Od Enyaliosa CD. Laverne

   Teraz Laverne nie była jedyną z ich dwójki osobą, która czuła się zdradzona. Nie zrobił swoim zdaniem prawie nic, za co powinien przepraszać, a może wręcz dokładnie nic - nie był święty, nie był ideałem, ale tu żadnej jego poważniejszej winy nie było. Poświęcał całą swą energię na to, by być i dobrym partnerem, i dobrym przyjacielem, lawirując pomiędzy tymi dwoma funkcjami, które, jak się w tej chwili okazało, powinny według jego partnerki zostać rozdzielone, i co za to dostał? Scenę rodem z ckliwej powiastki, ot co, bezpodstawne oskarżenia, wyssane z palca bzdury, w które, żeby było śmieszniej, Laverne zdawała się wciąż wierzyć.
   - Idź do łóżka, jesteś zmęczona. - Troskę może i dało się usłyszeć gdzieś w głębi jego głosu, ale nie była ona tak wyraźna, jak zazwyczaj, jak powinna być. Była tylko irytacja, chłód, złość, zawód, których nie potrafił zachować dla siebie. Chyba właśnie tak to się kończy, jak jeszcze nie nauczy się dość życia i pakuje w związek z pierwszą samicą, do której się coś poczuło...
   Samica mruknęła coś tylko pod nosem i skierowała się w stronę kanapy, nie zwracając uwagi na otaczające ją strzępki koca.
   - Istnieje różnica pomiędzy kanapą a łóżkiem. Ja będę spał na kanapie, ty idź do łóżka. - Pokręcił łbem. On również był zmęczony, ale nie chciał tego okazywać, nie mógł tego pokazać. Zresztą, co ją obchodziło jego zakichane samopoczucie.
   Nie chciał się już kłócić, suczka chyba też nie, ponieważ odwróciła się i, wyminąwszy go bez słowa, udała się do sypialni. Gdy Enyalios usłyszał cichy trzask zamykanych drzwi, sam ruszył w kierunku innych, tych prowadzących do jego niewielkich rozmiarów gabinetu. Tam usiadł na fotelu i wbił tępy wzrok w dokumenty, próbując się na nich skupić. Jedno zdanie czytał po kilka razy, nie potrafiąc skojarzyć jego sensu, więc nad jedną stroną spędzał całe godziny. Zanim powrócił do salonu, bliżej było do poranka niż do wieczora.
   Kanapa była wybitnie niewygodna, jeśli musiało się na niej leżeć, a nie jedynie siedzieć. Przekręcał się z boku na bok, co chwila zmieniał pozycję, miał ochotę do strzępów koca na podłodze dodać jeszcze skrawki obicia sofy. Ostatecznie spał dwie, może trzy godziny, po których obudził się wraz ze świtaniem.
   Nie marnował czasu, zorientowawszy się, że domowy składzik jedzenia świecił pustkami, wyruszył na łowy. Zmęczenie i wciąż towarzyszące mu podirytowanie nie ułatwiały mu zadania, dlatego w ostateczności poddał się po nieco ponad godzinie, a do swego domostwa powrócił z kawałkiem jelenia upolowanego przez łowców i złożonego w sforowym spichlerzu do użytku wszystkich członków stada.
   Podzielił mięso, zjadł go odrobinę - zrozumiał, że ostatni posiłek spożył zbyt dawno temu, więc jego żołądek już się buntował, reagując mdłościami nawet na malutkie kęsy surowego mięsa. Warknął więc coś pod nosem, uszykował w chłodniejszym rejonie chatki porcję dla Laverne i ponownie wyszedł z chatki.
   Udał się na plażę, pokonując długą i męczącą dla kogoś w jego obecnym stanie drogę przez góry. Zastał tam jakieś psy, lecz były one na tyle daleko od niego, że postanowił je zignorować. Wszedł do wody, chłodząc się w słonej wodzie. Gdy zmierzał z powrotem do domu widział, jak z ogrzewanej przez słoneczne promienie wody w jego sierści zostawały tylko drobne ziarenka soli. Dlatego też zatrzymał się nad jednym ze strumyków, być może nawet tym samym, w którym poprzedniego dnia obmyła się jego partnerka i zanurzył się w niej, wstrzymując powietrze w płucach tak długo, aż nie zaczęły go palić żywym ogniem, dopiero wtedy się wynurzył i napił odrobiny wody, by załagodzić pieczenie w gardle.
   Gdy powrócił w końcu do swego domostwa, Laverne właśnie kończyła swój posiłek. On sam nie odezwał się ani słowem, przystąpił jedynie do zbierania porozrzucanych po ziemi strzępków koca, które stopniowo znosił do pudła, które wyniósł na zewnątrz. Może jakieś ptasie gniazdo miało skorzystać na jego wybuchu z wczorajszego dnia?
   Próbował się czymś zająć, ale atmosfera w domostwie Bet była zbyt ciężka, by mógł się na czymkolwiek skupić. Nie zamierzał odzywać się jako pierwszy, gdy poprzedniego dnia próbował w jakimkolwiek stopniu naprawić sytuację, został jedynie wyśmiany. Dlatego też po prostu powrócił na swoje miejsce na wciąż niemożliwie niewygodnej kanapie, złożył głowę na swoich łapach i wbił wzrok w punkt dokładnie przed sobą. Jeśli upragniony sen miał przyjść, był gotów przyjąć go z otwartymi ramionami. Jeśli Laverne zechciałaby jakkolwiek się odezwać, na co w głębi serca bardzo liczył... Cóż, tu nie miał pewności, jak by postąpił.
   Chciałby po prostu móc cofnąć czas.



Laverne? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette