Od Enyaliosa CD. Nali [do Laverne]

  W ostatnim okresie swego życia zdążył się już naskładać podpisów. Gdy myślał o tej czynności, zaczynało mu towarzyszyć pewne nieprzyjemne odczucie, spędzanie godzin nad stertą papierków zdecydowanie nie należało do jego ulubionych aspektów pełnionego przez niego stanowiska. Sytuacja wyglądała jednak o wiele inaczej, gdy po raz drugi w swym życiu podpisywał się w Wielkiej Księdze i gdy teraz już obok obu jego podpisów znajdował się podpis jego ukochanej, jego partnerki i nowej Bety, drugiej w historii Północnych Krańców, pierwszej, jeśli chodziło o płeć piękną.
  Był szczęśliwy, w pełni szczęśliwy. Jeszcze nigdy się tak nie czuł, jeszcze nigdy uczucie to nie było tak krystalicznie czyste, niezmącone przez żadne inne odczucia. Jego ogon wręcz smagał naprzemiennie jego boki, raz po raz uderzając to w jeden, to w drugi.
  - Dziękujemy, Nalo. - Wyrzekł z szerokim uśmiechem.
  - Dziękujemy. - Powiedziała w tym samym czasie Laverne, uśmiechając się jeszcze szerzej od niego, choć zaledwie chwilę wcześniej zdawało mu się, że to niemożliwe.
  Uśmiech Nali również był szeroki, lecz, z wiadomych przyczyn, i tak niedorównujący uśmiechom pary, których związek był świeżo zalegalizowany. Nikt nie mógł jej jednak winić, ona miała swój najszerszy uśmiech w życiu jeszcze przed sobą. Enyalios nie był zresztą ślepy i widział, jak czasami ona i najemnik, Makbeth, zerkają na siebie.
  Zadziwiające było zresztą jak miłość, pozornie uczucie jedno i to samo w przypadku każdej pary czy rodziny, potrafiła przybierać rozmaite oblicza. Była ona kwestią bardziej indywidualną niż cokolwiek innego mu znanego. Miał już przyjemność obserwować różne jej twarze, a i tak był gotów do śmierci poznawać kolejne. Miłości nigdy za dużo na tym świecie, zwłaszcza w tak chłodnej, jeśli chodzi o samą pogodę, krainie. 
  Miał nadzieję, że jego rodzina i rodzina Laverne patrzyła na nich z góry i uśmiechała się do nich, cieszyła razem z nimi. Chciałby, by Hans, brat Lav, mógł być tu teraz z nimi, by mogli teraz pospieszyć do niego z radosnymi nowinami.
  Ale nadzieja i chęci nie zbudowałyby nic, gdyby istniały tylko one, więc i samiec Beta nie zamierzał polegać jedynie na nich. Chciał się tym wszystkim cieszyć, cieszyć się swym świeżo zawartym partnerstwem, awansem swej ukochanej, tym, że poprzedniej nocy udało im się zobaczyć zorzę i tym, że cała ich wspólna przyszłość jeszcze na nich czekała.
  - Chodźmy. - Pokłonił się delikatnie swej Alfie i zerknął na Verne, w której oczach znów dostrzegał te radosne iskierki, czy może wręcz płomienie. A może promienie? Laverne była wszak dla niego zawsze największym światłem w życiu, słońcem, które świeciło nie tylko dla niego, ale i dla wszystkich wokoło, próbując ich zarazić swym optymizmem, ogrzać ich ciała i dusze swym blaskiem.
  Tak, Enyalios, syn Nike i Avalanche'a, samiec Beta Północnych Krańców, zdecydowanie był najszczęśliwszym psem stąpającym po ziemi.
  Droga z domostwa Nali do jego - ich - domu była krótka i przepełniona pełnymi miłości spojrzeniami i uśmiechami. Co jakiś czas ocierali się o siebie, niby przez przypadek, lecz tak naprawdę by być jak najbliżej siebie, być może również by upewnić się, że to wszystko, co się wydarzyło, nie było jedynie snem.
  Gdy drewniane drzwi się za nimi zamknęły, wszystko potoczyło się szybko, w naturalnej wręcz kolei rzeczy. Zaczęło się niewinnie, oczywiście na tyle niewinnie, na ile niewinne jest łączenie pysków w coraz gorętszym pocałunku od razu po wejściu do domu, a potem...
   A potem następnym, co był w stanie w pełni zarejestrować było to, jak jakiś czas później leżeli na łóżku, ich serca biły w przyspieszonym tempie, a na pyskach wciąż widoczne były te szerokie uśmiechy, teraz już z nutą czegoś nowego, bardziej intymnego, chciałoby się rzec.
  Ostrożnie, jakby dotykał motyla, przysunął się do jej boku, kładąc pysk w sąsiedztwie jej pyska. Zerknęła na niego, jej oczy były jeszcze bardziej błyszczące niż zazwyczaj. Mógłby się w nich zatopić, może wręcz utopić. Wtedy po raz pierwszy w historii utopienie nie byłoby tragedią nawet w najmniejszym stopniu, może nawet ktoś mógłby to opisać słowami jeszcze piękniejszymi od tych, które jemu przychodziły na myśl, może w wierszu, jeśli miałby wystarczająco dużo szczęścia. Szczęścia zaś, jak mu się zdawało, miał teraz wręcz zbyt dużo, jeśli chodziło o jego ilość, która mogła przypadać na jednego psa.
  Ale od przybytku głowa podobno nie boli.
  Z tą też myślą zamknął oczy i odpłynął w błogi sen, aż do krainy, gdzie po świecie stąpało już jego potomstwo. Bo o czym innym mógłby śnić ktoś taki jak on w takim dniu jak ten? Wszystko to, co widział, było tak realistyczne, że wiedział, że po przebudzeniu będzie potrzebował chwili na oddzielenie rzeczywistości od marzeń sennych. Chciałby oczywiście nie musieć tego robić, lecz wiedział, że na wszystko w życiu przychodzi czas. Kto wie, może za jakiś czas rzeczywiście będzie z dumą patrzeć na biegające po pokojach tego domostwa dwie urocze suczki, kto wie.
  Gdy się obudził, pozycja zarówno jego, jak i Laverne nieco się zmieniła. Wtulali się teraz w siebie w pełni, choć, jak udało mu się dostrzec, suczka zdążyła już się obudzić. O ile w ogóle spała, co do tego nie mógł mieć wszak pewności. Nie zauważyła, gdy otworzył oczy, zdawała się nie odczuć też, gdy delikatnie się poruszył.
  - O czym tak myślisz? - Zagaił. Dopiero wtedy na niego spojrzała.

Lav?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette