Od Enyaliosa CD. Laverne

   Gdyby wiedział, że tamta wizyta w siedzibie wojska będzie jak ten jeden malutki kamyk, za którym z gór spada cała lawina, może rozegrałby to wszystko inaczej - może, był wszak tylko psem, który może nie potrafiłby wykorzystać takiej wiedzy w odpowiedni sposób. Wtedy też może podejmowałby inne decyzje w ciągu następnych tygodni, podczas których, jak się miało okazać później, gdy sam pochylił się nad własnym zachowaniem w tym okresie, nieświadomie popełniał głupi błąd za głupim błędem. Może wtedy powód do radości stałby się rzeczywiście po prostu powodem do radości.
    Ciąża przyjaciółki, która przed sobą miała samotne macierzyństwo była dla niego czymś ogromnym. Swojego potomstwa jeszcze się nie doczekał, lecz oczywiście w głębi ducha o nim marzył, więc nie miał pojęcia, jakim podejściem do szczeniąt mógłby się wykazać. Nie zmieniało to jednak faktu, że planował być najlepszym wujkiem na świecie, jeszcze w czasie ciąży Erydy znosząc dla niej i dla jej nienarodzonego jeszcze szczenięcia drobne prezenty - maskotki, skrawki miękkich kocyków, co tylko znalazł, a mogło się przydać małemu szczenięciu lub jego matce.
   Jednocześnie też w jego głowie zapaliła się ostrzegawcza lampka, gdy zobaczył pewną zmianę w zachowaniu swojej partnerki w tym dniu, gdy po raz pierwszy ramię w ramię, jako para Beta, zawitali w koszarach. Od tamtego momentu starał się spędzać z nią jak najwięcej czasu, ją też rozpieszczając podarkami - materiałową torbą idealną do zbierania ziół, na temat których posiadała naprawdę dużą wiedzę i które czasem suszyła dla nich lub aby podarować je do szpitala, jeszcze jedną chustką, tym razem jednolicie czerwoną, pięknie jego zdaniem komponującą się z barwami jej sierści, drobną metalową figurką, którą postawili na szafce w salonie, przedstawiającą misternie wyrzeźbionego jelenia, kolejnym naszyjnikiem, tym razem z mnóstwem kolorowych drobnych koralików czy po prostu lepszymi kawałkami mięsa, które udało im się upolować. Chciał by była z nim najszczęśliwsza jak się da, a gdzieś z tyłu jego głowy jakiś cichy głosik wciąż podpowiadał mu, że jeśli nie będzie wystarczająco dla niej dobry, ona może odejść od niego bez chwili zastanowienia, ponieważ on na nią zdecydowanie nie zasługiwał.
   W dniu, w którym wrócił do domu z cudownymi wieściami - Eryda urodziła, na świat przyszło jedno piękne, zdrowe szczenię płci męskiej - był zbyt zaślepiony swą radością, by zauważyć dawane mu przez mowę ciała jego partnerki znaki. Choć się uśmiechała, uśmiech ten nie dosięgał jej oczu, nie tańczyły w nich te iskierki szczęścia, które on kochał całym swym sercem. Jej postawa przez chwilę coś zdradzała, coś mu mówiła, ale on nie potrafił jej zrozumieć, co było już kolejnym jego błędem, który mógł dopisać do listy, która i tak liczyła już zbyt dużo pozycji. Wieczorem, gdy kładli się spać, nie wtuliła się w niego tak jak zawsze - owszem, i tej nocy spali w swych objęciach, lecz czuł pewną barierę, pewien chłód.
   Od narodzin Concorde'a minęło już kilka dni, może tygodni - choć nieustannie starał się być dla tego malca wujkiem, szybko stracił rachubę, zanurzając się w gąszczu obowiązków - gdy nastąpił dzień, w którym czara goryczy miała zostać przelana. Sądził już, że wyczuwalne w powietrzu spięcie pomiędzy Laverne a nim, którego powodu czy sensu nie był zresztą w stanie znaleźć, zdążyło zniknąć. Suczka znów uśmiechała się prawie na okrągło, dystans, na który go trzymała stopniowo zanikł, wszystko było jak dawniej. Zdarzały jej się gorsze momenty, zdarzało jej się kręcić w głowie (nie powinien jej był dopuszczać do tej papierkowej roboty, to oczywiste, że spędziła nad nią zbyt dużo czasu), kilka razy stwierdziła, że mięso jest nieświeże, choć według jego zmysłu powonienia wszystko było w porządku. Raz nawet zdarzyło jej się wymiotować - gdyby nie to, jak bardzo żal mu się jej zrobiło, odpowiedziałby jakąś uwagą na jej "A nie mówiłam?".
   Ale wtedy ponownie udali się wspólnie na dziedziniec przed siedzibą wojska Północnych Krańców. Zaczynał już podejrzewać, że miejsce to przynosi im w pewnym stopniu pecha lub że to właśnie w nim skumulowana jest cała ta zła aura, która tak na nich wpływa, lecz te przekonania byłyby zbyt naiwne. To on, jak to często się zdarzało, był jednym z tych elementów, które spowodowały zgrzyt - może nie jedynym, ale innych nie chciał i nie miał zamiaru wskazywać łapą.
    Początkowo chyba nawet się zdenerwował, widząc szczenię raczkujące pomiędzy ćwiczącymi wojskowymi. Owszem, sam miał zamiar zabierać w to miejsce swoje dzieci, gdy już się pojawią na świecie, jeśli tylko będą tego chciały, lecz czy takie maleństwo rzeczywiście powinno przebywać w takim miejscu? Potem przyszła troska, Concorde był dla niego w pewnym stopniu jak bratanek, co nie zmieniał nawet fakt, że młody samiec o niezłym charakterku większość czasu spędzał go ignorując. W dalszym ciągu od czasu do czasu raczył go jakimiś podarkami (ale już nie maskotkami, zostało mu jasno zakomunikowane, że na te samczyk jest już według własnego mniemania za duży), czasami udawało mu się wciągnąć syna swojej przyjaciółki do dłuższej, względnie przyjemnej rozmowy.
   - Przepraszam, nie miałam komu go dać pod opiekę, Aidan bierze udział w ćwiczeniach, a ja muszę tego wszystkiego doglądać. - Mruknęła generał.
   - W porządku, rozumiem. - Uśmiechnął się do suki ciepło, po czym, kiwnąwszy łbem do swej partnerki, sygnalizując jej, że na chwilę ją opuści, podszedł do szczeniaka, który właśnie znęcał się nad jakimś patykiem.
   Nie zwracając uwagi na psy wokoło, szybko odnalazł jakiś patyk dla siebie i rzucił wyzwanie młodzieniaszkowi, które szybko przerodziło się w walkę przypominającą pojedynek rycerski. Zdecydowanie musiał zdobyć te drewniane miecze, które kiedyś widział w mieście, to mogła być przednia zabawa również dla jego potomstwa, które mogło się kiedyś zjawić w jego życiu. Tymczasem jednak padł na ziemię, dźgnięty patykiem-mieczem. Zdążył się już nauczyć, że Concorde niezbyt dobrze znosił porażki, sam więc musiał się podłożyć, co zresztą zostało mu wynagrodzone w postaci uśmieszku, o dziwo nie drwiącego, czyli czegoś niezwykle rzadkiego u przypominającego wilka szczenięcia.
   Gdy pojedynek został zakończony, powrócił do Laverne, którą znowu coś gryzło.
   - Chodźmy do domu. - Zaproponował, chcąc znaleźć się z nią sam na sam i móc jak najszybciej rozwiązać te sprawę.
   Suczka skinęła jedynie łbem. Cała droga do ich domostwa również mijała im w ciszy. Już niedługo miał się przekonać, co oznacza zwrot "cisza przed burzą".
   - Lav, Słońce, co się dzieje? - Zebrał się w końcu na odwagę chwilę po tym, jak przekroczyli próg ich chatki.

Laverne?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette