Od Vesper

    Podmuch wiatru po raz kolejny uderzył z gwałtowną siłą w oczy młodej samicy. Z jej ust padło krótkie przekleństwo, stłumione w ostatniej chwili przez niezadowolony pomruk. Marnowanie energii na skołatane nerwy to ostatnie, czego mogła w tej chwili pragnąć. Była przemarznięta, ranna i osamotniona, gdzieś pośrodku obcych, norweskich pustkowi.
    - Jedź do Norwegii, mówili. Będzie fajnie, mówili - mamrotała pod nosem, stawiając kolejne kroki po niestabilnym gruncie.
Doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, iż nikt nawet nie zająknął się o propozycji wyjazdu, a znalazła się tu przez impulsywną, głupią i zupełnie nieprzemyślaną decyzję. Identyczną jak setki tych, którym codziennie pozwalała kierować swoim życiem. Ta, jak się okazało, była jedną z drastyczniejszych w skutkach, jeśli wziąć po uwagę wszystkie zmiany. Wskakując na pokład odbijającego od brzegu statku nie miała nawet pojęcia, dokąd się udaje. Nie przeszkadzało jej to jednak w narzekaniu - raz po raz dorzucała w myślach kolejne komentarze, kpiące z własnej bezmyślności, której tak uparcie się trzymała. Z drugiej strony, to nie tak, że kiedykolwiek w jej życiu istniała jakakolwiek stabilność. Bynajmniej. Wszystko zmieniało się z dnia na dzień, zaś w jej słowniku nie widniało zdefiniowane doświadczeniem wyrażenie "rutyna". Również podejmując tę decyzję, nie miała zbyt wielu ciekawszych alternatyw. Mogła skoczyć ku nieznanemu lub dać się rozszarpać wściekłej hordzie. O ile pozwoliliby jej na tak szybki koniec. Spontaniczne rzucenie się na "głęboką wodę" nie wydawało się w tej sytuacji takie złe.
    Po raz kolejny poczuła przeszywający chłód. Znów zaczęła się zastanawiać, jakim cudem pod sam koniec maja mogły panować takie temperatury. Odpowiedzią prawdopodobnie była daleka północ, na której się znajdowała, tereny górzyste, pobliskie wybrzeże, a także, co prawdopodobnie najistotniejsze, noc. W dzień ku swojej radości cieszyła się względnym ciepłem i słoneczną pogodą, jednak obecnie drżała z zimna. Podniosła pysk, próbując odszukać pomiędzy chmurami księżyc. Liczyła, że z jego pomocą zdoła określić obecną godzinę i dowiedzieć się, ile pozostało do świtu oraz kolejnego spotkania z ciepłymi promieniami słońca. "Idąc z głową w chmurach można utracić grunt pod nogami" - zasłyszane niegdyś słowa rozbrzmiały w jej głowie w momencie, kiedy przednia łapa straciła kontakt z podłożem, ciągnąc za sobą całe ciało. Samica przekoziołkowała spory kawałek stromego zbocza, aby następnie zaliczyć bolesny powrót na ziemię. Jęknęła głucho, czując, jak ranna łapa odzywa się ponownie podwojonym bólem. Ten zaś obecnie pulsował w każdym z jej zmarzniętych mięśni.
   - No no, niezła z ciebie poetka, Vesper, gratulacje - warknęła z niezadowoleniem do samej siebie, zbierając się z ziemi.
Z niezadowoleniem oceniła, że prowizoryczny opatrunek na lewej kończynie przesiąkł już doszczętnie krwią, która ponownie zaczęła obficie wypływać z rany. Jak się okazało, oparcie ciężaru na rannej łapie było już zupełnie niemożliwe. Wyrzucając z siebie emocje w postaci układanych w głowie wiązanek niecenzuralnych słów, pokuśtykała przed siebie.
    Zmęczona, ranna, przemarznięta i, co usilnie starała się zamaskować innymi emocjami, przerażona. Nie myślała już o tym, dokąd idzie. I na pewno nie myślała trzeźwo. Najchętniej zatrzymałaby się i położyła zaraz na miejscu, gdzie stała. Ale zamiast tego posuwała się powoli naprzód, walcząc z sennością. Nie wyczuła charakterystycznej zmiany woni, towarzyszącej zwykle "zajętym" terenom. Przynajmniej tak długo, gdy do jej uszu nie dotarł cichy szmer.
    Wyprostowała się. Zdecydowanie zbyt gwałtownie, by zamaskować fakt, że zdaje sobie sprawę z czyjejś obecności. Czuła na sobie czyjś wzrok, lecz sama pośród ciemności nie dostrzegała nikogo. Serce kołatało w jej piersi, samica bezskutecznie próbowała opanować przyśpieszony oddech. Po raz kolejny już tego dnia wyklinała w duchu swoją głupotę i nieostrożność. Zapuściła się na czyjeś tereny, tyle zdołała ustalić po intensywnym, obcym zapachu. Wilcza wataha? Dzika sfora? Może jakiś gang kocich rebeliantów dla odmiany? Cokolwiek to było, Vesper nie miała pewności, czy chciała się przekonać o ichniejszym nastawieniu do intruzów. Teraz jednak było za późno na cokolwiek.
    W ciemności dostrzegła zarys psiej sylwetki. Nieznajomy osobnik stał kilka metrów przed nią, skryty wśród drzew i zarośli. Nie mogła ocenić nic więcej - wieku, płci, zamiarów... Nocne cienie kryły wszystko. Skuliła się nieznacznie, postępując krok do tyłu. Spięła mięśnie, jakby szykując się do ucieczki, jednak bolesne szarpnięcie w lewej łapie, które nastąpiło gdy tylko przeniosła na nią część ciężaru, brutalnie sprowadziło ją na ziemię. Nie miałaby szans.
    Odchrząknęła, starając się przybrać nieco pewniejszą postawę.
   - Hej - zaczęła przeciągle, próbując w ten sposób zyskać nieco czasu na ułożenie składnej wypowiedzi. Nic jednak nie przychodziło jej do głowy. Słowa plątały się, grzęzły na języku i umykały, myśli pozostawały rozbite w nieładzie, zaś wszystkie bodźce usilnie próbowały zakłócić z trudem utrzymywaną uwagę, której starała się poświęcić resztki swojej świadomości. Gdzie ta charyzma, którą tak się szczyciła? Akurat teraz, gdy najbardziej jej potrzeba... - Słuchaj, wygląda na to, że zabłądziłam... - stwierdziła ostrożnie, próbując powoli się wycofać. - I trafiłam nie do końca tam, gdzie zamierzałam. Jeśli nie będziesz mieć nic przeciwko, to ja już pójdę... - wymamrotała, wyraźnie zirytowana własnym, nieco drżącym głosem.

Ktoś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette