Od Laverne CD. Enyaliosa

Naprawdę podobał jej się pomysł z nazywaniem szczeniąt imionami wywodzącymi się z mitologii greckiej, więc szczerze pragnęła, aby jej pociechy nosiły legendarne wręcz mienia.
Wpatrywała się w niego chwilę, na jej pyszczku gościł radosny uśmiech, a w oczach pierwszy raz od dawna tańczyły iskierki, te żywe i charakterystyczne dla niej iskierki. Wkrótce jednak wtuliła się w niego ponownie, stwierdziwszy, iż bardzo jej tego brakowało. Przymknęła oczy i rozkoszowała się zapachem Enyaliosa, który wpadał do jej nozdrzy. Czerpała z tamtej chwili garściami, jak najwięcej się dało.
Jej partner ów dnia pozostał z nią w domu i spędzili wspólnie cały dzień, wymieniając między sobą szczęśliwe uśmiechy i entuzjastyczne spojrzenia. Rozmyślali i spekulowali o swoich nienarodzonych jeszcze szczeniętach - zgadywali ile młodych mogą się spodziewać, jakich płci będą ich pociechy i dzielili się ze sobą różnymi propozycjami imion. Udało im się nawet wybrać na krótki spacer.
Dnie mijały. A dystans między nimi stopniowo zanikał, ponownie zbliżając do siebie dwójkę psów.
Laverne promieniała z radości i każdego dnia ogarniała ją wdzięczność, wdzięczność za to, że udawało im się to wszystko odbudowywać. Noce nie bywały już samotne, a ponadto nie dość, iż dzielili łoże, to spali w swoich objęciach.
Wraz z upływem czasu, zbliżało się i rozwiązanie.
Kiedy obudziła się jednego z ranków, Enyaliosa nie było u jej boku. Była uprzedzona o sprawach, które musiał załatwić jako zwierzchnik wojskowej sekcji, wiedziała też, że wstał o wiele wcześniej od niej, nie była więc zdziwiona brakiem jego obecności. Nie ukrywała, że wolałaby, aby jej ukochany nie zostawał jej samej na dłużej, czuła bowiem częstsze i mocniejsze skurcze, ale jednocześnie była świadoma, że miał obowiązki.
Wstała powoli i przetarła łapami oczy, po czym rozejrzała się machinalnie po sypialni. Na podstawie ułożenia światła stwierdziła, iż wstała dużo później niż zazwyczaj, szczególnie się tym jednak nie przejęła.
Większość dnia, kiedy to oczekiwała powrotu samca Bety, spędziła na drobnych porządkach w domu, szło jej wszakże wyjątkowo niemrawo, a wszystko za sprawą bóli, które odczuwała. Nie zwracała na nie większej uwagi, w końcu były one całkowicie normalnym i naturalnym zjawiskiem w jej stanie. Zdołała też przygotować posiłek - podzieliła mięso z sarniego boku na mniejsze części i polała zdobytym przez siebie miodem, mając nadzieję, iż takie połączenie okaże się smacznym.
Nie umknęło jej także wyjście przed dom, aby pooddychać świeżym powietrzem i odprężyć się, podziwiając norweską naturę. Rozmyślała przez dłuższą chwilę o swoim potomstwie, kiedy poczuła od niego kopniaki.
Czasami na jej ciele było widać malutkie wybrzuszenia będące łapkami ich maleństw. Każdego poranka, gdy leżeli wraz z Enyaliosem w łóżku, wypatrywali ruchów szczeniąt, a sam samiec stosunkowo często przykładał głowę do brzucha swojej partnerki (zdarzyło się nawet, iż dostał kuksańca, co niezmiernie ją rozbawiło) albo do niego mówił. Uwielbiała te chwile.
Przymknęła oczy i zaciągnęła się rześkim powietrzem, po czym podniosła się ociężale z ziemi i weszła do domu, ale skrzywiła się i zatrzymała w drodze do sypialni, czując mocny skurcz. Ku jej własnemu zaskoczeniu, usłyszała cichy chlupot, a następnie poczuła wilgoć pod łapami. Wzięła głęboki wdech i podkuliwszy ogon, spojrzała pod siebie, choć była to tylko forma upewnienia - jako lekarka podejrzewała co właśnie nastąpiło.
Nie. Nie była na to gotowa.
W dodatku była zdana na siebie, bowiem aktualnie nikt nie pracował w sekcji medycznej. Potrzebowała Enyaliosa. Gdzie on był?
Czuła jak serce łomocze jej w piersi.
Przez dłuższą chwilę nie wiedziała jak się zachować, stała bez ruchu. W dolnych partiach brzucha czuła stopniowo nasilający się ból, który promieniował na resztę niższych części tułowia, a także na dolną partię kręgosłupa.
Nagle do jej uszu dotarł cichy odgłos otwieranych drzwi, a następnie kroki.
- Lav? - odezwał się znajomy głos, którego właściciel najwidoczniej szukał swojej ukochanej.
Nie zdążyła mu jednak odpowiedzieć, bowiem już po chwili zastygł w miejscu naprzeciwko niej, w drodze do pomieszczenia, w którym sypiali. Zmarszczył brwi i popatrzył na nią ze zmartwieniem, uprzednio błądząc wzrokiem między kałużą pod jej łapami a jej pyszczkiem.
- Wody mi odeszły... - oznajmiła niepewnie, jakby ze strachem.
- Idź do sypialni, Skarbie - powiedział łagodnie. - Przygotuję ciepłe ręczniki na złagodzenie bólu.
Skinęła pokornie głową, po czym powoli skierowała się do wspomnianego przez psa pokoju, gdzie z niewielkim trudem wskoczyła na łóżko i ułożyła się w pozycji leżącej.
Skurcze, które odczuwała, były regularne, pojawiały się coraz częściej i z upływem czasu przybierały na sile. Zaczęło się, co do tego nie mogło być wątpliwości.
Wkrótce do sypialni dotarł Enyalios. Wskoczył na łóżko, położył na boku partnerki zwilżony gorącą wodą materiał, po czym spoczął obok niej.
- Jestem tu z tobą - mruknął i trącił ją czule nosem.
Poczuła następną falę bólu i skrzywiła się po raz kolejny.
Podniosła się, próbując znaleźć ulgę w kręceniu się w kółko, a następnie w chodzeniu po łóżku, jednak żadna z tych czynności nie przyniosła rezultatu, toteż ponownie się położyła. Zmarszczyła nos z przypływem mocnego skurczu.
- Nie sądziłam, że będzie tak bolało... - popatrzyła na ukochanego i posłała mu krótki, bolesny uśmiech.
Czas mijał relatywnie szybko, choć ona sama miała wrażenie, że to wszystko trwa wieki.
Dyszała, skomląc na zmianę. Szukała ukojenia w zmianach pozycji, z minuty na minutę było wszakże tylko gorzej. Liczyła na to, że poród nie będzie trwał kilku godzin, nie wyobrażała sobie tego.
Schowała głowę w zagłębieniu szyi Enyaliosa, a łzy mimowolnie popłynęły po jej policzkach. Miała już dość, była taka zmęczona, mimo że nie wydała na świat ani jednego ze swoich szczeniąt.
Cofnęła pysk, aby przez dłuższą chwilę wpatrywać się ślepia samca, aż ostatecznie ułożyła łeb płasko na łóżku, mrużąc przy tym oczy.
Jej oddech był szybki i nieregularny.
- Eny, jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, wiedz, że... - zaczęła drżącym głosem, jednak niedane było jej skończyć, bowiem partner jej przerwał.
- Nic nie pójdzie nie tak, wszystko będzie w porządku. Obiecuję - pokręcił stanowczo głową.
Zaskomlała nagle, wyjątkowo głośno, a na jej pysku pojawił się grymas. Zacisnęła zęby i gwałtownie położyła łapę na łapie samca, prąc.
- Dasz radę, Lav. Jeszcze trochę - zachęcił ją, choć był widocznie zaniepokojony.
I nagle poczuła chwilową ulgę, a zaraz po niej do jej uszu dotarło ciche popiskiwanie. Odwróciła się i ujrzała ją. Swoją córkę.
Enyalios chwycił ją ostrożnie w zęby i położył między łapami swojej ukochanej, która przyglądała się chwilę szczenięciu, a następnie ze łzami w oczach popatrzyła na dorosłego psa. Wiedziała jednak, że nie był to koniec. Ukryła kufę w sierści na jego szyi.
Poczuła wyjątkowo długi skurcz, po którym nastąpił kolejny, krótszy, a wraz z nim spięły się jej mięśnie. I kilka minut później urodziła się ona, jej druga córka. Ukochany Laverne chwycił ją delikatnie w szczęki i ułożył obok jej starszej siostry, w pobliżu przednich łap ich matki.
Suka Beta przełknęła słone łzy, podczas gdy jej wzrok krążył między dziećmi a Enyaliosem. Choć nie była pewna, miała wrażenie, że to już koniec.
- Suczki... - uśmiechnęła się delikatnie. - Są piękne... - szepnęła z zachwytem. - Kocham was, Eny.
I już wiedziała. Wiedziała, że jest w stanie zrobić wszystko dla swojej rodziny.



I can hold the weight of worlds
If that’s what you need
Be your everything


Eny?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette