Los tak chciał, postanowił sobie wmawiać, gdy, jak sądził, po raz ostatni przekroczył próg chatki rybackiej, którą nie tak dawno temu postanowił nazwać swoim nowym domem. Tak się cieszył, gdy tu dotarli, garstka psów, które łączyło głównie przywiązanie do tej wspólnoty, która zmalała w oczach, wierność Alfom, które poległy w drodze czy po prostu chęć zaznania spokoju, który odebrali im ludzie. Był przekonany, że od tego momentu, choć zamknęli pewien rozdział, czy może nawet całą epokę, epokę Stada Psów Natury, za sobą, wszystko już miało być jedynie coraz lepiej. Był wypełniony nadzieją, a jej największa część dotyczyła... No właśnie. Tu najwyraźniej się pomylił, gdyż w swoim szalonym, jak teraz wiedział, optymizmie sądził, że słońce wzejdzie również dla jego relacji z Connorem. A ono, jak okazało się tego dnia, po prostu zaszło.
Zawsze lubił widok okrągłej tarczy księżyca w pełni. Czuł z nim w pewnym sensie więź, w końcu sam przyszedł na świat właśnie po tego typu nocy, bóle porodowe jego matki zaczęły się w taką noc, jak ta, by przemęczyć ją przez kilka godzin. Tym razem jednak gdy patrzył na niego, widział jedynie świecącego światłem odbitym naturalnego satelitę planety, po której stąpał, coś obdartego z magicznej otoczki. Chciało mu się wyć z żalu.
Był już prawie na granicy terenów wyznaczonych przez przywódców sfory, gdy zrozumiał, że nie zabrał ze sobą jedynej rzeczy, która była dla niego tak naprawdę ważna i bez której nie mógłby wyruszyć w świat. Jakkolwiek idiotyczne by się to nie mogło zdawać, gdzieś tam, najprawdopodobniej na półce wiszącej w jego sypialni, znajdowała się niewielka bryłka złota, którą udało mu się wyskrobać ze ściany w starej kopalni w Anglii, tego dnia, gdy udał się tam z Connorem, gdy jeszcze byli szczeniakami, i zawalenie jednego z korytarzy odcięło mu drogę ratunku. Obecny szpieg uratował go, wzywając pomoc. Chyba wtedy właśnie goniec po raz pierwszy w swoim życiu coś większego do niego poczuł. Choć teraz już się to nie liczyło, wiedział, że nie mógł zostawić za sobą tego samorodka.
Zawrócił więc, lecz w niewielkiej odległości od swojego domostwa stanął jak wmurowany, zaskoczony tym, co zobaczył. U jego drzwi stał Connor. Zapukał, stał tak przez chwilę, lecz, oczywiście, nikt mu nie otworzył. Stał tak jeszcze przez chwilę, dopóki nie usłyszał znajomego głosu.
- Kogoś szukasz? - Mruknął Cooper, nie pozwalając sobie na okazanie nadziei, która na nowo go wypełniła.Jeśli miał znów się zawieść, nie mógł tego okazać. Trzask łamanego serca jest w końcu niezwykle cichy.
Connor?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz