oczekiwał czy na ucieczkę.
- To chyba powinno być dobrym zamiennikiem podania imienia tamtego psa. - Mruknął, zanim wstał i już bez żadnych dalszych słów ruszył w kierunku chatek rybackich.
Jego pierwsze kroki były w tempie wręcz żółwim czy ślimaczym, lecz już po chwili rzucił się pędem przed siebie.
Stado było malutkie, oni oboje należeli do wojska. Nie było tu możliwości do unikania się aż do śmierci. Wiedział, że musiał odejść, już po raz drugi w swoim życiu, znowu nie do końca ze swej własnej nieprzymuszonej woli.
Postanowił poczekać do północy. Księżyc miał być tej nocy w pełni. Jeśli nic nie miało się zadziać do tamtej pory, mógł wyruszyć w świat pod jego osłoną.
Connorku?
Draaamaaa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz