Od Enyaliosa CD. Laverne

   Po raz pierwszy od wielu dni czuł, że jest w stanie po prostu przyłożyć głowę do poduszki i zasnąć. Sam nie był do końca pewny, czemu to zawdzięczał. Być może był to fakt, że wykonał ten pierwszy krok, który mógł go prowadzić do pojednania z partnerką. Dzięki temu jego myśli przestały choć częściowo kłębić się niczym stado dzikich węży w jego głowie. One wciąż tam były, nie łudził się wcale, że wszystko to teraz zniknęło jak za dotknięciem magicznej różdżki, ale przypominało to raczej dryfowanie na niskich, spokojnych falach. Może to właśnie te fale tak go kołysały do snu? Czego nie chciał jeszcze sam przed sobą przyznać, istniało również wysokie prawdopodobieństwo, iż swój spokój ducha zawdzięczał on niczemu innemu jak obecności leżącej obok niego suczki. Owszem, te rany na duszy, które powstały u niego wskutek tego, co ostatnio między nimi zaszło, wciąż niemiłosiernie piekły, zwłaszcza po tym, jak gdy skończył mówić ona tak po prostu odwróciła się do niego plecami, ale samo to, że leżeli w jednym łóżku, po raz pierwszy od zbyt długiego czasu, mogło działać cuda. W jednym łóżku, a i tak osobno, uświadomił sobie po chwili z bólem serca, bez dotyku, ona plecami do niego. Jak obce sobie psy, które łoże dzielą tylko przez jakiś czysty przypadek, z przymusu. Czy, mimo starań, które teraz postanowił wdrożyć, tak miało już wyglądać ich partnerstwo, ich wspólne życie?
   Już prawie wpadł w objęcia Morfeusza, gdy do jego uszu dotarł odgłos gwałtownego wdychania powietrza do płuc, a zaraz za nim coś, czego w pierwszej chwili nie był w stanie rozpoznać - szloch? Po chwili usłyszeć mógł również ciche skrzypnięcie łóżka, ciche westchnienie, jakby spowodowane nagłym bólem, aż w końcu...
   - Enyaliosie. - Jej głos drżał. Leżąc na łóżku, na którym ona najprawdopodobniej teraz siedziała, był w stanie stwierdzić, że dygotać musiało całe jej ciało. Nie otworzył oczu. Pilnował, by żaden z budujących jego sylwetkę mięśni nie drgnął. Po prostu słuchał.
   Dlaczego to było takie trudne? Czuł się, jakby ktoś skleił mu czymś powieki, nie pozwalając mu otworzyć oczu, by mógł choć dać znać Laverne, że wysłuchał jej słów. Gdyby nie wiedział lepiej, mógłby przysiąc, że jego pysk został przez kogoś zaszyty, ponieważ i jego mięśnie odmawiały mu posłuszeństwa, szczęki uparcie pozostawały zaciśnięte. Całe jego ciało pozostawało w bolesnym aż już zastygnięciu. Tak, nakazał mu to wcześniej, ale, do jasnej cholery, nie oznaczało to, że teraz miało uparcie w owym bezruchu trwać! Jeśli teraz się nie ruszy, wszystko mogło być już skończone.
   - Rozumiem... - W końcu do jego uszu dotarł cichy, wyraźnie zawiedziony głos, zachrypnięty nieco od płaczu. Drżące wdechy i jeszcze bardziej rozedrgane wydechy wypełniły ciemną przestrzeń wokół nich. - Po prostu... Po prostu sobie pójdę. - W jej głosie wyraźnie wyczuć mógł gorycz. Czyżby jej czara została właśnie przelana, jeśli chodziło o suczkę?
   Dopiero głuchy odgłos łap uderzających o drewnianą posadzkę pozwolił mu się ocknąć z tego dziwnego odrętwienia, w którym jeszcze przed chwilą tkwił uwięziony, zniewolony. Jakby na próbę, jak szczeniak, który dopiero uczy się działania poszczególnych części własnego ciała, poruszył łapami, otworzył i zamknął pysk, wreszcie otworzył oczy, po czym kilkakrotnie zamrugał. Gdy zakończył tę zapewne dziwnie wyglądającą, lecz skrytą przed stojącą do niego plecami Laverne, scenę, ona zdążyła już opuścić sypialnię. Poderwał się więc do pionu, zeskoczył z łóżka z łoskotem zbyt dużym, niż by chciał i szybkim krokiem dotarł do drzwi wejściowych chatki, przed którymi stała już suczka.

 Sometimes people disappoint you, and you just have to let it go and love them anyway.

   - Lav... - Mruknął, jego głos nagle obcy, zachrypnięty, owładnięty zbyt dużą ilością emocji. - To nie tak. - Pokręcił głową. Teraz to ona stała do niego tyłem, nie dając żadnego znaku, że go słucha. Miał jednak wrażenie, że gdy wypowiedział jej imię drgnęła nieco. Oczywiście mogły to być wyłącznie sztuczki jego zrozpaczonego umysłu... - Przepraszam, po prostu... Nie jesteś jedyną, którą to dotknęło, Laverne. Nie jesteś jedyną, której zaufanie zostało nadszarpnięte. Ja też cierpiałem, chyba wciąż cierpię, krwawię, jestem złamany. Wiem, że ty również, ale... Nie do końca wiem, czy ty wiesz, że tu nie chodzi jedynie o twój ból. - Ponownie pokręcił łbem. - Ale to może dlatego, że zawsze byłaś moim Słońcem. - Westchnął. - Byłaś i jesteś. - Sam nie był już pewny, co chciał jej przekazać. Miał ochotę wykrzyczeć jej w pysk to wszystko, co czuł, lecz to było niemożliwe. Bo samiec musi być silny. Bo samiec nie ma prawa płakać. Bo samiec musi dbać o swoją partnerkę, zwłaszcza, jeśli jest ona ciężarna. Więc po prostu usiadł i ponownie wbił wzrok w swoją partnerkę. - Teraz ja zabrzmiałem jak egoistyczna świnia, czyż nie? - Roześmiał się, a był to śmiech cichy, gorzki. Sam już nie panował nad tym, co mówi, nad tym, co czuje. Był zmęczony, taki zmęczony. - Ja też cię kocham, Laverne. Ja też przeprasza. Przepraszam, jeśli nie poświęcałem ci wystarczająco dużo uwagi i to stało się powodem twojej zazdrości. Przepraszam, że musiałaś przeze mnie cierpieć, że nadal musisz. Przepraszam, że nadal przez to wszystko nie umiem cię po prostu przytulić i udawać, że wszystko jest w porządku. Chyba po prostu dorobiłem się właśnie o jednej rysy na duszy za dużo. - Spuścił wzrok. - Mam nadzieję, że nie stało się tak u ciebie, że będziesz w stanie znów stać się moim światłem, moim Słońcem, moją Lav. Kocham cię. Wybaczam ci i sam cię proszę o wybaczenie.
   Nie spojrzał już na nią ponownie. Nie mógł się przemóc. Nie podniósł się z pozycji siedzącej, choć nagle stała się ona niezwykle uciążliwa. Nie przytulił jej, choć całe jego ciało wręcz bolało, wołając, by to uczynił. Nadal nie potrafił wykonać kolejnego kroku. Chyba tak wygląda rzeczywistość, gdy w psie ściera się lęk przed stratą ukochanej osoby z przyzwyczajeniem do tego, że i tak takie osoby zawsze odchodzą. Po prostu siedział tak, wbijając wzrok we własne łapy. Bolało go serce, zaczynało brakować mu tchu, czuł, jak w jego oczach zbierają się łzy, którym nie mógł pozwolić popłynąć. Znów był tym małym Enym, szczeniakiem, który musiał zbyt wcześnie dorosnąć. A ten mały Eny nie mógł dać sobie rady samotnie.


   Wstał. Zachwiał się lekko na łapach, które na krótką chwilę zapomniały chyba, że powinny utrzymywać ciężar jego ciała. Wykonał te kilka kroków, które potrzebne mu były, by ją wyminąć - wciąż, po tych wszystkich słowach, stała do niego tyłem. Suchy szloch opuścił jego pysk, gdy na chwilę spojrzał jej prosto w oczy.
   Miał ochotę się w nią wtulić. Ale to również nie było czymś co powinien, mógł, zrobić samiec. Więc przytulił ją, pozwolił jej się w siebie wtulić, gdyby tego chciała. Znowu mogło się wydawać, że tylko ona z ich dwójki miała porysowaną duszę.
   Może tak było lepiej? Może powinien być silnym samcem z sercem z kamienia?


Laverne?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette