Gdyby wiedział, że tamta wizyta w siedzibie wojska będzie jak ten
jeden malutki kamyk, za którym z gór spada cała lawina, może rozegrałby
to wszystko inaczej - może, był wszak tylko psem, który może nie
potrafiłby wykorzystać takiej wiedzy w odpowiedni sposób. Wtedy też może
podejmowałby inne decyzje w ciągu następnych tygodni, podczas których,
jak się miało okazać później, gdy sam pochylił się nad własnym
zachowaniem w tym okresie, nieświadomie popełniał głupi błąd za głupim
błędem. Może wtedy powód do radości stałby się rzeczywiście po prostu
powodem do radości.
Ciąża przyjaciółki, która przed sobą miała
samotne macierzyństwo była dla niego czymś ogromnym. Swojego potomstwa
jeszcze się nie doczekał, lecz oczywiście w głębi ducha o nim marzył,
więc nie miał pojęcia, jakim podejściem do szczeniąt mógłby się wykazać.
Nie zmieniało to jednak faktu, że planował być najlepszym wujkiem na
świecie, jeszcze w czasie ciąży Erydy znosząc dla niej i dla jej
nienarodzonego jeszcze szczenięcia drobne prezenty - maskotki, skrawki
miękkich kocyków, co tylko znalazł, a mogło się przydać małemu
szczenięciu lub jego matce.
Jednocześnie też w jego głowie
zapaliła się ostrzegawcza lampka, gdy zobaczył pewną zmianę w zachowaniu
swojej partnerki w tym dniu, gdy po raz pierwszy ramię w ramię, jako
para Beta, zawitali w koszarach. Od tamtego momentu starał się spędzać z
nią jak najwięcej czasu, ją też rozpieszczając podarkami - materiałową
torbą idealną do zbierania ziół, na temat których posiadała naprawdę
dużą wiedzę i które czasem suszyła dla nich lub aby podarować je do
szpitala, jeszcze jedną chustką, tym razem jednolicie czerwoną, pięknie
jego zdaniem komponującą się z barwami jej sierści, drobną metalową
figurką, którą postawili na szafce w salonie, przedstawiającą misternie
wyrzeźbionego jelenia, kolejnym naszyjnikiem, tym razem z mnóstwem
kolorowych drobnych koralików czy po prostu lepszymi kawałkami mięsa,
które udało im się upolować. Chciał by była z nim najszczęśliwsza jak
się da, a gdzieś z tyłu jego głowy jakiś cichy głosik wciąż podpowiadał
mu, że jeśli nie będzie wystarczająco dla niej dobry, ona może odejść od
niego bez chwili zastanowienia, ponieważ on na nią zdecydowanie nie
zasługiwał.
W dniu, w którym wrócił do domu z cudownymi
wieściami - Eryda urodziła, na świat przyszło jedno piękne, zdrowe
szczenię płci męskiej - był zbyt zaślepiony swą radością, by zauważyć
dawane mu przez mowę ciała jego partnerki znaki. Choć się uśmiechała,
uśmiech ten nie dosięgał jej oczu, nie tańczyły w nich te iskierki
szczęścia, które on kochał całym swym sercem. Jej postawa przez chwilę
coś zdradzała, coś mu mówiła, ale on nie potrafił jej zrozumieć, co było
już kolejnym jego błędem, który mógł dopisać do listy, która i tak
liczyła już zbyt dużo pozycji. Wieczorem, gdy kładli się spać, nie
wtuliła się w niego tak jak zawsze - owszem, i tej nocy spali w swych
objęciach, lecz czuł pewną barierę, pewien chłód.
Od narodzin
Concorde'a minęło już kilka dni, może tygodni - choć nieustannie starał
się być dla tego malca wujkiem, szybko stracił rachubę, zanurzając się w
gąszczu obowiązków - gdy nastąpił dzień, w którym czara goryczy miała
zostać przelana. Sądził już, że wyczuwalne w powietrzu spięcie pomiędzy
Laverne a nim, którego powodu czy sensu nie był zresztą w stanie
znaleźć, zdążyło zniknąć. Suczka znów uśmiechała się prawie na okrągło,
dystans, na który go trzymała stopniowo zanikł, wszystko było jak
dawniej. Zdarzały jej się gorsze momenty, zdarzało jej się kręcić w
głowie (nie powinien jej był dopuszczać do tej papierkowej roboty, to
oczywiste, że spędziła nad nią zbyt dużo czasu), kilka razy stwierdziła,
że mięso jest nieświeże, choć według jego zmysłu powonienia wszystko
było w porządku. Raz nawet zdarzyło jej się wymiotować - gdyby nie to,
jak bardzo żal mu się jej zrobiło, odpowiedziałby jakąś uwagą na jej "A
nie mówiłam?".
Ale wtedy ponownie udali się wspólnie na
dziedziniec przed siedzibą wojska Północnych Krańców. Zaczynał już
podejrzewać, że miejsce to przynosi im w pewnym stopniu pecha lub że to
właśnie w nim skumulowana jest cała ta zła aura, która tak na nich
wpływa, lecz te przekonania byłyby zbyt naiwne. To on, jak to często się
zdarzało, był jednym z tych elementów, które spowodowały zgrzyt - może
nie jedynym, ale innych nie chciał i nie miał zamiaru wskazywać łapą.
Początkowo chyba nawet się zdenerwował, widząc szczenię raczkujące
pomiędzy ćwiczącymi wojskowymi. Owszem, sam miał zamiar zabierać w to
miejsce swoje dzieci, gdy już się pojawią na świecie, jeśli tylko będą
tego chciały, lecz czy takie maleństwo rzeczywiście powinno przebywać w
takim miejscu? Potem przyszła troska, Concorde był dla niego w pewnym
stopniu jak bratanek, co nie zmieniał nawet fakt, że młody samiec o
niezłym charakterku większość czasu spędzał go ignorując. W dalszym
ciągu od czasu do czasu raczył go jakimiś podarkami (ale już nie
maskotkami, zostało mu jasno zakomunikowane, że na te samczyk jest już
według własnego mniemania za duży), czasami udawało mu się wciągnąć syna
swojej przyjaciółki do dłuższej, względnie przyjemnej rozmowy.
- Przepraszam, nie miałam komu go dać pod opiekę, Aidan bierze udział w
ćwiczeniach, a ja muszę tego wszystkiego doglądać. - Mruknęła generał.
- W porządku, rozumiem. - Uśmiechnął się do suki ciepło, po czym,
kiwnąwszy łbem do swej partnerki, sygnalizując jej, że na chwilę ją
opuści, podszedł do szczeniaka, który właśnie znęcał się nad jakimś
patykiem.
Nie zwracając uwagi na psy wokoło, szybko odnalazł
jakiś patyk dla siebie i rzucił wyzwanie młodzieniaszkowi, które szybko
przerodziło się w walkę przypominającą pojedynek rycerski. Zdecydowanie
musiał zdobyć te drewniane miecze, które kiedyś widział w mieście, to
mogła być przednia zabawa również dla jego potomstwa, które mogło się
kiedyś zjawić w jego życiu. Tymczasem jednak padł na ziemię, dźgnięty
patykiem-mieczem. Zdążył się już nauczyć, że Concorde niezbyt dobrze
znosił porażki, sam więc musiał się podłożyć, co zresztą zostało mu
wynagrodzone w postaci uśmieszku, o dziwo nie drwiącego, czyli czegoś
niezwykle rzadkiego u przypominającego wilka szczenięcia.
Gdy pojedynek został zakończony, powrócił do Laverne, którą znowu coś gryzło.
- Chodźmy do domu. - Zaproponował, chcąc znaleźć się z nią sam na sam i móc jak najszybciej rozwiązać te sprawę.
Suczka skinęła jedynie łbem. Cała droga do ich domostwa również mijała
im w ciszy. Już niedługo miał się przekonać, co oznacza zwrot "cisza
przed burzą".
- Lav, Słońce, co się dzieje? - Zebrał się w końcu na odwagę chwilę po tym, jak przekroczyli próg ich chatki.
Laverne?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz