Od Laverne CD. Enyaliosa

Weszła w głąb domu i zatrzymała się dopiero przy oknie, patrząc na świat rozciągający się za nim. Nie odpowiedziała na pytanie swojego ukochanego, milczała, jakby trawiła jego słowa, analizowała je.
- Lav? Słońce - powtórzył i podszedł bliżej niej, lecz dalej dzielił ich metr, może więcej.
Wzięła głęboki wdech i dopiero po nim spojrzała na samca, z nieukrywanym żalem w oczach, które błyszczały, jednak nie od charakterystycznych dla suczki iskierek radości, a od zbierających się łez.
Musiał je zobaczyć, musiał, zmarszczył bowiem brwi, a na jego pysku pojawiło się zmartwienie wymieszane z troską.
- Enyaliosie, zadam ci jedno, bardzo proste pytanie... - powiedziała cicho, nad wyraz łagodnie. - Zdradziłeś mnie? Zdradzasz? Kochasz inną?
To nie było proste pytanie. Zadając je miała w głowie wszystkie te prezenty, które od niego dostawała.  Spojrzenia i uśmiechy, które posyłał Erydzie. Czas, który poświęcał generał i jej synowi. Jego troskę w stosunku do nich. Momenty, w których była sama, bowiem on był z nimi. I choć tego nie pokazywała, to wszystko ją raniło, stopniowo i powoli, jakby ktoś wykradał jej skrawki serca i niszczył je jeden po drugim, bez pośpiechu. Ale ona kochała go tak bardzo, że była w stanie to akceptować. Dla niego. I jego szczęścia.
- Co... słucham? Lav... - nie potrafił ukryć swojego zdziwienia. Patrzył na nią ze zszokowaniem, ze zmieszaniem, nie potrafiąc w tamtej chwili wydobyć z siebie sensownego zdania.
W końcu była dla niego wszystkim.
Ona jednak wiedziała tylko jedno - nie zaprzeczył. Nie powiedział nie, nie zdradziłem cię, w życiu bym tego nie zrobił! Sądziła więc, że odpowiedź jest prosta, że bał się wypowiedzieć to jedno słowo - tak.
- Jak mogłeś, Eny...? - jej rozpaczliwe spojrzenie, którym wpatrywała się w swojego partnera, na pewno złamałoby serce jej bratu, Hansowi. - Przecież wiesz, że kochałam cię najmocniej na świecie. Wiesz, prawda? Byłabym w stanie zrobić dla ciebie wszystko - po jej policzku spłynęła łza. A potem kolejne, jedna za drugą. - A więc którą pokochałeś? To Eryda, prawda? Jak mogłam być tak ślepa... - pokręciła głową z politowaniem, politowaniem dla samej siebie. - Ten wzrok, kiedy na nią patrzyłeś... A ja myślałam, że jest zarezerwowany tylko dla mnie, ha. Uśmiechy, które jej posyłałeś. Co lepsze, przecież ona była w ciąży! Poświęcałeś jej wtedy mnóstwo swojego czasu, nadzwyczaj troszczyłeś i opiekowałeś, ale ja to cierpliwie znosiłam. Tak samo i teraz, starasz się zawsze znaleźć chwilę dla jej syna. A może raczej waszego syna...? Jestem taka głupia.
- Lav - zrobił krok w jej kierunku i wysunął pysk, aby trącić samicę, jednak ona odsunęła się gwałtownie, napotykając z tyłu ścianę.
- Nie dotykaj mnie, Eny, proszę - spuściła wzrok, a zaraz za nim głowę i wbrew swojej woli zaszlochała. Kilka pojedynczych łez spłynęło z jej pyszczka prosto na podłogę.
Czuła się, jakby ktoś wyrwał jej serce.
Zranił ją. Tak bardzo ją zranił. A ona oddała mu całe swoje życie, całą siebie i przelała na niego całą swoją miłość. Był dla niej wszystkim, poza nim nic dla niej nie istniało.
- Chciałam stworzyć z tobą rodzinę, wiesz? Szczęśliwą rodzinę. Oboje tego chcieliśmy. Zresztą... byliśmy już tak blisko! Nie chciałam ci mówić tego w takich okolicznościach, nie tak to powinno wyglądać. Myślałam, że uda mi się przekazać tę nowinę w lepszej sytuacji - wpatrywała się wcześniej twardo w podłogę, uniosła jednak wzrok, aby móc zobaczyć jego reakcję.
W jej ciemnych oczach nie było gniewu, może pewna doza wyrzutu, górowało jednak rozgoryczenie.
Nie czuła złości.
- O czym ty mówisz, Słońce? - zastrzygł z niepokojem uszami i wyglądał, jakby przez chwilę chciał ją przytulić. Nawet i wbrew jej woli. Byleby mieć ją tylko w swych objęciach, poczuć jej słodki zapach. Ale tego nie zrobił.
- Jestem w ciąży. Noszę twoje dzieci, o których oboje marzyliśmy. Ale wydaje mi się, że to wszystko nie ma już znaczenia - zacisnęła na chwilę powieki. - Jak widać, masz już rodzinę...
Otworzył szerzej oczy oniemiały.
- Laverne, to nie jest prawda! - warknął wręcz przez ogarniającą go rozpacz. Ona jednak  już nie słuchała.
Może czuł się tak samo bezsilny, jak ona?
Teraz nie tracił tylko jej. Tracił zarówno ją, jak i ich nienarodzone pociechy.
Była przytłoczona i miała wrażenie, jakby ktoś wraz z sercem odebrał jej sens istnienia. Nigdy nie czuła się tak ciężko, jak wtedy.
Załkała po raz kolejny, ponownie mimowolnie, po czym obdarzyła swojego ukochanego ostatnim bolesnym spojrzeniem i minęła go, ruszywszy w kierunku drzwi.
Oczywiście próbował ją zatrzymać, jednak bez rezultatu. Nie ustępowała, zamknęła się na jego słowa.
Przekroczyła próg jego domu, a chłodne wieczorne powietrze otuliło jej ciało. Ona sama nie poczuła żadnej zmiany w temperaturze, targały nią rozdzierające emocje, nie miała już siły, aby zwrócić uwagę na tak drobne szczegóły.
Nie wiedziała, dokąd zmierza, szła tępo przed siebie wydeptaną ścieżką. Zapewne on stał przed domem i patrzył, jak odchodzi, dopóki nie zniknęła z pola jego widzenia.
Zemdliło ją, a przyczyniły się do tego stres i ciąża. Starała się ignorować nieprzyjemne uczucie, szybko jednak przekonała się, iż jest to niemożliwe i zatrzymała się na poboczu. Ze łzami w oczach, z rozpaczą i żalem, które nie ustępowały, zwymiotowała.
Może odebrałaby to wszystko inaczej, gdyby nie była w stanie błogosławionym? Gdyby nie kierowały nią hormony? Może to wszystko wydarzyło się w nieodpowiednim czasie? Ona sama o tym nie rozmyślała.
Oparła głowę o pień najbliższego drzewa. Przed oczami miała obraz Enyaliosa, który z radością bawił się z małym Concorde i padał na ziemię, udając, iż został pokonany w walce na patyki. Widziała też Betę wraz z generał, widziała wszystkie piękne prezenty, którymi została obdarowana, a zapewne służyć miały tylko odwróceniu jej uwagi.
I jej własne myśli były dla niej jak cios prosto w serce. Raniła się nimi jeszcze bardziej, dogłębniej, torturowała samą siebie. Nie mogła jednak wyrzucić ich ze swojej głowy.
Jak to wszystko miało teraz wyglądać? Była samotna, była zdradzona i nosiła dzieci pod sercem. A jednocześnie dalej kochała Enyaliosa, nie mogła wyrzec się swojej miłości do niego.
Gdyby chociaż miała Hansa, wszystko wydałoby się prostsze... Ale jego tu nie było...
Zdana na siebie, stała bez ruchu przy starym dębie, w międzyczasie raz jeszcze zwracając zawartość swojego żołądka.
Nie potrafiła zebrać sensownych myśli, wypełniał ją ocean cierpienia. Kiedy zadała mu tamto pytanie, miała tak wielką nadzieję na prostą i negatywną odpowiedź, że prawie sobie wmówiła, iż ją dostanie. Tym bardziej rozwój sytuacji był dla niej bolesnym ciosem. Zawiódł ją.



Enyalios?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Template made by Margaryna, copying for any purpose prohibited. Contact: polskamargaryna@gmail.com. Credits: header, background, fonts, palette