Od Laverne CD. Enyaliosa

Na myśl o tym, że chodzi mu tylko o szczenięta, poczuła ogarniającą ją, wręcz rozlewającą się po jej ciele falę rozżalenia. Jeśli chciał tylko udawać przed dziećmi, mogło to znaczyć, że już jej nie kocha. Że jego serce nie należy już do niej. Że jest dla niego nikim więcej, jak matką jego potomstwa - ma dawać dobry przykład, opiekować się, ale dla niego nie będzie znaczyła nic więcej. Będzie pionkiem w grze. Nie będą już rodziną, a aktorami, grającymi rodzinę.
Poczuła ukłucie w sercu oraz gulę w gardle, ale zniknęły one po kolejnych słowach Enyaliosa. Chodzi mi o to, że cię kocham. Chodzi mi o to, że ciężko mi jest zachowywać się jak przy obcym przy najważniejszej dla mnie osobie.
Czyli dalej coś do niej czuł.
Leżała dotychczas na boku, przodem do partnera, aby móc na niego patrzeć, widzieć chociaż zarys jego sylwetki poprzez ogarniający pomieszczenie mrok, teraz jednak, uznawszy, że zakończyli rozmowę, przekręciła się na drugą stronę i wbiła wzrok w ścianę, której koloru nie mogłaby zidentyfikować, gdyby go nie znała.
Byli sobie obcy. To bolało.
Pamiętała doskonale ich pierwsze spotkanie na łące, kiedy byli jeszcze beztroskimi dziećmi, niewinnymi duszami, których los nie zdążył jeszcze zbyt mocno pokiereszować - Enyalios stracił wtedy tylko ojca, Laverne nie miała już wtedy co prawda rodziców, ale życie zesłało jej Tamarashiego. I miała Hansa, cały czas przy sobie, swojego ponurego, zamkniętego w sobie Hansa. Czasami w nocy przychodziła do pokoju brata, tęskniąc za ojcem, który leżał obok niej dopóki nie zasnęła. Potem przyzwyczaiła się spać sama, nie zmieniało to jednak faktu, iż czasami czuła się niezwykle samotnie.
Pamiętała, jak wraz ze swoim obecnym partnerem wybrała się do miasta i przez szczenięcą nieodpowiedzialność uszkodziła łapę na jezdni. Zaprowadził ją wtedy do nieznajomego jej psa i pobiegł po Tamarashi'ego.
W jej głowie zakodował się także obraz Enyaliosa rozmawiającego z opiekunką z sierocińca. Chcieli wtedy zabrać go do domu adopcyjnego, Laverne była tego świadkiem i nawet odezwała się w tamtej sprawie. A potem sama trafiła do sierocińca. Drugi raz w życiu. Choć wtedy tak nie uważała, miała w życiu wielkiego pecha. Z tamtego miejsca wyciągnął ją obecny samiec Beta. Był już dorosłym, dobrze prezentującym się psem, ona z kolei była wtedy w nastoletnim wieku. Zaadoptował ją i Hansa.

I'll remember it all.
Every word.
Every moment for the rest of my life.

Ale teraz tego żałowała. Gdyby tego nie zrobił, zapewne niedane byłoby im się zbliżyć, nie zakochaliby się w sobie, a wtedy on wyruszyłby do Norwegii, a ona zostałaby z bratem w Anglii. Nie musieliby teraz oboje cierpieć przez jej czyny i żyć w separacji. Zapewne byłby dumną Betą z wdzięczną, kochającą partnerką u boku. I tą partnerką nie byłaby Laverne. Kto wie jakby z kolei wyglądało jej życie? Może znalazłaby ciepły kąt w ludzkim domu, może poznałaby innego psa, z którym założyłaby rodzinę, a może po prostu zginęłaby pod kołami jednego z samochodów?
Może ona tak naprawdę nie nadawała się do rodzinnego życia? Może los chciał jej to w jakiś sposób pokazać, odbierając jej dwa razy opiekunów? Może nie będzie nadawała się na matkę? Przez większość swojego życia nie miała w końcu przykładu poprawnej rodzicielki.
Pamiętała jednak te czułe pocałunki Mori, pamiętała jak z dumą i miłością patrzyła na swoje dzieci, pamiętała jak śmiała się do Charlie'go. Była idealna. A Laverne nigdy taka nie będzie. Mori nie zawaliła swojego związku, tak jak to zrobiła jej córka. I choć czasami Laverne myślała, że błędem było zawieranie partnerstwa ze swoją pierwszą, życiową miłością, patrząc na przykład swoich rodziców, wiedziała, że się myli. To nie był powód, to nie był żaden argument. Czasami po prostu trafia się w życiu na nieodpowiednie osoby, zwłaszcza w młodym wieku... Ale Enyalios nie był nieodpowiednią osobą!
Klatka piersiowa samicy uniosła się gwałtownie, a ona wbrew swojej woli zaszlochała. Kilka łez zdążyło zmoczyć poduszkę, zanim przeniosła się gwałtownie do pozycji siedzącej (co nie było dobrym pomysłem, spotkała się bowiem z chwilowym skurczem).
Odwróciła się i popatrzyła z żalem na leżącego obok samca, podczas gdy po jej policzkach spływały słone owoce rozgoryczenia. Uświadomiła sobie coś.

It's you.
It's always been you.

- Enyaliosie - wydobyła z siebie drżącym głosem. Zresztą nie tylko głos dygotał, ale i jej ciało. - Przepraszam cię. Przepraszam za oskarżenie cię o zdradę. Nie wiem, dlaczego o tym chociażby pomyślałam. Pewnie przez zazdrość. Zdarzało mi się być tak szalenie zazdrosną - pokręciła łbem z politowaniem dla samej siebie. - To wszystko przez to, że mi na tobie zależało. Zależy. Ale to nie tłumaczy mojego zachowania. Chcę tylko, żebyś wiedział, że cię kocham. Nikogo tak nie kochałam, ani nie pokocham nigdy, i dobrze o tym wiem. Żal mi ściska serce, kiedy patrzę na twoje cierpienie, wywołane przeze mnie. I zrozumiem, jeśli nie zechcesz mi wybaczyć - spuściła głowę z rezygnacją. Zauważyła. Zauważyła, że schudł, że chodził niewyspany, choć tak rzadko się napotykali. - Ale kocham cię, tak bardzo cię kocham...- powtórzyła, niemalże niesłyszalnie i załkała.

Look where that love has brought us.

Enyalios?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette