Od Laverne CD. Enyaliosa

Słuchała go uważnie, lecz uparcie unikała uniesienia wzroku, nawiązania z nim kontaktu wzrokowego. Przywarła mocniej do drzewa, szukając w jego pniu oparcia i zmrużyła ślepia.
Przez kilka pierwszych chwil w jego obecności żałowała, że jej żołądek zmusił ją do postoju, bowiem gdyby nie on, byłaby już zapewne daleko, a Enyalios nie zdążyłby jej dogonić.
Byłaby sama. Dalej pogrążona w swoich absurdalnych teoriach.
Z biegiem czasu zdążyła jednak ochłonąć, a myśl o zdradzie zaczęła blaknąć, choć niecałkowicie - nawet winny byłby w stanie wytłumaczyć się w tak dobry sposób. Wersja z Borisem zdawała się być wszakże prawdopodobna, a pies Beta i suka zajmująca posadę generał rzeczywiście mogli być tylko przyjaciółmi.
- Wiesz co, Enyaliosie? A ty, czy nie byłbyś zazdrosny, gdybym zaczęła się przyjaźnić z takim Borisem? - mruknęła kpiąco. - Widziałam, jak wtedy patrzyłeś na niego w mieście. Fakt, typowy kobieciarz. Ale i tak ci się nie podobał, mimo że nie spędziłam z nim sam na sam ani chwili! Ha, a ty z Erydą takich chwil spędziłeś mnóstwo! - wreszcie na niego spojrzała, marszcząc przy tym gniewnie nos.
Potem zdała sobie sprawę, że argument ten był w pewnej mierze absurdalny. Nie chciała jednak pozostawić go bez winy, nie podobała jej się ilość czasu, jaką spędzał z inną samicą i jej młodym. Ależ proszę, teraz będzie mógł przebywać z nimi, ile tylko zapragnie! Jeśli Laverne przy nim zostanie, to tylko ze względu na dzieci. O miłości z jej strony mógł sobie tylko pomarzyć (choć w rzeczywistości okłamywała samą siebie, kochała go bezgranicznie).
Samiec już otworzył pysk, aby coś powiedzieć, kolorowa suczka zdołała go jednak wyprzedzić.
- Nieważne - oznajmiła, a w jej głosie przewinęło się zmęczenie. - Muszę się wykąpać... - odsunęła się od drzewa i stanęła pewnie na łapach.
Do jej uszu docierał stłumiony chlupot wody, czuła też jej zapach w powietrzu, podejrzewała więc, że za krzewami może płynąć niewielki strumyk, idealny do obmycia ciała. Nie myliła się.
Wyjrzała zza zarośli, a gdy jej oczom ukazała się płynąca ciecz, postanowiła ostrożnie do niej wejść. Oprócz łap, zanurzyła także pysk, jakby łowiła ryby, wstrzymując przy tym oddech i przymykając oczy. Tak jak ją uczyła Victoria. Tak jak to robiła w obecności Enyaliosa. Zastygła w przybranej przez siebie pozie na kilka dłuższych chwil. Uniosła głowę dopiero wtedy, kiedy zaczęło brakować jej tchu i uznała, że jej futro jest już czyste. Położyła się tylko na chwilę, aby obmyć całe ciało, po czym wstała i odwróciła się, aby wyjść na brzeg. Jej oczom ukazał się Enyalios, stojący na pograniczu krzewów. Obdarzyła go krótkim spojrzeniem, po czym otrzepała się z wody, ale i tak liczne krople spływały po jej sierści, lądując ostatecznie na ziemi.
Nie sądziła, że pies pójdzie za nią, aby obserwować, jak zażywa szybkiej oczyszczającej kąpieli.
- Wracasz ze mną do domu? - zapytał stosunkowo łagodnie, wpatrując się w nią na pozór beznamiętnymi ślepiami.
Ale może były tylko beznamiętne w jej odczuciu? Może nie chciała doszukiwać się w nich jakichkolwiek emocji?
Skinęła twierdząco głową, nie miała bowiem energii, aby szukać sobie nowego schronienia na noc, a dom swojego partnera szczerze polubiła. Miała więc zamiar do niego wrócić, wraz z Enyaliosem.
Ale czy to dalej był jej dom? Ich wspólny dom? Tego już nie wiedziała.
Nie chciała się wyprowadzać i choć na przemian targały nią myśli o separacji w ich związku, a ich dalszym wspólnym życiem, wiedziała, że go kocha. I gdzieś w głębi duszy wolała drugą opcję.
Szli niespiesznie, głównie ze względu na stan samicy. W pewnym momencie jej ukochany (choć ona sama na tamtą chwilę starała się nie nazywać go w myślach ów mieniem) chciał ją podeprzeć i pomóc iść, odrzuciła jednak jego pomoc, twierdząc, iż sobie poradzi. I tak też było.
W czasie drogi zalewały ją jeszcze fale zazdrości i myśli o jego rzekomej zdradzie, lecz szła w ciszy, a walki z różnymi, całkiem skrajnymi myślami postanowiła toczyć wewnątrz siebie.
Gdy doszli do jego domu, jej sierść zdążyła w większości wyschnąć, a i pierwsze gwiazdy pojawiły się na granatowych, gdzieniegdzie jeszcze rozświetlanych nieboskłonach, zwiastując nadciągającą noc.
Przepuścił ją w drzwiach, weszła więc, nie protestując i spotkała się z podmuchem ciepłego powietrza. Marzyła tylko o śnie - wyczerpały ją zarówno kłótnia, te wszystkie bolesne myśli, jak i błogosławiony stan, w którym się znajdowała. Ale nie ruszyła do sypialni, a zatrzymała się w salonie i przez dłuższą chwilę wpatrywała w kanapę, nie zauważywszy nawet, kiedy zmęczenie zmusiło ją do oparcia się o ścianę.
Może tutaj powinna dziś spać? W końcu jakże mieliby tej nocy dzielić łoże, po wydarzeniach, które miały miejsce? A jednocześnie, gdzieś w otchłani jej duszy odzywała się ta słabsza, bardziej wrażliwa Laverne, która pragnęła zasnąć jak szczenię, wtulona w ciepły bok samca Bety.
Nie była jednak tak naiwna, aby myśleć, że to możliwe. To raczej nie było możliwe.
Obróciła głowę, zaglądając stojącemu za nią Enyaliosowi prosto w oczy. Szybko wszakże odwróciła wzrok, aby tym razem spoczął on na widoku za oknem. 

Enyalios?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette